luty 1981
Stałam na uboczu, obserwując
roześmianych gości. Według tradycji, dopiero po zdjęciach i szampanie, miał
odbyć się uroczysty obiad. Westchnęłam cicho pod nosem, podnosząc wąski
kieliszek do ust. Alkohol przyjemnie wyciszał wszystkie emocje buzujące w mojej
głowie, jakby ktoś zamienił mi mózg w rój rozwścieczonych os. Nie sądziłam, że
tak trudno będzie mi znosić wzrok Zacha, który obejmując swoją żonę, co chwilę
rzucał mi rozbawione spojrzenia, tak jakby mówił „no dalej, zrób coś, wiem, że
chcesz”.
Powoli odstawiłam pusty kieliszek i
rozglądnęłam się po namiocie, przyglądając się kwiecistym dekoracjom. W głowie
wciąż miałam słowa Audrey, widok jej łez, czających się gdzieś w kącikach oczu,
ostrzeżenie, które dała mi rano. Głęboko w kieszeni mojego płaszcza wciąż
znajdywał się urywek pergaminu z drobnym pismem szatynki, zawierający adres
Ophelie. Próbowałam zrozumieć, czemu nie zatrzymała się w domu. Wszystko
wskazywało na to, że znajdowała się w jakiejś wiosce u wybrzeży Francji. Co ona
tam robiła? I gdzie w tym wszystkim był Feliks?
– Wszystko w porządku?
Obróciłam się zaskoczona i
spojrzałam na Irene, która zbliżyła się do mnie ze zmartwieniem wymalowanym na
twarzy.
– Tak, wszystko okej. Czemu
pytasz? – spytałam, prostując się i przybierając najbardziej przekonujący
uśmiech, na jaki było mnie stać.
– Stoisz sama obok stolika z
szampanem i pijesz już drugą lampkę, mając ten przerażający, pusty wzrok,
jakbyś myślała o czymś strasznym – rzuciła dziewczyna, wzruszając
ramionami – nie żebym cię obserwowała, czy coś.
– Po prostu się zestresowałam.
Niecodziennie widzisz, jak twoja przyjaciółka wychodzi za mąż.
– Mhm. – Irene nie wyglądała
na przekonaną. Po chwili westchnęła i spojrzała na nowożeńców, przekrzywiając
głowę. – Nie lubię go. Jest w nim coś, co sprawia, że nie mam najmniejszej
ochoty zostawać z nim sam na sam w jednym pomieszczeniu. Mam nadzieję, że
Audrey wiedziała co robi.
Prawie zachłysnęłam się śliną.
Starając się nie pokazać po sobie emocji, które zaczęły powoli opanowywać moje
ciało, sięgnęłam po talerzyk z truskawkami w czekoladzie, podawanymi do
szampana, i zacisnęłam na nich ręce, żeby ukryć ich drżenie. Trafiłaś w
sedno, Irene.
– No cóż, skoro się na to
zgodziła – tu przerwałam, wskazując głową na ołtarz – musiała być
tego pewna.
– Czy ja wiem. Mama grozi mi, że
jak nie przestanę się pakować w kłopoty, to wyda mnie za Iwana Lebiediewa. To
ten przerażający osiłek, który przyjechał tu z Rosji w zeszłe wakacje.
Bleh – dodała Irene, udając, że wymiotuje.
– Ciekawe w takim razie w jakie
kłopoty musiała się wpakować Audrey, że wydali ją za takiego potwora –
westchnęłam pod nosem, czego moja kuzynka na szczęście nie usłyszała, zajęta
szukaniem czegoś w torebce.
– Cholera, chyba znowu posiałam
gdzieś różdżkę.
– Po co ci różdżka?
– Valerie wszędzie powyczarowywała
jemioły, żeby złapać któregoś z tych kolegów Zacha na pocałunek. Pomijając
fakt, że święta były dwa miesiące temu i mam ochotę podarować jej nagrodę
pustaka roku, znalazłam zaklęcie, które sprawi, że każda jemioła pod którą
wejdzie, rzuci się na nią i, no, powiedzmy, że nie będzie chciała puścić.
– Jesteś straszna –
zachichotałam, na co Irene wzruszyła ramionami.
– Przynajmniej nie jestem fałszywa.
– Nie chciałabym ci podpaść.
– Wiem. Idę poszukać pod stolikami,
może mi gdzieś wypadła...
Obserwowałam znikającą sylwetkę
kuzynki, w duchu śmiejąc się z wyobrażenia Alstair, czmychającej z namiotu w
akompaniamencie wrzasków. I chociaż część mnie wiedziała, że powinnam
powstrzymać Irene, jeśli nie chciałam, żeby rozpętała się wielka kłótnia, druga
część chciała z ochotą popatrzeć na coś innego, niż sztuczne uśmiechy i diabelskiego
Pana Młodego, przytulającego jedną z najlepszych osób, jakie kiedykolwiek
stąpały po tym świecie. Na szczęście chwilę później zostałam pozbawiona ciężaru
wyboru, ponieważ ciotka Chantal złapała swoją córkę na gorącym uczynku i
natychmiast wyprowadziła ją z namiotu.
Czas ciągnął się niemiłosiernie.
Miałam wrażenie, jakby ktoś specjalnie co jakiś czas cofał wskazówki zegara,
żeby wesele nigdy się nie skończyło. Po zdjęciach do rodzinnej kroniki i
toaście, przyszedł czas na uroczysty obiad, który odbył się dopiero późnym
popołudniem, kiedy na zewnątrz zdążyła już zapanować ciemność. Przy stoliku dla
świadków i drużb oprócz mnie, Valerie, Irene i Pierre'a siedziało również dwóch
przystojnych chłopaków z rodziny Zacha. Alstair natychmiast wciągnęła w ich w
rozmowę, co mi absolutnie odpowiadało. Dziewczyna ze śmiechem opowiadała o
Bauxbautons, natomiast Pierre komentował każdą jej wypowiedź półszeptem, tak,
że ledwo byłam w stanie ukryć śmiech, przez co Irene dwa razy spytała się mnie,
czy na pewno dobrze się czuję i nie mam jakiegoś ataku. Dlatego kiedy w końcu
potrawy zniknęły ze stołów, odetchnęłam z ulgą.
– Czas na najlepszą część –
wyszeptał Pierre, pocierając o siebie dłońmi. – Zaraz przekonamy się kto
ominął lekcje tańca.
– Ja – westchnęła Irene,
wzruszając ramionami. – Ale zrobiłam to świadomie. Pląsy na parkiecie to
strata czasu.
– A twoje durne żarty to nie
strata?
– Widzisz, braciszku, tutaj właśnie
się różnimy. Ja wiem, że ona nie są durne – zaświergotała
dziewczyna, puszczając mu oczko, a potem wstała i rozglądnęła się uważnie
wokół. – Okej, zmywam się, zanim napatoczy się jakiś idiota,
prawdopodobnie wysłany przez naszą matkę. Miłej zabawy!
Patrzyłam, po raz kolejny tego
dnia, na sylwetkę Irene, znikającej w tłumie, który powoli kierował się w
stronę, gdzie błyszczał już ciemny parkiet.
– Powiedz, że chociaż ty mnie nie
opuścisz. Bez ciebie, zostanie mi panna młoda, z którą będzie chciał zatańczyć
każdy, Valerie i wianuszek cioć.
– Chyba uczynię ci ten
zaszczyt – zachichotałam, na co Pierre odetchnął ostentacyjnie, po czym
podał mi rękę i pomógł wstać z miejsca. Jego krótkie, czarne loczki zakołysały
się wesoło, kiedy pokręcił głową w rytm muzyki. Nad nami potoczył się gładki
głos Cosette, proszących młodą parę o wystąpienie na środek.
– Więc kiedy wracasz do Hogwartu?
– Jutro – westchnęłam.
– Nie tęsknisz? Za Francją? –
spytał brunet, prowadząc mnie na parkiet, gdzie Audrey i Zach, uśmiechając się
szeroko, tańczyli swój pierwszy taniec. Przez chwilę przyglądałam się im,
rozmyślając nad odpowiedzią, która była tak oczywista, że sama myśl o niej
bolała.
– Oczywiście, że tęsknie –
szepnęłam, przekrzywiając głowę i obserwując, jak Audrey zaśmiała się
perliście, wtulając w ramię Zacha. Po chwili dołączyli do nich rodzice, a
następnie inne pary, aż w końcu i nas pochłonął tłum.
Pierre ujął moją dłoń i zaczął
prowadzić. Był znakomitym tancerzem, z resztą, zdziwiłabym się, gdyby nie był,
w końcu nie znałam nikogo bardziej tradycyjnego, niż jego matka. A ona z
pewnością zadbała o naukę swojego syna, w każdej dziedzinie.
– Co ci znowu chodzi po głowie?
– Hm? – mruknęłam, spoglądając
pytająco na swojego towarzysza.
– Zamyśliłaś się.
– Ach... To nic, po prostu myślałam
o ślubie.
– I jak go oceniasz? –
zachichotał Pierre, okręcając mnie wokół własnej osi, tak, że dosłownie wpadłam
mu w ramiona. – Tylko nie bądź za bardzo krytyczna dla naszego
francuskiego półświatka, to pewnie nie to samo, co w Londynie...
– Ha, ha, ha – westchnęłam,
wywracając oczami. – No cóż, było całkiem... nieźle.
– Nieźle? Tylko tyle? Czyżby
podpadł ci pan młody?
Zadrgałam, uciekając wzrokiem.
Pierre jakby wyczuł, że coś jest nie tak, bo nagle zwolnił i przyjrzał mi się
uważnie.
– Wszystko w porządku?
– Tak, wszystko okej.
– Jeśli coś jest nie tak, to...
– Jest okej, Pierre. Serio, po
prostu wypiłam wcześniej o lampkę szampana za dużo.
Kuzyn spojrzał na mnie spod
przymrużonych powiek, jakby próbując ocenić, czy mówię prawdę. Uśmiechnęłam się
zakłopotana, czując, że druga osoba w rodzinie, która zaczęłaby zadawać niewygodne
pytania, nie byłaby zbyt dobrym zbiegiem okoliczności.
– Yves, tu jesteś! Pewien mały
dżentelmen umiera z niecierpliwości, żeby w końcu z tobą zatańczyć –
zawołała Eleonore, zjawiając się obok nas z szerokim uśmiechem na ustach. Zaraz
zza niej wyłonił się roześmiany Joseph, który natychmiast przylgnął do mnie,
ukrywając wyszczerzoną twarzyczkę w mojej sukience.
– Yve – zachichotał,
spoglądając na mnie.
– Jo – mruknęłam,
odwzajemniając jego szeroki uśmiech.
– Chyba będziemy musieli
odbić – rzuciła Eleonore. – Porywam go!
Pierre rzucił mi rozbawione
spojrzenie, a potem pozwolił się poprowadzić przez tłum, podczas kiedy ja
podniosłam czterolatka, który natychmiast się we mnie wtulił.
– Szukaliśmy cię! Mama powiedziała,
że obiecałaś, że ze mną zatańczysz – mruknął z wyrzutem.
– Oczywiście, że obiecałam! I
zamierzam dotrzymać obietnicy, Jo – powiedziałam, kołysząc się w rytm
muzyki, na co chłopiec roześmiał się radośnie, a jego blond loczki zakołysały
się wokół jego głowy.
Po paru minutach muzyka
przyspieszyła, na co Joseph uparł się, że zatańczy sam. Powoli odstawiłam go na
ziemię i złapałam za ręce, próbując nadążyć za jego ruchami. Nawet w mini
fraku, Jo miał zdecydowanie za dużo energi. Kiedy piosenka dobiegła końca,
chłopiec wypatrzył w tłumie Eleonore, trzymającą w ręce szklankę soku i
machającą do niego wesoło.
– Trafisz do mamy?
– Tak – potwierdził Jo,
puszczając moją rękę. – Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę!
Z rozbawieniem obserwowałam, jak
biegnie w stronę Eleonore, a następnie znika za stolikami. Cały Joseph.
I kiedy miałam już powoli udać się
w kierunku, w którym udała się Moliére, ktoś złapał mnie za ramię i przyciągnął
do siebie. Natychmiast podniosłam wzrok i poczułam, jak cała moja krew zamarza.
– Witaj, Yvesanne – powiedział
Zach, uśmiechając się przymilnie.
– Czego chcesz – warknęłam,
próbując zapanować nad paniką. To była nasza pierwsza rozmowa od tamtego
pamiętnego wieczoru. I chociaż minęło półtora miesiąca, coś we mnie wciąż nie
mogło uspokoić się na myśl, że ten mężczyzna przebywał tak blisko mnie.
– Zatańczyć. I porozmawiać.
Spokojnie – dodał powoli, śmiejąc się cicho i przyciągając mnie bliżej,
jakby miał do czynienia z kimś niespełna rozumu. – Przecież nic ci nie
zrobię, Yvesanne.
Spojrzałam w bok i dostrzegłam
wzrok mojego ojca, który stał w rogu namiotu, sącząc jakiś ciemny płyn z
pękatej szklanki. Towarzyszył mu pan Gauthier, ojciec Audrey i jakiś nieznany
mi starszy mężczyzna. Wiedząc, że nie mam wyboru, nabrałam powietrza w płuca i
wyprostowałam się, próbując uspokoić bicie serca. Jest okej, wszystko
jest w porządku, próbowałam przekonać samą siebie.
– Więc jak się bawisz?
– Nie udawaj, że cię to
obchodzi – odpowiedziałam chłodno, sama będąc zaskoczona spokojem swojego
głosu.
– Yvesanne, chyba nie masz mi za
złe tamtej nocy, prawda? Przecież wiesz, że to była pomyłka. Razem z Feliksem i
twoim kuzynem poszliśmy świętować zaręczyny, wypiliśmy po prostu odrobinę za
dużo. Przecież rozumiesz, Yve – szepnął, kołysząc się. Jego oddech owiał
moją twarz, a ja zacisnęłam zęby, spoglądając w innym kierunku.
Nie mogłam zdecydować, jak powinnam
zareagować. Miałam ochotę wyrwać się z jego uścisku i powiedzieć mu dokładnie
co o nim sądzę, ale gdzieś z tyłu głowy odbijały się słowa mojego ojca,
ostrzeżenie, dotyczące Zacha.
– Dalej, powiedz to, co tak bardzo
chcesz powiedzieć – mruknął chłopak, jakby czytając mi w myślach. Jego
ręka, spoczywająca na mojej talii, wydawała się nazbyt ciężka, jakby ktoś
przykleił ją do mnie zaklęciem stałego przylepca, a ja miałam się już
nigdy od niej nie uwolnić. Zach zwolnił, rysując palcem wskazującym wzorki
na moich plecach, na co odsunęłam się od niego i spojrzałam z odrazą.
– Powinnaś uważać na słowa, Yve.
Nigdy nie wiadomo, kto słucha. I jakie będę skutki ich wypowiedzenia.
Zach poluzował uścisk, a następnie
odsunął się, uśmiechając się. Coś w jego beznamiętnych, brązowych oczach,
zdawało się krzyczeć „szaleniec!”. Zimny pot oblepił moje ciało,
kiedy chłopak powoli obrócił się i zniknął w tłumie. Jego słowa były
ostrzeżeniem i choć jeszcze nie wiedziałam, do czego nawiązywał, mogłam być
pewna jednego – zaraz poza zasięgiem mojego wzroku działo się coś
niepokojącego i już niedługo miałam przekonać się, co to takiego.
Powoli odwróciłam się i biorąc
głęboki oddech ruszyłam prosto w kierunku stolika z wieżą kieliszków szampana.
Nie zastanawiając się nad tym, złapałam jeden z nich i wypiłam prawie na raz,
próbując uspokoić trzęsące się ręce. Nie byłam w stanie opisać, jak dużą
nienawiść żywiłam do tego człowieka. Był jedną z tych osób, na które nie miałam
wpływu i w żaden sposób nie mogłam powstrzymać jego działań. Co gorsze, mogłam
jedynie zaszkodzić. Przez myśl przeszło mi, czy już tego nie zrobiłam. Może
Zach mówił o czymś, co już się stało? Albo dopiero stanie? Co, jeśli Audrey
przyjdzie zapłacić za moją uszczypliwość?
Kręcąc głową odstawiłam kieliszek.
On chciał, żebym tak myślała. Specjalnie powiedział coś, co sprawi, że będę
główkować nad tym co może się stać. Żeby mnie zająć, żeby złamać.
Miałam ochotę zacząć krzyczeć z
bezsilności. Spojrzałam na tłum, odszukując swoją przyjaciółkę. Tańczyła z
Baptiste, zaśmiewając się głośno, zapewne z jego żartów. Ile oddałabym za to,
żeby cofnąć czas, żeby ją ostrzec, kazać uciekać. Chociaż i tak nie miałoby to
większego sensu. Przecież nie porzuciłaby rodziny. Nie ona. Zawsze z godnością
przyjmowała na barki kolejne brzemiona. Jakby była do tego stworzona.
Nie to, co ty, zasyczał cichy głosik w mojej głowie.
Powoli osunęłam się na krzesło
jednego z pustych stolików i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam, żeby ten
wieczór już dobiegł końca. Żebym nie musiała nigdy więcej oglądać jego twarzy.
A jednocześnie wiedziałam, że jeśli moje życzenie się spełni, nie zobaczę też
jej. I to właśnie to najbardziej bolało. Świadomość, że jutro przyjdzie mi
wyjechać i zostawić Audrey na pastwę tego popaprańca.
Nie wiedziałam ile czasu mogło
minąć. Tłum gości powoli rzedł, gdzieniegdzie można było dostrzec głowy
poopierane na stolikach. Musiało być już dosyć późno. Z westchnieniem
rozejrzałam się po namiocie, szukając wzrokiem kogokolwiek znajomego. I kiedy
wydawało mi się, że wszyscy musieli się rozejść, spostrzegłam Audrey
przytulającą wysokiego bruneta, który po chwili ruszył przez tłum, w kierunku wyjścia.
Moje serce zabiło mocniej, kiedy zerwałam się z miejsca i natychmiast pobiegłam
za nim.
– Feliks! – krzyknęłam,
wybiegając z namiotu. Uderzyło mnie, jak zimno było na zewnątrz.
– Yvesanne? – mruknął Lacroix,
odwracając się. – Myślałem, że wróciłaś do domu.
Chłopak przytulił mnie mocno na
powitanie, pocierając rękami o moje ramiona. Pod czarnym płaszczem można było
dostrzec koszulę, jednak nie wyglądało na to, żeby był ubrany na ślub.
– Jest tutaj Ophelie? –
spytałam, odsuwając się od niego.
– Ona... Nie, przyjechałem sam,
złożyć życzenia Audrey.
Między nami zapanowała cisza.
Nadzieja, jaka opanowała moje ciało, prawie natychmiast wygasła.
– Feliks, dlaczego...
– Nie tutaj, Yvesanne. Nie teraz.
Muszę wracać, zajrzałem tutaj po drodze z Niemiec.
– A więc nie było cię w
domu? – spytałam, otwierając szeroko usta.
– Byłem na wykładach
magomedycznych.
Miałam wrażenie, że w mojej głowie
wybuchła bomba. Myśli przelatywały przez nią z prędkością światła, próbując
ułożyć się w całość. Powoli spojrzałam na tłum gości pozostałych na parkiecie.
Gdzieś pomiędzy nimi odnalazłam Audrey, która wpatrywała się w nas uważnie. Jej
głos zadźwięczał w mojej głowie, jakby własnie do mnie mówiła.
Dzisiaj, po ceremonii, wymknij
się i spróbuj z nią porozmawiać. Jeśli Ophelie ma kogoś posłuchać, posłucha
ciebie.
– Zabierz mnie ze sobą –
wyszeptałam, zwracając się do Feliksa. – Proszę, muszę się z nią zobaczyć.
– No nie wiem, Yve, wasi rodzice
chyba nie będą zachwyceni.
– Błagam – szepnęłam,
zaciskając pięści. – Feliks proszę cię, muszę z nią porozmawiać.
Chłopak przez chwilę przyglądał mi
się w skupieniu. Jego błękitne oczy taksowały moją twarz, jakby próbował
znaleźć na niej odpowiedź, a proste, czarne włosy falowały na nocnym wietrze. A
potem, prawie niezauważalnie, skinął głową.
– Wrócę tylko po płaszcz –
rzuciłam, odwracając się w stronę namiotu.
Wciąż czułam na sobie wzrok Audrey.
Moje serce biło mocno, uświadamiając sobie, że jutro może już nie być czasu,
żeby się pożegnać. Wiedziałam jednak, że nie mogłam do niej teraz podejść i
porozmawiać – ani nie było na to czasu, ani dobrego miejsca. Ostatni raz
obróciłam się do niej, stając w wejściu, a ona uśmiechnęła się ciepło, kiwając
głową w moim kierunku, jakby zachęcała do tego, żebym już poszła. Z bolącym
sercem odwzajemniłam uśmiech i obiecując sobie, że to nie jest ostatni raz,
kiedy ją widzę, ruszyłam w kierunku Feliksa, który czekał na mnie na zewnątrz.
– Jestem gotowa – mruknęłam,
zakładając czarny płaszcz. Lacroix pokiwał głową, po czym podał mi ramię i
ruszył za granicę posiadłości. Nie odzywałam się, wierząc, że kiedy uzna to za
stosowne (lub bezpieczne) sam to zrobi. W końcu chłopak zatrzymał
się i rozglądnął.
– Tu chyba będzie dobrze. Trzymaj
się mocno, Yve.
Delikatnie przymknęłam oczy, a
sekundę później coś w okolicy mojego brzucha zacisnęło się, w płucach zabrakło
powietrza, a w głowie zawirowało. Kiedy wszystko ustało, a ja odważyłam się
rozchylić powieki, spostrzegłam, iż zostawiliśmy za sobą Mountreuil, pojawiając
się na jakiejś wiejskiej drodze, okrytej ciemnością. Nocne powietrze niosło ze
sobą zapach stęchlizny i rozkładu. Zmarszczyłam nos, rozglądając się. Feliks
nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Na moje pytające spojrzenie westchnął jedynie
i pokręcił głową.
– Chodź, to w tę stronę.
Powoli ruszyliśmy przed siebie,
przypatrując się ciemnym konturom miasta. Kiedy minęliśmy zakręt i wynurzyliśmy
spomiędzy drzew, w oddali dostrzegłam morze – czarne jak wywar śmierci.
Nigdzie nie było śladu po śniegu, tak jakby tutaj nie docierało nic tak jasnego
i czystego jak on.
– Co wy tutaj robicie? –
spytałam, czując, jak pytania wirują w mojej głowie, domagając się odpowiedzi.
– Ophelie ci wszystko wyjaśni, a
przynajmniej mam taką nadzieję.
– Ale...
– Yvesanne – rzucił cicho
Feliks. Jego twarz poszarzała, jakby miał dość tamtego dnia. – Jesteśmy
już prawie na miejscu.
– Co to za miejsce? –
spytałam, nie dając się zbyć.
– To jeden z domków letniskowych
moich rodziców – odpowiedział w końcu Lacriox, kręcąc głową, jakby z
politowaniem.
– Tutaj? – Zmarszczyłam brwi,
spoglądając na budynki, spomiędzy których prześwitywały pojedyncze latarenki.
– To naprawdę stary domek. Kiedyś
było tu inaczej.
– Doprawdy? – spytałam,
próbując nie oddychać przez nos, bo zapach zgniłego jedzenia nasilił się, kiedy
dotarliśmy do rozwidlenia drogi. Feliks nie wybrał jednak tej prowadzącej
pomiędzy budowle, a skręcił w lewo, w stronę cichej i opustoszałej plaży.
– To dawne miasteczko rybackie.
Paręnaście lat temu było tu naprawdę pięknie, ale czas wszystko zamienia w
proch.
Chłopak westchnął cicho, a ja
zaczęłam się zastanawiać, jak często bywał tutaj razem z rodzicami, zanim
umarli. Na jego twarzy malował się smutek, jakby odtwarzał w głowie wszystkie
wspomnienia związane z tym miejscem.
Droga, którą szliśmy, zaczęła się
zwężać, aż w końcu zamieniła się w udeptaną ścieżkę. Feliks wsadził ręce do
kieszeni i odetchnął głęboko. Im bliżej morza się znajdowaliśmy, tym powietrze
wydawało się być czystsze i bardziej rześkie. Rozglądnęłam się z
zaciekawieniem, zatrzymując się dłużej na czarnych konturach miasta, cichej
przystani w oddali i skromnemu laskowi, z którego się wynurzyliśmy. Dopiero po
chwili spostrzegłam, że na jego linii znajdował się niewysoki dom, otoczony
kamiennym ogrodzeniem.
Kiedy podeszliśmy bliżej, Feliks
odchrząknął.
– Jesteśmy na miejscu.
Zmrużyłam oczy i spojrzałam na
opustoszały ogród i odpadającą elewację. Kiedyś posiadłość musiała wyglądać
pięknie, ale czas sprawił, że to co z niej pozostało, nie wyglądało
zachęcająco. Miało jednak w sobie ten dziwny i niepowtarzalny urok, który miały
jedynie stare dworki. Morska bryza owiewała delikatne kolumienki i popękane
balkony, okrywając je wilgotną mgłą, a w jednym z okien drgało pojedyncze
światło świecy.
– Ophelie nie śpi? – spytałam
podchodząc bliżej, a Feliks przepuścił mnie w bramce, kiwając głową.
– Miała poczekać, aż wrócę.
Szybkim krokiem przemierzyłam
odległość dzielącą mnie od drzwi, obrzucając dom ostatnim spojrzeniem. Nad
płaskorzeźbą wijącą się wokół drzwi, wyryte w kamieniu, połyskiwało jedno
jedyne słowo. Perła. spojrzałam
na chłopaka, który pokiwał głową zachęcająco. Po sekundzie wahania złapałam za
klamkę i weszłam do środka.
Wnętrze domu utrzymane było we
względnej czystości. Z głównego holu odchodziły korytarze do kilku pokoi, z
których niektóre wciąż pozawalane były starymi foliami i narzutami, chroniącymi
meble przed zniszczeniem. Kiedy zajrzałam do małego saloniku, urządzonego w
kolorach błękitu, z kuchni dobiegł nas cichy brzdęk, a chwilę później w
przejściu pojawiła się wysoka blondynka w długiej koszuli nocnej.
– Yveasnne? – spytała,
wyglądając na zaskoczoną.
– A więc to tak witasz się ze
stęsknioną siostrą? – zachichotałam, podchodząc do niej. Ophelie prawie
natychmiast uśmiechnęła się i zamknęła w szczelnym uścisku.
– Co ty tu robisz?
– Zmusiła mnie, bym zabrał ją ze
sobą. Bycie upartym, to chyba u was rodzinne – westchnął Feliks, na co
obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Byłam pewna, że zobaczymy się
dopiero na wakacjach – rzuciła Ophelie, odgarniając z mojej twarzy
zbłąkane pasmo włosów.
– No tak. Ale skoro widzimy się
wcześniej, to może wyjaśnisz mi, co tu jest u licha grane?
Moja siostra westchnęła, odsuwając
się. Feliks pokiwał delikatnie głową i ucałował małżonkę w czoło, po czym
odwiesił na wieszak swój płaszcz.
– Dam wam chwilę, i tak muszę
odświeżyć się po podróży.
Obserwowałam jak znika na schodach
ukrytych w mroku, mając w głowie jego słowa. Ophelie ci wszystko wyjaśni,
a przynajmniej mam taką nadzieję.
– Więc? – spytałam, kiedy jego
kroki ucichły, a Ophelie pokiwała głową.
– Chodź, zrobię ci coś do picia.
Powoli ruszyłam za nią do malutkiej
kuchni, na środku której znajdował się wyszorowany, drewniany stół. Biała farba
łuszczyła się w paru miejscach, jednak to jedynie dodawało mu uroku. Na środku,
oprócz wazonu z suszonymi kwiatami i pojedynczej świecy, stała osamotniona,
uszczerbiona filiżanka.
– Herbaty?
– Tak, poproszę. Ophelie, czemu nie
dawałaś znaku życia? A przede wszystkim, co właściwie tu robisz? Czemu nie ma
cię w domu?
– To też jest nasz dom, Yvesanne.
– Chodzi mi o nasz dom, w Mountreuil. Nikt nie chciał
mi niczego powiedzieć, wiedziałam tylko, że po prostu wyjechałaś. Co się stało?
Ophelie stuknęła różdżką w stary
czajnik, który zaczął pogwizdywać cicho. Przez chwilę się nie odzywała,
otwierając szafki i wyciągając z nich drugą filiżankę i torebki herbaty.
– Po tym, co wydarzyło się na
świętach, wiedziałam, że coś dzieje się tuż przed moim nosem, a ja tego nie
dostrzegam. Ukrywaliście coś przede mną, żadne z was nie chciało pisnąć ani
słówka. Kiedy wyjechałaś, nastroje stały się jeszcze bardziej napięte.
Pokłóciłaś się z Audrey i zniknęłaś, a ja zaczęłam rozumieć, że nie jestem
jedyną, która nic nie wie. Twoja przyjaciółka też domyśliła się, że coś jest
nie tak. Na początku stycznia wpadła w odwiedziny pod pretekstem rozmowy o moim
samopoczuciu w związku z ciążą. Ale ktoś dowiedział się o tym, że wypytywała o
ciebie. Powiedziała, że martwiło ją twoje zachowanie. Umówiłyśmy się, że
spotkamy się za parę dni, a ja spróbuję dowiedzieć się czegoś od ojca. Ale
Audrey nie przyszła. Ojciec zdenerwował się i zabronił mi drążenia tematu,
wyrzucając mi urojenia. – Ophelie odetchnęła, sięgając po czajnik i
zalewając filiżankę z herbatą. – Któregoś razu podsłuchałam kłótnię Audrey
i Zacha. To było tuż przed tym, jak wysłałam do ciebie list. Nie chciałam, żeby
wpadł w ręce kogoś niepowołanego, więc wyszłam z domu i usłyszałam ich rozmowę.
Zach zabraniał jej czegoś, a ona się sprzeciwiła, więc ją uderzył. Dawno nie
było takiej awantury. Ojciec prawie posiniał ze złości, kiedy się dowiedział,
jakim zaklęciem potraktowałam tego chłopaka. Audrey była zbyt przestraszona, by
cokolwiek zrobić, Zach praktycznie od razu zabrał ją do domu. A u nas w domu
wybuchła jatka.
– Ojciec się wyrzucił? –
wydukałam, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałam, Ophelie podeszła do stołu i
postawiła na nim filiżankę, kręcąc głową. Po chwili usiadła, gestem nakazując
mi to samo i westchnęła.
– Sama się wyniosłam. Nie mogłam
znieść tego, że nikt nie zwrócił uwagi na zachowanie Zacha. Wszyscy go kryli,
wszyscy udawali, że nic się nie dzieje. Zabroniono mi widywać się z Audrey,
ktoś sprawdzał naszą pocztę. Feliks był tak daleko, a ja czułam się jak w
więzieniu. Nie mogłam się z tobą skontaktować, ojciec zabronił. Z resztą, za
bardzo bałam się, że mogłabym narobić ci kłopotów. Tak jak Audrey.
– Myślisz, że to twoja wina, że
zamknęli ją w domu?
– Gdybym nie drążyła sprawy, nic z
tego nie miałoby miejsca Yvesanne. Chciałam się dowiedzieć, co dzieję się
za zamkniętymi drzwiami, złamałam reguły.
– Ale czemu nie napisałaś później,
po wyprowadzce? Czemu nikt mi o niczym nie powiedział?
– Dalej nie rozumiesz, Yve. Nie
mogłam. Audrey zamknięto na klucz, próbowałam się z nią kontaktować, ale
nieskutecznie. Szukałam czegokolwiek, co mogłoby mi pomóc wyjaśnić, co się tam
działo, włamałam się nawet do gabinetu ojca.
– Co zrobiłaś? – rzuciłam,
zachłystując się powietrzem.
– Nie miałam wyboru! Nikt mi
niczego nie mówił, ty też zamiotłaś to pod dywan, kiedy próbowałam z tobą
porozmawiać! Tak czy siak, znalazłam jakieś notatki o zagranicznych aukcjach,
listę jakichś pozycji, o których nigdy wcześniej nie słyszałam, umowę z jakimś
podejrzanym sklepem w Londynie. List, zaadresowany do Ezry Ruswella. On i ten
drugi mężczyzna, którzy byli na Wigilii, mieli jakieś dziwne interesy z ojcem.
Próbowałam znaleźć coś na ten temat, ale nigdzie nie było żadnych konkretów.
Ojciec dowiedział się o tym i jeszcze bardziej się zdenerwował. Zakazał mi
ruszać się z domu, był wściekły. Wyszedł, trzaskając drzwiami, a jak tylko
zniknął, zrobiłam to samo. Musiałam porozmawiać z Audrey. Coś w tym wszystkim
się nie zgadzało, było pewno niedopowiedzeń. Czemu zabraniali nam kontaktu,
czemu chronili Zacha, kim byli ci ludzie?
– I udało ci się? – spytałam,
czując jak zasycha mi w gardle, jednak ręce trzęsły mi się tak bardzo, że bałam
się sięgnąć po herbatę.
– Nie. Audrey nie było w domu,
wyjechała z Zachiem na cały tydzień. Ale jedna ze służących przekazała mi jej
list. Napisała, że są w Paryżu, podała adres miejsca, gdzie mogłybyśmy się
spotkać. Pojechałam tam. Audrey wyglądała na przestraszoną. Kazała mi przestać
kopać, błagała, żebym odpuściła. To ona powiedziała mi, że Ezra pracuje w
Ministerstwie.
– Co?
– To nie wszystko. Jest też całkiem
dobrym przyjacielem Zacha. Audrey opowiedziała mi, co działo się od czasu
naszego ostatniego spotkania. Powiedziała, że zakazali jej kontaktować się z
którąkolwiek z nas, nazwali mnie niepoczytalną wariatką z urojeniami.
Twierdzili, że mam zły wpływ na nią, i że próbuję zburzyć jej związek z
Zachiem. Audrey nalegała, bym sobie odpuściła, ale ja nie mogłam tego zrobić,
wiedząc, że coś jest nie tak. Coś działo
się naokoło, a ja nie miałam żadnej osoby, której mogłam zaufać.
– Przecież miałaś mnie! –
jęknęłam, czując, jak ogarnia mnie przerażenie.
– Powiedz w takim razie, że nic nie
wiesz, że nie wiesz co się dzieje, a jeśli wiedziałabyś, powiedziałabyś mi o
tym.
Obie zamilkłyśmy. Miałam ochotę
opowiedzieć jej o wszystkim, przyznać się do rzeczy, o których ona nie mogła
wiedzieć, zrzucić ciężar z barków i po prostu się wyżalić, ale nie mogłam.
Ophelie, jakby właśnie tego się spodziewała, pokiwała jedynie głową.
– Audrey powiedziała mi, że uważa,
iż nasi ojcowie wplątali się w jakieś nieodpowiednie interesy. Że ich
szantażują, mają jakieś haki. Nie uwierzyłam jej, ale teraz, kiedy o tym
myślę... Tamtego popołudnia nie wróciłam już do Mountreuil. Pojechałam do naszego
dworku pod Paryżem, napisałam do Feliksa, który wyjechał zaraz po świętach, o
tym, co się działo. Ale ktoś musiał dowiedzieć się, o treści tego listu. Ktoś
mnie śledził, parę razy znalazłam w ogrodzie martwe ptaki. To wystarczyło,
żebym przyjechała tutaj. Feliks nie mógł wrócić wcześniej, dawno temu opłacił
już wszystkie praktyki, a druga taka szansa mogła się nie trafić.
– I przez cały ten czas byłaś tu
całkiem sama?
– Miałam wiele czasu na
przemyślenia. A samotności wcale nie jest taka zła. W ciągu dnia pomagam w
pobliskim szpitalu, a wieczorami chodzę na spacery.
Między nami zapanowała cisza.
Zaczęłam się zastanawiać nad jej słowami, nad tym, co działo się przez ostatnie
dwa miesiące, nad tym co powiedziała mi Audrey. Musiała się czegoś dowiedzieć,
czegoś, czego nie mogła powiedzieć Ophelie, nie chcąc jej narażać, a czego nie
mogła zdradzić mi, ze względu na okoliczności. Opanowało mnie przerażenie na
myśl, że moja siostra, niczego nie świadoma, wplątywała się w coś, o czym żadna
z nas nie miała pojęcia.
W głowie zawibrowały mi słowa
Audrey. Twojej siostrze
przestał pasować ustrój cmentarza, a jej decyzja naruszyła mur. Wyjechała, ale
to nie znaczy, że wciąż nie podbiera cegieł. Musisz ją powstrzymać, Yvesanne.
– Ophelie – zaczęłam, próbując
znaleźć odpowiednie słowa. – Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli to, co
powiedziała Audrey jest prawdą i ojciec naprawdę jest zamieszany w jakieś
brudne interesy, to robiąc to, co robisz, narażasz siebie i dzieci na
niesamowite niebezpieczeństwo! Nie, posłuchaj mnie – zawołałam, kiedy
próbowała mi przerwać – musisz przestać, rozumiesz? Ophelie, ja sama nie wiem co tu jest grane!
Ojciec kazał mi zbliżyć się do Ślizgonów, prawdopobonie oczekując odpowiednich
kontaktów, nie wiem po co.,,
– Jasne – przerwała mi –
bo to wszystko przez jakieś kontakty! To, że poszłaś do innej szkoły, że tak
cię trenował! Powiedz mi, co się dzieje, Yvesanne!
– Nie wiem, okej?! Nie wiem! I
nigdy nie chciałam wiedzieć! Nie zadawałam pytań, bo niesubordynacja była
karana. Tak samo jak Audrey. Nie wiem co się dzieje, ani o co chodzi, może
ojciec inwestuje w ten sklep, może sprzedają jakieś czarnomagiczne przedmioty,
nie zdziwiłabym się, patrząc na towarzystwo, w które się wkręcił dzięki córce
ulokowanej w Hogwarcie. Kazał mi się z nimi zaprzyjaźnić, zyskać ich sympatię,
więc to zrobiłam. Dalej to robię, na brodę Merlina! Ale nigdy nie ukrywałam przed
tobą nic, o czym mogłabyś wiedzieć.
Obie oddychałyśmy szybko i
nierówno. Ona, z powodu rozemocjonowania, a ja strachu i kluczenia między słowami
przysięgi wieczystej. Co mogłam jej powiedzieć, a czego nie? Co przekraczało
już granicę?
– Nic, o czym mogłabym wiedzieć –
powtórzyła Ophelie. Na jej twarzy wymalowany był smutek, tak, jakby dotarła do
niej ta gra słów. – W co oni cię wplątali, Yve?
Minęło jeszcze sporo czasu, zanim
Ophelie poszła spać. Ja w ogóle nie byłam śpiąca. Ściągnęłam płaszcz i
zawiesiłam go na oparciu krzesła, a potem oparłam głowę na ręce i zaczęłam
wpatrywać w ciemny horyzont za oknem. Wciąż i wciąż trawiłam słowa siostry,
próbując uporządkować wszystko w głowie. Bawiłam się filiżanką z zimną już
herbatą, przekonując się, że odwiodłam ją od głupich pomysłów. Że może, przy
odrobinie szczęścia, więcej nie zrobi nic głupiego. Że brzmiałam przekonująco,
kłamiąc jak z nut.
Świeca dogasała, a jej tańczący
płomień odbijał się od mojej sukienki, rzucając rozchwiane światło na całą
kuchnię. Zaczęło już świtać, kiedy w końcu zgasł, a ja w bezruchu przyglądałam
się morzu, które zaczęło mienić się tysiącem barw, od krwistej czerwieni, po
ciemny granat. Dopiero kiedy było już całkiem jasno, ubrałam płaszcz i ruszyłam
się z tego twardego krzesła, na którym spędziłam pół nocy. Cicho, żeby nikogo
nie obudzić, wyszłam przez kuchenne drzwi do ogródka, który tonął w porannej
mgle. Na prawo majaczył obraz miasteczka, które podczas dnia zyskiwało na
uroku. Słońce odbijało się od okien budynków, iskrząc się wesoło i rzucając
tańczące plamki na piasek. I kiedy tak stałam, w ciszy podziwiając ten chłodny
poranek, drzwi otworzyły się, a u mojego boku stanął zaspany Feliks, z dwoma
filiżankami kawy.
– Proszę – powiedział cicho,
podając mi jedną.
– Dzięki.
– Czemu nie śpisz?
– Mogłabym zadać ci to samo pytanie –
westchnęłam, spoglądając na niego. Feliks uśmiechnął się, a potem pokręcił
głową.
– Lubię wstawać wcześniej. Jak
poszła rozmowa?
Ponownie westchnęłam, upijając łyk
kawy. Lacroix zaśmiał się cicho, jakby dokładnie tego się spodziewał.
– Sam nie wiem, Yvesanne. Mam
wrażenie, jakbym nie umiał z nią rozmawiać. Udało mi się wyrwać na jedno, czy
dwa popołudnia, odkąd tu przyjechała, żeby móc się z nią zobaczyć, ale
opanowała ją obsesja na punkcie jakiegoś spisku, ciągle upierała się przy
swoim, nie potrafiłem do niej dotrzeć.
– Musisz mi obiecać, że będziesz
miał na nią oko.
– O co chodzi, Yve, co tak właściwie
się dzieje?
– Sama chciałabym to wiedzieć –
mruknęłam, spoglądając w horyzont. Morze, które jeszcze minutę temu wydawało
się być tak spokojne, teraz burzyło się pod wpływem wiatru, a fale z impetem
uderzały o brzeg, obmywając poszczególne kamienie. Piana, tocząca się wśród
zawirowań, błyszczała w słońcu, przyciągając wzrok. Piękna i zabójcza, w jednej
chwili mogłaby wciągnąć w pułapkę niezbyt czujnego wędrowca, którego
pochłonęłyby fale i pociągnęły w otchłań. Westchnęłam pod nosem, starając się poukładać
w głowie wszystkie myśli. Tamta noc sprawiła, że zaczęłam kwestionować kontrolę
ojca. W tym wszystkim było coś więcej, coś, czego ja nie mogłam się dopatrzeć,
a co kryło się gdzieś pomiędzy słowami. Wiedziałam, że za dociekanie prawdy,
można było wiele zapłacić, ale powoli przestawałam mieć inny wybór. Musiałam
się dowiedzieć, w co byłam zamieszana i o co tak naprawdę toczyła się stawka.
Witajcie! Nie da się ubrać w słowa
tego, co pląta mi się w głowie, kiedy próbuję znaleźć jakieś dobre wyjaśnienie
na to, czemu mnie tyle nie było. I tu, i na SD. Mogłabym
tłumaczyć się gorszym okresem, swoją chorowitością, jesienno-zimową depresją,
ale to wciąż nie zmieni faktu, iż jestem na siebie niesamowicie zła. Zwłaszcza,
że tyle razy miałam coś dodać, tyle razy coś planowałam. A teraz, kiedy matura
zbliża się dużymi krokami, a ja staram się ogarnąć życie, stwierdziłam, że to
będzie dobry czas. Żeby przeprosić i wyjaśnić. I powiedzieć, jak bardzo
tęskniłam.
Najbardziej
mi żal jednak tego, jak bardzo moje plany w związku z rocznicą nie wypaliły.
Oba moje blogi obchodzą ją w tym samym dniu i na obu zawaliłam, co do obu
miałam wielkie plany i pluję sobie w brodę, że nie wypaliły. Na POŚu miał nawet
pojawić się nowy szablon, ale wciąż czuję się przywiązana do tego, nawet jeśli
jest tak prosty.
A
więc co działo się w ciągu tego roku (i 41 dni)? Na POŚu pojawiło się 123
komentarzy, ponad 5 tysięcy wyświetleń i 18 obserwatorów! I chociaż przez
ostatnie pół roku znikałam i pojawiałam się, a ten blog zamienił się trochę w
krainę duchów, lubię wierzyć, że jeszcze da się to zmienić. Czego sobie życzę?
Kolejnego roku. Może tym razem takiego, w którym pojawi się dużo więcej
rozdziałów, a może i czytelników? Wiem tylko, że POŚ pomału się rozwija,
historia Yve nabiera rozbiegu, a z miesiąca na miesiąc pojawia się coraz więcej
tajemnic i spisków, co bardzo mnie cieszy. I już nie mogę się doczekać
pierwszego kamienia milowego i tego co przyniesie ze sobą. Mogę Wam tylko
obiecać, że Pod osłoną świtu nie
będzie zbyt wesołym opowiadaniem, haha.
I
tym akcentem chciałabym zakończyć dzisiejszy post. I podziękować tym
nielicznym, który tu zaglądali, kiedy pomimo kosmicznego spadku wyświetleń,
wciąż pojawiali się nieliczni maruderzy, którzy zaglądali do poszczególnych
rozdziałów. Ten dodany dzisiaj jest dla Was.
Hejo
OdpowiedzUsuńHejo panno Kathrine
UsuńDobra, wróciłam, bo, wiesz, jestem chamówą, a nie czytelniczką i aż mi przykro :(((((.
UsuńNie wiem, czy jeszcze umiem pisać komy, bo nie lubię już za bardzo, ale lecim z tym koksem, nie.
Nawet Irene nie lubi Zacha, ha! *Wgl myślałam chyba z pięć minut nad tym, jak ma na imię Zach, lolz*.
"– Nieźle? Tylko tyle? Czyżby podpadł ci pan młody?" - A JAK MYŚLISZ, PIERRE?
O MÓJ BOŻE, MÓJ MAŁY JOSEPH JEST TAKI UROCZY, AAAAAAAAAAAAAAA. DLACZEGO NIE JEST STARSZY? TAK O 11 LAT CHOCIAŻ? :c.
Ale Zach jest dupkiem, jeju, nie mogę o nim czytać xd. Chociaż wiem, że jakby nie zrobił tego, co zrobił, to fabuła byłaby mniej atrakcyjna, no xd.
Wgl tam przy: "Czego chcesz" powinien być pytajnik :3.
Ogółem brakowało ci kilku przecinków, ale nie chce mi się tutaj tego kopiować, więc jak chcesz, to mogę ci na fb wysłać skriny i pokazać or something.
Lubię bardzo Feliksa i zazdroszczę trochę O., bo on jest taki aww <3.
Szkoda mi też Aud., chociaż za nią nie przepadam, ale no ;c. Ona też musi przeżywać piekło, a jak już sobie wyobrażę, do czego Zach musi ją zmuszać, bo pewnie to robi i niedługo będzie w ciąży zapewne, toooo...
Jezu, aw, imię Ezra >>>>>>>>>. (PLL weszło trochę za mocno, cusz).
Jeju, no serio Feliks lovelovelove.
Czekam na kolejne rozdzialiki i Leo, bo wiesz, że kocham to opko, chociaż może tego nie okazuję, bo moje komy to (*), ale rozumiesz chyba, dlaczego ich nie było ;/.
Gratuluję ci już ponad roku POŚa!
Pozdrawiam serdecznie, postaram się być lepszą czytelniczką,
Twoja Kath.