środa, 19 kwietnia 2017

8. Morska piana cz.II
+ I rocznica bloga!

luty 1981


Stałam na uboczu, obserwując roześmianych gości. Według tradycji, dopiero po zdjęciach i szampanie, miał odbyć się uroczysty obiad. Westchnęłam cicho pod nosem, podnosząc wąski kieliszek do ust. Alkohol przyjemnie wyciszał wszystkie emocje buzujące w mojej głowie, jakby ktoś zamienił mi mózg w rój rozwścieczonych os. Nie sądziłam, że tak trudno będzie mi znosić wzrok Zacha, który obejmując swoją żonę, co chwilę rzucał mi rozbawione spojrzenia, tak jakby mówił „no dalej, zrób coś, wiem, że chcesz”.
Powoli odstawiłam pusty kieliszek i rozglądnęłam się po namiocie, przyglądając się kwiecistym dekoracjom. W głowie wciąż miałam słowa Audrey, widok jej łez, czających się gdzieś w kącikach oczu, ostrzeżenie, które dała mi rano. Głęboko w kieszeni mojego płaszcza wciąż znajdywał się urywek pergaminu z drobnym pismem szatynki, zawierający adres Ophelie. Próbowałam zrozumieć, czemu nie zatrzymała się w domu. Wszystko wskazywało na to, że znajdowała się w jakiejś wiosce u wybrzeży Francji. Co ona tam robiła? I gdzie w tym wszystkim był Feliks?
– Wszystko w porządku?
Obróciłam się zaskoczona i spojrzałam na Irene, która zbliżyła się do mnie ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy. 
– Tak, wszystko okej. Czemu pytasz? – spytałam, prostując się i przybierając najbardziej przekonujący uśmiech, na jaki było mnie stać.
– Stoisz sama obok stolika z szampanem i pijesz już drugą lampkę, mając ten przerażający, pusty wzrok, jakbyś myślała o czymś strasznym – rzuciła dziewczyna, wzruszając ramionami – nie żebym cię obserwowała, czy coś.
– Po prostu się zestresowałam. Niecodziennie widzisz, jak twoja przyjaciółka wychodzi za mąż.
– Mhm. – Irene nie wyglądała na przekonaną. Po chwili westchnęła i spojrzała na nowożeńców, przekrzywiając głowę. – Nie lubię go. Jest w nim coś, co sprawia, że nie mam najmniejszej ochoty zostawać z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu. Mam nadzieję, że Audrey wiedziała co robi.
Prawie zachłysnęłam się śliną. Starając się nie pokazać po sobie emocji, które zaczęły powoli opanowywać moje ciało, sięgnęłam po talerzyk z truskawkami w czekoladzie, podawanymi do szampana, i zacisnęłam na nich ręce, żeby ukryć ich drżenie. Trafiłaś w sedno, Irene.
– No cóż, skoro się na to zgodziła – tu przerwałam, wskazując głową na ołtarz – musiała być tego pewna.
– Czy ja wiem. Mama grozi mi, że jak nie przestanę się pakować w kłopoty, to wyda mnie za Iwana Lebiediewa. To ten przerażający osiłek, który przyjechał tu z Rosji w zeszłe wakacje. Bleh – dodała Irene, udając, że wymiotuje. 
– Ciekawe w takim razie w jakie kłopoty musiała się wpakować Audrey, że wydali ją za takiego potwora – westchnęłam pod nosem, czego moja kuzynka na szczęście nie usłyszała, zajęta szukaniem czegoś w torebce.
– Cholera, chyba znowu posiałam gdzieś różdżkę.
– Po co ci różdżka?
– Valerie wszędzie powyczarowywała jemioły, żeby złapać któregoś z tych kolegów Zacha na pocałunek. Pomijając fakt, że święta były dwa miesiące temu i mam ochotę podarować jej nagrodę pustaka roku, znalazłam zaklęcie, które sprawi, że każda jemioła pod którą wejdzie, rzuci się na nią i, no, powiedzmy, że nie będzie chciała puścić.
– Jesteś straszna – zachichotałam, na co Irene wzruszyła ramionami.
– Przynajmniej nie jestem fałszywa.
– Nie chciałabym ci podpaść.
– Wiem. Idę poszukać pod stolikami, może mi gdzieś wypadła...
Obserwowałam znikającą sylwetkę kuzynki, w duchu śmiejąc się z wyobrażenia Alstair, czmychającej z namiotu w akompaniamencie wrzasków. I chociaż część mnie wiedziała, że powinnam powstrzymać Irene, jeśli nie chciałam, żeby rozpętała się wielka kłótnia, druga część chciała z ochotą popatrzeć na coś innego, niż sztuczne uśmiechy i diabelskiego Pana Młodego, przytulającego jedną z najlepszych osób, jakie kiedykolwiek stąpały po tym świecie. Na szczęście chwilę później zostałam pozbawiona ciężaru wyboru, ponieważ ciotka Chantal złapała swoją córkę na gorącym uczynku i natychmiast wyprowadziła ją z namiotu.
Czas ciągnął się niemiłosiernie. Miałam wrażenie, jakby ktoś specjalnie co jakiś czas cofał wskazówki zegara, żeby wesele nigdy się nie skończyło. Po zdjęciach do rodzinnej kroniki i toaście, przyszedł czas na uroczysty obiad, który odbył się dopiero późnym popołudniem, kiedy na zewnątrz zdążyła już zapanować ciemność. Przy stoliku dla świadków i drużb oprócz mnie, Valerie, Irene i Pierre'a siedziało również dwóch przystojnych chłopaków z rodziny Zacha. Alstair natychmiast wciągnęła w ich w rozmowę, co mi absolutnie odpowiadało. Dziewczyna ze śmiechem opowiadała o Bauxbautons, natomiast Pierre komentował każdą jej wypowiedź półszeptem, tak, że ledwo byłam w stanie ukryć śmiech, przez co Irene dwa razy spytała się mnie, czy na pewno dobrze się czuję i nie mam jakiegoś ataku. Dlatego kiedy w końcu potrawy zniknęły ze stołów, odetchnęłam z ulgą.
– Czas na najlepszą część – wyszeptał Pierre, pocierając o siebie dłońmi. – Zaraz przekonamy się kto ominął lekcje tańca.
– Ja – westchnęła Irene, wzruszając ramionami. – Ale zrobiłam to świadomie. Pląsy na parkiecie to strata czasu.
– A twoje durne żarty to nie strata? 
– Widzisz, braciszku, tutaj właśnie się różnimy. Ja wiem, że ona nie są durne – zaświergotała dziewczyna, puszczając mu oczko, a potem wstała i rozglądnęła się uważnie wokół. – Okej, zmywam się, zanim napatoczy się jakiś idiota, prawdopodobnie wysłany przez naszą matkę. Miłej zabawy!
Patrzyłam, po raz kolejny tego dnia, na sylwetkę Irene, znikającej w tłumie, który powoli kierował się w stronę, gdzie błyszczał już ciemny parkiet. 
– Powiedz, że chociaż ty mnie nie opuścisz. Bez ciebie, zostanie mi panna młoda, z którą będzie chciał zatańczyć każdy, Valerie i wianuszek cioć.
– Chyba uczynię ci ten zaszczyt – zachichotałam, na co Pierre odetchnął ostentacyjnie, po czym podał mi rękę i pomógł wstać z miejsca. Jego krótkie, czarne loczki zakołysały się wesoło, kiedy pokręcił głową w rytm muzyki. Nad nami potoczył się gładki głos Cosette, proszących młodą parę o wystąpienie na środek.
– Więc kiedy wracasz do Hogwartu? 
– Jutro – westchnęłam.
– Nie tęsknisz? Za Francją? – spytał brunet, prowadząc mnie na parkiet, gdzie Audrey i Zach, uśmiechając się szeroko, tańczyli swój pierwszy taniec. Przez chwilę przyglądałam się im, rozmyślając nad odpowiedzią, która była tak oczywista, że sama myśl o niej bolała.
– Oczywiście, że tęsknie – szepnęłam, przekrzywiając głowę i obserwując, jak Audrey zaśmiała się perliście, wtulając w ramię Zacha. Po chwili dołączyli do nich rodzice, a następnie inne pary, aż w końcu i nas pochłonął tłum.
Pierre ujął moją dłoń i zaczął prowadzić. Był znakomitym tancerzem, z resztą, zdziwiłabym się, gdyby nie był, w końcu nie znałam nikogo bardziej tradycyjnego, niż jego matka. A ona z pewnością zadbała o naukę swojego syna, w każdej dziedzinie.
– Co ci znowu chodzi po głowie?
– Hm? – mruknęłam, spoglądając pytająco na swojego towarzysza.
– Zamyśliłaś się.
– Ach... To nic, po prostu myślałam o ślubie.
– I jak go oceniasz? – zachichotał Pierre, okręcając mnie wokół własnej osi, tak, że dosłownie wpadłam mu w ramiona. – Tylko nie bądź za bardzo krytyczna dla naszego francuskiego półświatka, to pewnie nie to samo, co w Londynie...
– Ha, ha, ha – westchnęłam, wywracając oczami. – No cóż, było całkiem... nieźle.
– Nieźle? Tylko tyle? Czyżby podpadł ci pan młody?
Zadrgałam, uciekając wzrokiem. Pierre jakby wyczuł, że coś jest nie tak, bo nagle zwolnił i przyjrzał mi się uważnie.
– Wszystko w porządku?
– Tak, wszystko okej.
– Jeśli coś jest nie tak, to...
– Jest okej, Pierre. Serio, po prostu wypiłam wcześniej o lampkę szampana za dużo.
Kuzyn spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek, jakby próbując ocenić, czy mówię prawdę. Uśmiechnęłam się zakłopotana, czując, że druga osoba w rodzinie, która zaczęłaby zadawać niewygodne pytania, nie byłaby zbyt dobrym zbiegiem okoliczności.
– Yves, tu jesteś! Pewien mały dżentelmen umiera z niecierpliwości, żeby w końcu z tobą zatańczyć – zawołała Eleonore, zjawiając się obok nas z szerokim uśmiechem na ustach. Zaraz zza niej wyłonił się roześmiany Joseph, który natychmiast przylgnął do mnie, ukrywając wyszczerzoną twarzyczkę w mojej sukience.
– Yve – zachichotał, spoglądając na mnie. 
– Jo – mruknęłam, odwzajemniając jego szeroki uśmiech.
– Chyba będziemy musieli odbić – rzuciła Eleonore. – Porywam go! 
Pierre rzucił mi rozbawione spojrzenie, a potem pozwolił się poprowadzić przez tłum, podczas kiedy ja podniosłam czterolatka, który natychmiast się we mnie wtulił.
– Szukaliśmy cię! Mama powiedziała, że obiecałaś, że ze mną zatańczysz – mruknął z wyrzutem.
– Oczywiście, że obiecałam! I zamierzam dotrzymać obietnicy, Jo – powiedziałam, kołysząc się w rytm muzyki, na co chłopiec roześmiał się radośnie, a jego blond loczki zakołysały się wokół jego głowy.
Po paru minutach muzyka przyspieszyła, na co Joseph uparł się, że zatańczy sam. Powoli odstawiłam go na ziemię i złapałam za ręce, próbując nadążyć za jego ruchami. Nawet w mini fraku, Jo miał zdecydowanie za dużo energi. Kiedy piosenka dobiegła końca, chłopiec wypatrzył w tłumie Eleonore, trzymającą w ręce szklankę soku i machającą do niego wesoło.
– Trafisz do mamy?
– Tak – potwierdził Jo, puszczając moją rękę. – Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę!
Z rozbawieniem obserwowałam, jak  biegnie w stronę Eleonore, a następnie znika za stolikami. Cały Joseph.
I kiedy miałam już powoli udać się w kierunku, w którym udała się Moliére, ktoś złapał mnie za ramię i przyciągnął do siebie. Natychmiast podniosłam wzrok i poczułam, jak cała moja krew zamarza. 
– Witaj, Yvesanne – powiedział Zach, uśmiechając się przymilnie. 
– Czego chcesz – warknęłam, próbując zapanować nad paniką. To była nasza pierwsza rozmowa od tamtego pamiętnego wieczoru. I chociaż minęło półtora miesiąca, coś we mnie wciąż nie mogło uspokoić się na myśl, że ten mężczyzna przebywał tak blisko mnie.
– Zatańczyć. I porozmawiać. Spokojnie – dodał powoli, śmiejąc się cicho i przyciągając mnie bliżej, jakby miał do czynienia z kimś niespełna rozumu. – Przecież nic ci nie zrobię, Yvesanne.
Spojrzałam w bok i dostrzegłam wzrok mojego ojca, który stał w rogu namiotu, sącząc jakiś ciemny płyn z pękatej szklanki. Towarzyszył mu pan Gauthier, ojciec Audrey i jakiś nieznany mi starszy mężczyzna. Wiedząc, że nie mam wyboru, nabrałam powietrza w płuca i wyprostowałam się, próbując uspokoić bicie serca. Jest okej, wszystko jest w porządku, próbowałam przekonać samą siebie.
– Więc jak się bawisz?
– Nie udawaj, że cię to obchodzi – odpowiedziałam chłodno, sama będąc zaskoczona spokojem swojego głosu.
– Yvesanne, chyba nie masz mi za złe tamtej nocy, prawda? Przecież wiesz, że to była pomyłka. Razem z Feliksem i twoim kuzynem poszliśmy świętować zaręczyny, wypiliśmy po prostu odrobinę za dużo. Przecież rozumiesz, Yve – szepnął, kołysząc się. Jego oddech owiał moją twarz, a ja zacisnęłam zęby, spoglądając w innym kierunku.
Nie mogłam zdecydować, jak powinnam zareagować. Miałam ochotę wyrwać się z jego uścisku i powiedzieć mu dokładnie co o nim sądzę, ale gdzieś z tyłu głowy odbijały się słowa mojego ojca, ostrzeżenie, dotyczące Zacha. 
– Dalej, powiedz to, co tak bardzo chcesz powiedzieć – mruknął chłopak, jakby czytając mi w myślach. Jego ręka, spoczywająca na mojej talii, wydawała się nazbyt ciężka, jakby ktoś przykleił ją do mnie zaklęciem stałego przylepca, a ja miałam się już nigdy od niej nie uwolnić. Zach zwolnił, rysując palcem wskazującym wzorki na moich plecach, na co odsunęłam się od niego i spojrzałam z odrazą.
– Nie wiem kim jesteś, ani co zamierzasz, ale wiem, że nie jesteś taki, za jakiego się podajesz. Wiem też, że bawi cię krzywdzenie innych. I nie pozwolę ci więcej skrzywdzić Audrey – warknęłam, czując, że tracę nad sobą panowanie. Jego dotyk działał na mnie, jak rozgrzany metal, wypalając we mnie dziury. 
– Powinnaś uważać na słowa, Yve. Nigdy nie wiadomo, kto słucha. I jakie będę skutki ich wypowiedzenia.
Zach poluzował uścisk, a następnie odsunął się, uśmiechając się. Coś w jego beznamiętnych, brązowych oczach, zdawało się krzyczeć „szaleniec!”. Zimny pot oblepił moje ciało, kiedy chłopak powoli obrócił się i zniknął w tłumie. Jego słowa były ostrzeżeniem i choć jeszcze nie wiedziałam, do czego nawiązywał, mogłam być pewna jednego – zaraz poza zasięgiem mojego wzroku działo się coś niepokojącego i już niedługo miałam przekonać się, co to takiego.
Powoli odwróciłam się i biorąc głęboki oddech ruszyłam prosto w kierunku stolika z wieżą kieliszków szampana. Nie zastanawiając się nad tym, złapałam jeden z nich i wypiłam prawie na raz, próbując uspokoić trzęsące się ręce. Nie byłam w stanie opisać, jak dużą nienawiść żywiłam do tego człowieka. Był jedną z tych osób, na które nie miałam wpływu i w żaden sposób nie mogłam powstrzymać jego działań. Co gorsze, mogłam jedynie zaszkodzić. Przez myśl przeszło mi, czy już tego nie zrobiłam. Może Zach mówił o czymś, co już się stało? Albo dopiero stanie? Co, jeśli Audrey przyjdzie zapłacić za moją uszczypliwość?
Kręcąc głową odstawiłam kieliszek. On chciał, żebym tak myślała. Specjalnie powiedział coś, co sprawi, że będę główkować nad tym co może się stać. Żeby mnie zająć, żeby złamać. 
Miałam ochotę zacząć krzyczeć z bezsilności. Spojrzałam na tłum, odszukując swoją przyjaciółkę. Tańczyła z Baptiste, zaśmiewając się głośno, zapewne z jego żartów. Ile oddałabym za to, żeby cofnąć czas, żeby ją ostrzec, kazać uciekać. Chociaż i tak nie miałoby to większego sensu. Przecież nie porzuciłaby rodziny. Nie ona. Zawsze z godnością przyjmowała na barki kolejne brzemiona. Jakby była do tego stworzona.
Nie to, co ty, zasyczał cichy głosik w mojej głowie. 
Powoli osunęłam się na krzesło jednego z pustych stolików i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam, żeby ten wieczór już dobiegł końca. Żebym nie musiała nigdy więcej oglądać jego twarzy. A jednocześnie wiedziałam, że jeśli moje życzenie się spełni, nie zobaczę też jej. I to właśnie to najbardziej bolało. Świadomość, że jutro przyjdzie mi wyjechać i zostawić Audrey na pastwę tego popaprańca.
Nie wiedziałam ile czasu mogło minąć. Tłum gości powoli rzedł, gdzieniegdzie można było dostrzec głowy poopierane na stolikach. Musiało być już dosyć późno. Z westchnieniem rozejrzałam się po namiocie, szukając wzrokiem kogokolwiek znajomego. I kiedy wydawało mi się, że wszyscy musieli się rozejść, spostrzegłam Audrey przytulającą wysokiego bruneta, który po chwili ruszył przez tłum, w kierunku wyjścia. Moje serce zabiło mocniej, kiedy zerwałam się z miejsca i natychmiast pobiegłam za nim. 
– Feliks! – krzyknęłam, wybiegając z namiotu. Uderzyło mnie, jak zimno było na zewnątrz.
– Yvesanne? – mruknął Lacroix, odwracając się. – Myślałem, że wróciłaś do domu.
Chłopak przytulił mnie mocno na powitanie, pocierając rękami o moje ramiona. Pod czarnym płaszczem można było dostrzec koszulę, jednak nie wyglądało na to, żeby był ubrany na ślub. 
– Jest tutaj Ophelie? – spytałam, odsuwając się od niego.
– Ona... Nie, przyjechałem sam, złożyć życzenia Audrey. 
Między nami zapanowała cisza. Nadzieja, jaka opanowała moje ciało, prawie natychmiast wygasła.
– Feliks, dlaczego...
– Nie tutaj, Yvesanne. Nie teraz. Muszę wracać, zajrzałem tutaj po drodze z Niemiec.
– A więc nie było cię w domu? – spytałam, otwierając szeroko usta.
– Byłem na wykładach magomedycznych. 
Miałam wrażenie, że w mojej głowie wybuchła bomba. Myśli przelatywały przez nią z prędkością światła, próbując ułożyć się w całość. Powoli spojrzałam na tłum gości pozostałych na parkiecie. Gdzieś pomiędzy nimi odnalazłam Audrey, która wpatrywała się w nas uważnie. Jej głos zadźwięczał w mojej głowie, jakby własnie do mnie mówiła.
Dzisiaj, po ceremonii, wymknij się i spróbuj z nią porozmawiać. Jeśli Ophelie ma kogoś posłuchać, posłucha ciebie.
– Zabierz mnie ze sobą – wyszeptałam, zwracając się do Feliksa. – Proszę, muszę się z nią zobaczyć.
– No nie wiem, Yve, wasi rodzice chyba nie będą zachwyceni.
– Błagam – szepnęłam, zaciskając pięści. – Feliks proszę cię, muszę z nią porozmawiać.
Chłopak przez chwilę przyglądał mi się w skupieniu. Jego błękitne oczy taksowały moją twarz, jakby próbował znaleźć na niej odpowiedź, a proste, czarne włosy falowały na nocnym wietrze. A potem, prawie niezauważalnie, skinął głową.
– Wrócę tylko po płaszcz – rzuciłam, odwracając się w stronę namiotu.
Wciąż czułam na sobie wzrok Audrey. Moje serce biło mocno, uświadamiając sobie, że jutro może już nie być czasu, żeby się pożegnać. Wiedziałam jednak, że nie mogłam do niej teraz podejść i porozmawiać – ani nie było na to czasu, ani dobrego miejsca. Ostatni raz obróciłam się do niej, stając w wejściu, a ona uśmiechnęła się ciepło, kiwając głową w moim kierunku, jakby zachęcała do tego, żebym już poszła. Z bolącym sercem odwzajemniłam uśmiech i obiecując sobie, że to nie jest ostatni raz, kiedy ją widzę, ruszyłam w kierunku Feliksa, który czekał na mnie na zewnątrz.
– Jestem gotowa – mruknęłam, zakładając czarny płaszcz. Lacroix pokiwał głową, po czym podał mi ramię i ruszył za granicę posiadłości. Nie odzywałam się, wierząc, że kiedy uzna to za stosowne (lub bezpieczne) sam to zrobi. W końcu chłopak zatrzymał się i rozglądnął.
– Tu chyba będzie dobrze. Trzymaj się mocno, Yve.
Delikatnie przymknęłam oczy, a sekundę później coś w okolicy mojego brzucha zacisnęło się, w płucach zabrakło powietrza, a w głowie zawirowało. Kiedy wszystko ustało, a ja odważyłam się rozchylić powieki, spostrzegłam, iż zostawiliśmy za sobą Mountreuil, pojawiając się na jakiejś wiejskiej drodze, okrytej ciemnością. Nocne powietrze niosło ze sobą zapach stęchlizny i rozkładu. Zmarszczyłam nos, rozglądając się. Feliks nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Na moje pytające spojrzenie westchnął jedynie i pokręcił głową.
– Chodź, to w tę stronę.
Powoli ruszyliśmy przed siebie, przypatrując się ciemnym konturom miasta. Kiedy minęliśmy zakręt i wynurzyliśmy spomiędzy drzew, w oddali dostrzegłam morze – czarne jak wywar śmierci. Nigdzie nie było śladu po śniegu, tak jakby tutaj nie docierało nic tak jasnego i czystego jak on.
– Co wy tutaj robicie? – spytałam, czując, jak pytania wirują w mojej głowie, domagając się odpowiedzi.
– Ophelie ci wszystko wyjaśni, a przynajmniej mam taką nadzieję. 
– Ale... 
– Yvesanne – rzucił cicho Feliks. Jego twarz poszarzała, jakby miał dość tamtego dnia. – Jesteśmy już prawie na miejscu.
– Co to za miejsce? – spytałam, nie dając się zbyć.
– To jeden z domków letniskowych moich rodziców – odpowiedział w końcu Lacriox, kręcąc głową, jakby z politowaniem.
– Tutaj? – Zmarszczyłam brwi, spoglądając na budynki, spomiędzy których prześwitywały pojedyncze latarenki.
– To naprawdę stary domek. Kiedyś było tu inaczej. 
– Doprawdy? – spytałam, próbując nie oddychać przez nos, bo zapach zgniłego jedzenia nasilił się, kiedy dotarliśmy do rozwidlenia drogi. Feliks nie wybrał jednak tej prowadzącej pomiędzy budowle, a skręcił w lewo, w stronę cichej i opustoszałej plaży.
– To dawne miasteczko rybackie. Paręnaście lat temu było tu naprawdę pięknie, ale czas wszystko zamienia w proch.
Chłopak westchnął cicho, a ja zaczęłam się zastanawiać, jak często bywał tutaj razem z rodzicami, zanim umarli. Na jego twarzy malował się smutek, jakby odtwarzał w głowie wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem.
Droga, którą szliśmy, zaczęła się zwężać, aż w końcu zamieniła się w udeptaną ścieżkę. Feliks wsadził ręce do kieszeni i odetchnął głęboko. Im bliżej morza się znajdowaliśmy, tym powietrze wydawało się być czystsze i bardziej rześkie. Rozglądnęłam się z zaciekawieniem, zatrzymując się dłużej na czarnych konturach miasta, cichej przystani w oddali i skromnemu laskowi, z którego się wynurzyliśmy. Dopiero po chwili spostrzegłam, że na jego linii znajdował się niewysoki dom, otoczony kamiennym ogrodzeniem. 
Kiedy podeszliśmy bliżej, Feliks odchrząknął.
– Jesteśmy na miejscu.
Zmrużyłam oczy i spojrzałam na opustoszały ogród i odpadającą elewację. Kiedyś posiadłość musiała wyglądać pięknie, ale czas sprawił, że to co z niej pozostało, nie wyglądało zachęcająco. Miało jednak w sobie ten dziwny i niepowtarzalny urok, który miały jedynie stare dworki. Morska bryza owiewała delikatne kolumienki i popękane balkony, okrywając je wilgotną mgłą, a w jednym z okien drgało pojedyncze światło świecy. 
– Ophelie nie śpi? – spytałam podchodząc bliżej, a Feliks przepuścił mnie w bramce, kiwając głową.
– Miała poczekać, aż wrócę. 
Szybkim krokiem przemierzyłam odległość dzielącą mnie od drzwi, obrzucając dom ostatnim spojrzeniem. Nad płaskorzeźbą wijącą się wokół drzwi, wyryte w kamieniu, połyskiwało jedno jedyne słowo. Perła. spojrzałam na chłopaka, który pokiwał głową zachęcająco. Po sekundzie wahania złapałam za klamkę i weszłam do środka.
Wnętrze domu utrzymane było we względnej czystości. Z głównego holu odchodziły korytarze do kilku pokoi, z których niektóre wciąż pozawalane były starymi foliami i narzutami, chroniącymi meble przed zniszczeniem. Kiedy zajrzałam do małego saloniku, urządzonego w kolorach błękitu, z kuchni dobiegł nas cichy brzdęk, a chwilę później w przejściu pojawiła się wysoka blondynka w długiej koszuli nocnej.
– Yveasnne? – spytała, wyglądając na zaskoczoną.
– A więc to tak witasz się ze stęsknioną siostrą? – zachichotałam, podchodząc do niej. Ophelie prawie natychmiast uśmiechnęła się i zamknęła w szczelnym uścisku.
– Co ty tu robisz?
– Zmusiła mnie, bym zabrał ją ze sobą. Bycie upartym, to chyba u was rodzinne – westchnął Feliks, na co obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Byłam pewna, że zobaczymy się dopiero na wakacjach – rzuciła Ophelie, odgarniając z mojej twarzy zbłąkane pasmo włosów.
– No tak. Ale skoro widzimy się wcześniej, to może wyjaśnisz mi, co tu jest u licha grane?
Moja siostra westchnęła, odsuwając się. Feliks pokiwał delikatnie głową i ucałował małżonkę w czoło, po czym odwiesił na wieszak swój płaszcz.
– Dam wam chwilę, i tak muszę odświeżyć się po podróży.
Obserwowałam jak znika na schodach ukrytych w mroku, mając w głowie jego słowa. Ophelie ci wszystko wyjaśni, a przynajmniej mam taką nadzieję.
– Więc? – spytałam, kiedy jego kroki ucichły, a Ophelie pokiwała głową.
– Chodź, zrobię ci coś do picia.
Powoli ruszyłam za nią do malutkiej kuchni, na środku której znajdował się wyszorowany, drewniany stół. Biała farba łuszczyła się w paru miejscach, jednak to jedynie dodawało mu uroku. Na środku, oprócz wazonu z suszonymi kwiatami i pojedynczej świecy, stała osamotniona, uszczerbiona filiżanka.
– Herbaty?
– Tak, poproszę. Ophelie, czemu nie dawałaś znaku życia? A przede wszystkim, co właściwie tu robisz? Czemu nie ma cię w domu?
– To też jest nasz dom, Yvesanne.
– Chodzi mi o nasz dom, w Mountreuil. Nikt nie chciał mi niczego powiedzieć, wiedziałam tylko, że po prostu wyjechałaś. Co się stało?
Ophelie stuknęła różdżką w stary czajnik, który zaczął pogwizdywać cicho. Przez chwilę się nie odzywała, otwierając szafki i wyciągając z nich drugą filiżankę i torebki herbaty.
– Po tym, co wydarzyło się na świętach, wiedziałam, że coś dzieje się tuż przed moim nosem, a ja tego nie dostrzegam. Ukrywaliście coś przede mną, żadne z was nie chciało pisnąć ani słówka. Kiedy wyjechałaś, nastroje stały się jeszcze bardziej napięte. Pokłóciłaś się z Audrey i zniknęłaś, a ja zaczęłam rozumieć, że nie jestem jedyną, która nic nie wie. Twoja przyjaciółka też domyśliła się, że coś jest nie tak. Na początku stycznia wpadła w odwiedziny pod pretekstem rozmowy o moim samopoczuciu w związku z ciążą. Ale ktoś dowiedział się o tym, że wypytywała o ciebie. Powiedziała, że martwiło ją twoje zachowanie. Umówiłyśmy się, że spotkamy się za parę dni, a ja spróbuję dowiedzieć się czegoś od ojca. Ale Audrey nie przyszła. Ojciec zdenerwował się i zabronił mi drążenia tematu, wyrzucając mi urojenia. – Ophelie odetchnęła, sięgając po czajnik i zalewając filiżankę z herbatą. – Któregoś razu podsłuchałam kłótnię Audrey i Zacha. To było tuż przed tym, jak wysłałam do ciebie list. Nie chciałam, żeby wpadł w ręce kogoś niepowołanego, więc wyszłam z domu i usłyszałam ich rozmowę. Zach zabraniał jej czegoś, a ona się sprzeciwiła, więc ją uderzył. Dawno nie było takiej awantury. Ojciec prawie posiniał ze złości, kiedy się dowiedział, jakim zaklęciem potraktowałam tego chłopaka. Audrey była zbyt przestraszona, by cokolwiek zrobić, Zach praktycznie od razu zabrał ją do domu. A u nas w domu wybuchła jatka. 
– Ojciec się wyrzucił? – wydukałam, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam, Ophelie podeszła do stołu i postawiła na nim filiżankę, kręcąc głową. Po chwili usiadła, gestem nakazując mi to samo i westchnęła.
– Sama się wyniosłam. Nie mogłam znieść tego, że nikt nie zwrócił uwagi na zachowanie Zacha. Wszyscy go kryli, wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Zabroniono mi widywać się z Audrey, ktoś sprawdzał naszą pocztę. Feliks był tak daleko, a ja czułam się jak w więzieniu. Nie mogłam się z tobą skontaktować, ojciec zabronił. Z resztą, za bardzo bałam się, że mogłabym narobić ci kłopotów. Tak jak Audrey.
– Myślisz, że to twoja wina, że zamknęli ją w domu?
– Gdybym nie drążyła sprawy, nic z  tego nie miałoby miejsca Yvesanne. Chciałam się dowiedzieć, co dzieję się za zamkniętymi drzwiami, złamałam reguły. 
– Ale czemu nie napisałaś później, po wyprowadzce? Czemu nikt mi o niczym nie powiedział?
– Dalej nie rozumiesz, Yve. Nie mogłam. Audrey zamknięto na klucz, próbowałam się z nią kontaktować, ale nieskutecznie. Szukałam czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc wyjaśnić, co się tam działo, włamałam się nawet do gabinetu ojca.
– Co zrobiłaś? – rzuciłam, zachłystując się powietrzem.
– Nie miałam wyboru! Nikt mi niczego nie mówił, ty też zamiotłaś to pod dywan, kiedy próbowałam z tobą porozmawiać! Tak czy siak, znalazłam jakieś notatki o zagranicznych aukcjach, listę jakichś pozycji, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, umowę z jakimś podejrzanym sklepem w Londynie. List, zaadresowany do Ezry Ruswella. On i ten drugi mężczyzna, którzy byli na Wigilii, mieli jakieś dziwne interesy z ojcem. Próbowałam znaleźć coś na ten temat, ale nigdzie nie było żadnych konkretów. Ojciec dowiedział się o tym i jeszcze bardziej się zdenerwował. Zakazał mi ruszać się z domu, był wściekły. Wyszedł, trzaskając drzwiami, a jak tylko zniknął, zrobiłam to samo. Musiałam porozmawiać z Audrey. Coś w tym wszystkim się nie zgadzało, było pewno niedopowiedzeń. Czemu zabraniali nam kontaktu, czemu chronili Zacha, kim byli ci ludzie?
– I udało ci się? – spytałam, czując jak zasycha mi w gardle, jednak ręce trzęsły mi się tak bardzo, że bałam się sięgnąć po herbatę.
– Nie. Audrey nie było w domu, wyjechała z Zachiem na cały tydzień. Ale jedna ze służących przekazała mi jej list. Napisała, że są w Paryżu, podała adres miejsca, gdzie mogłybyśmy się spotkać. Pojechałam tam. Audrey wyglądała na przestraszoną. Kazała mi przestać kopać, błagała, żebym odpuściła. To ona powiedziała mi, że Ezra pracuje w Ministerstwie.
– Co? 
– To nie wszystko. Jest też całkiem dobrym przyjacielem Zacha. Audrey opowiedziała mi, co działo się od czasu naszego ostatniego spotkania. Powiedziała, że zakazali jej kontaktować się z którąkolwiek z nas, nazwali mnie niepoczytalną wariatką z urojeniami. Twierdzili, że mam zły wpływ na nią, i że próbuję zburzyć jej związek z Zachiem. Audrey nalegała, bym sobie odpuściła, ale ja nie mogłam tego zrobić, wiedząc, że coś jest nie tak. Coś działo się naokoło, a ja nie miałam żadnej osoby, której mogłam zaufać.
– Przecież miałaś mnie! – jęknęłam, czując, jak ogarnia mnie przerażenie.
– Powiedz w takim razie, że nic nie wiesz, że nie wiesz co się dzieje, a jeśli wiedziałabyś, powiedziałabyś mi o tym.
Obie zamilkłyśmy. Miałam ochotę opowiedzieć jej o wszystkim, przyznać się do rzeczy, o których ona nie mogła wiedzieć, zrzucić ciężar z barków i po prostu się wyżalić, ale nie mogłam. Ophelie, jakby właśnie tego się spodziewała, pokiwała jedynie głową.
– Audrey powiedziała mi, że uważa, iż nasi ojcowie wplątali się w jakieś nieodpowiednie interesy. Że ich szantażują, mają jakieś haki. Nie uwierzyłam jej, ale teraz, kiedy o tym myślę... Tamtego popołudnia nie wróciłam już do Mountreuil. Pojechałam do naszego dworku pod Paryżem, napisałam do Feliksa, który wyjechał zaraz po świętach, o tym, co się działo. Ale ktoś musiał dowiedzieć się, o treści tego listu. Ktoś mnie śledził, parę razy znalazłam w ogrodzie martwe ptaki. To wystarczyło, żebym przyjechała tutaj. Feliks nie mógł wrócić wcześniej, dawno temu opłacił już wszystkie praktyki, a druga taka szansa mogła się nie trafić.
– I przez cały ten czas byłaś tu całkiem sama?
– Miałam wiele czasu na przemyślenia. A samotności wcale nie jest taka zła. W ciągu dnia pomagam w pobliskim szpitalu, a wieczorami chodzę na spacery. 
Między nami zapanowała cisza. Zaczęłam się zastanawiać nad jej słowami, nad tym, co działo się przez ostatnie dwa miesiące, nad tym co powiedziała mi Audrey. Musiała się czegoś dowiedzieć, czegoś, czego nie mogła powiedzieć Ophelie, nie chcąc jej narażać, a czego nie mogła zdradzić mi, ze względu na okoliczności. Opanowało mnie przerażenie na myśl, że moja siostra, niczego nie świadoma, wplątywała się w coś, o czym żadna z nas nie miała pojęcia. 
W głowie zawibrowały mi słowa Audrey. Twojej siostrze przestał pasować ustrój cmentarza, a jej decyzja naruszyła mur. Wyjechała, ale to nie znaczy, że wciąż nie podbiera cegieł. Musisz ją powstrzymać, Yvesanne.
– Ophelie – zaczęłam, próbując znaleźć odpowiednie słowa. – Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli to, co powiedziała Audrey jest prawdą i ojciec naprawdę jest zamieszany w jakieś brudne interesy, to robiąc to, co robisz, narażasz siebie i dzieci na niesamowite niebezpieczeństwo! Nie, posłuchaj mnie – zawołałam, kiedy próbowała mi przerwać – musisz przestać, rozumiesz? Ophelie, ja sama nie wiem co tu jest grane! Ojciec kazał mi zbliżyć się do Ślizgonów, prawdopobonie oczekując odpowiednich kontaktów, nie wiem po co.,,
– Jasne – przerwała mi – bo to wszystko przez jakieś kontakty! To, że poszłaś do innej szkoły, że tak cię trenował! Powiedz mi, co się dzieje, Yvesanne!
– Nie wiem, okej?! Nie wiem! I nigdy nie chciałam wiedzieć! Nie zadawałam pytań, bo niesubordynacja była karana. Tak samo jak Audrey. Nie wiem co się dzieje, ani o co chodzi, może ojciec inwestuje w ten sklep, może sprzedają jakieś czarnomagiczne przedmioty, nie zdziwiłabym się, patrząc na towarzystwo, w które się wkręcił dzięki córce ulokowanej w Hogwarcie. Kazał mi się z nimi zaprzyjaźnić, zyskać ich sympatię, więc to zrobiłam. Dalej to robię, na brodę Merlina! Ale nigdy nie ukrywałam przed tobą nic, o czym mogłabyś wiedzieć. 
Obie oddychałyśmy szybko i nierówno. Ona, z powodu rozemocjonowania, a ja strachu i kluczenia między słowami przysięgi wieczystej. Co mogłam jej powiedzieć, a czego nie? Co przekraczało już granicę?
– Nic, o czym mogłabym wiedzieć – powtórzyła Ophelie. Na jej twarzy wymalowany był smutek, tak, jakby dotarła do niej ta gra słów. – W co oni cię wplątali, Yve?

Minęło jeszcze sporo czasu, zanim Ophelie poszła spać. Ja w ogóle nie byłam śpiąca. Ściągnęłam płaszcz i zawiesiłam go na oparciu krzesła, a potem oparłam głowę na ręce i zaczęłam wpatrywać w ciemny horyzont za oknem. Wciąż i wciąż trawiłam słowa siostry, próbując uporządkować wszystko w głowie. Bawiłam się filiżanką z zimną już herbatą, przekonując się, że odwiodłam ją od głupich pomysłów. Że może, przy odrobinie szczęścia, więcej nie zrobi nic głupiego. Że brzmiałam przekonująco, kłamiąc jak z nut.
Świeca dogasała, a jej tańczący płomień odbijał się od mojej sukienki, rzucając rozchwiane światło na całą kuchnię. Zaczęło już świtać, kiedy w końcu zgasł, a ja w bezruchu przyglądałam się morzu, które zaczęło mienić się tysiącem barw, od krwistej czerwieni, po ciemny granat. Dopiero kiedy było już całkiem jasno, ubrałam płaszcz i ruszyłam się z tego twardego krzesła, na którym spędziłam pół nocy. Cicho, żeby nikogo nie obudzić, wyszłam przez kuchenne drzwi do ogródka, który tonął w porannej mgle. Na prawo majaczył obraz miasteczka, które podczas dnia zyskiwało na uroku. Słońce odbijało się od okien budynków, iskrząc się wesoło i rzucając tańczące plamki na piasek. I kiedy tak stałam, w ciszy podziwiając ten chłodny poranek, drzwi otworzyły się, a u mojego boku stanął zaspany Feliks, z dwoma filiżankami kawy.
– Proszę – powiedział cicho, podając mi jedną.
– Dzięki.
– Czemu nie śpisz?
– Mogłabym zadać ci to samo pytanie – westchnęłam, spoglądając na niego. Feliks uśmiechnął się, a potem pokręcił głową.
– Lubię wstawać wcześniej. Jak poszła rozmowa?
Ponownie westchnęłam, upijając łyk kawy. Lacroix zaśmiał się cicho, jakby dokładnie tego się spodziewał.
– Sam nie wiem, Yvesanne. Mam wrażenie, jakbym nie umiał z nią rozmawiać. Udało mi się wyrwać na jedno, czy dwa popołudnia, odkąd tu przyjechała, żeby móc się z nią zobaczyć, ale opanowała ją obsesja na punkcie jakiegoś spisku, ciągle upierała się przy swoim, nie potrafiłem do niej dotrzeć.
– Musisz mi obiecać, że będziesz miał na nią oko.
– O co chodzi, Yve, co tak właściwie się dzieje?
– Sama chciałabym to wiedzieć – mruknęłam, spoglądając w horyzont. Morze, które jeszcze minutę temu wydawało się być tak spokojne, teraz burzyło się pod wpływem wiatru, a fale z impetem uderzały o brzeg, obmywając poszczególne kamienie. Piana, tocząca się wśród zawirowań, błyszczała w słońcu, przyciągając wzrok. Piękna i zabójcza, w jednej chwili mogłaby wciągnąć w pułapkę niezbyt czujnego wędrowca, którego pochłonęłyby fale i pociągnęły w otchłań. Westchnęłam pod nosem, starając się poukładać w głowie wszystkie myśli. Tamta noc sprawiła, że zaczęłam kwestionować kontrolę ojca. W tym wszystkim było coś więcej, coś, czego ja nie mogłam się dopatrzeć, a co kryło się gdzieś pomiędzy słowami. Wiedziałam, że za dociekanie prawdy, można było wiele zapłacić, ale powoli przestawałam mieć inny wybór. Musiałam się dowiedzieć, w co byłam zamieszana i o co tak naprawdę toczyła się stawka. 


Witajcie! Nie da się ubrać w słowa tego, co pląta mi się w głowie, kiedy próbuję znaleźć jakieś dobre wyjaśnienie na to, czemu mnie tyle nie było. I tu, i na SD. Mogłabym tłumaczyć się gorszym okresem, swoją chorowitością, jesienno-zimową depresją, ale to wciąż nie zmieni faktu, iż jestem na siebie niesamowicie zła. Zwłaszcza, że tyle razy miałam coś dodać, tyle razy coś planowałam. A teraz, kiedy matura zbliża się dużymi krokami, a ja staram się ogarnąć życie, stwierdziłam, że to będzie dobry czas. Żeby przeprosić i wyjaśnić. I powiedzieć, jak bardzo tęskniłam.
Najbardziej mi żal jednak tego, jak bardzo moje plany w związku z rocznicą nie wypaliły. Oba moje blogi obchodzą ją w tym samym dniu i na obu zawaliłam, co do obu miałam wielkie plany i pluję sobie w brodę, że nie wypaliły. Na POŚu miał nawet pojawić się nowy szablon, ale wciąż czuję się przywiązana do tego, nawet jeśli jest tak prosty.
A więc co działo się w ciągu tego roku (i 41 dni)? Na POŚu pojawiło się 123 komentarzy, ponad 5 tysięcy wyświetleń i 18 obserwatorów! I chociaż przez ostatnie pół roku znikałam i pojawiałam się, a ten blog zamienił się trochę w krainę duchów, lubię wierzyć, że jeszcze da się to zmienić. Czego sobie życzę? Kolejnego roku. Może tym razem takiego, w którym pojawi się dużo więcej rozdziałów, a może i czytelników? Wiem tylko, że POŚ pomału się rozwija, historia Yve nabiera rozbiegu, a z miesiąca na miesiąc pojawia się coraz więcej tajemnic i spisków, co bardzo mnie cieszy. I już nie mogę się doczekać pierwszego kamienia milowego i tego co przyniesie ze sobą. Mogę Wam tylko obiecać, że Pod osłoną świtu nie będzie zbyt wesołym opowiadaniem, haha.
I tym akcentem chciałabym zakończyć dzisiejszy post. I podziękować tym nielicznym, który tu zaglądali, kiedy pomimo kosmicznego spadku wyświetleń, wciąż pojawiali się nieliczni maruderzy, którzy zaglądali do poszczególnych rozdziałów. Ten dodany dzisiaj jest dla Was.