Grudzień 1980
Od zawsze nienawidziłam świstoklików. Sprawiały,
że ostatnio zjedzony posiłek podchodził mi do gardła, nie wspominając już o
twardym lądowaniu. I tym razem, mało brakowało, a znalazłabym się w wielkiej
zaspie – w ostatniej sekundzie złapałam się kufra. Cicho westchnęłam i
odgarnęłam z oczu jasne włosy. Nienawidziłam zimy. A może tak naprawdę nienawidziłam uczucia żalu, ponieważ był to jedyny okres, kiedy naprawdę mogłam wrócić do domu? Szybkim ruchem poprawiłam stalowy płaszcz, strzepując z niego płatki
śniegu, złapałam rączkę kufra i zostawiając za sobą kwiecistą chustę, dzięki
której tam przybyłam, ruszyłam w stronę kamiennej ścieżki.
Rieux Édifice wyglądał oszałamiająco. Przy
idealnie białych ścianach dworu, śnieg wydawał się szary. Bogato zdobione
balkony były odśnieżone, a stojące na kolumnach gargulce utrzymane w perfekcyjnym stanie. Nawet
ogrody, choć pokryte grubą warstwą puchu, zapierały dech w piersiach i myślę, że
lodowe rzeźby wielkości pociągu miały w tym spory udział. Wysoki, przycięty co
do listka żywopłot otoczył mnie z dwóch stron, kiedy minęłam ręcznie kutą,
czarną bramę pokrytą rzeźbami pawi.
Zdążyłam dostać już niezłej zadyszki, więc z
ulgą powitałam widok podwójnych, dębowych wrót. Uniosłam
drżącą rękę w białej rękawiczce i zapukałam trzy razy. Kilka sekund później
drzwi uchyliły się i stanęła w nich niska, na oko dwudziestokilkuletnia
dziewczyna.
– Panienko Yvesanne! – zawołała, uśmiechając się, a
tym samym uwydatniając dołeczki w policzkach. Jej kręcone, czarne włosy
zawirowały w podmuchu wiatru, kiedy otworzyła drzwi szerzej i złapała mój
kufer.
– Witaj, Blanche – odpowiedziałam,
odwzajemniając uśmiech.
– Niech panienka wejdzie, z pewnością panienka
zmarzła! Zaraz zaparzę herbatę. Pani matka oczekuje już panienki w salonie.
– Dziękuję. – Przestąpiłam próg i
odetchnęłam, kiedy ciepło rozeszło się przyjemnie po moim ciele. Hol wydawał
się dwa razy większy, niż wtedy, kiedy byłam tu po raz ostatni. Wysoki skłon
upstrzony był płaskorzeźbami i malowidłami, które wydłużały go optycznie. Po
prawej stronie znajdowało się wejście do segmentu kuchennego i skrzydło, w
którym mieszkała pomoc domowa, drzwi na lewo prowadziły natomiast do salonu.
Przede mną wznosiły się wykonane z białego kamienia schody, które prowadziły na
wyższe kondygnacje, między innymi do pokoi sypialnianych. W drzwiach obok nich
pojawił się Maurice, który skłonił mi się z ciepłym uśmiechem i zabrał mój
kufer. Powoli ściągnęłam rękawiczki i schowałam je do kieszeni płaszcza,
pocierając dłońmi o siebie, kiedy dziewczyna pomogła mi zmienić buty. Chwilę
później pozwoliłam Blanche ściągnąć mój płaszcz, poprawiłam granatową suknię i
rzucając szybkie spojrzenie na swoje odbicie, by się upewnić, że nie wyglądam
jak ostatnia porażka, ruszyłam w stronę salonu, mijając dębowe komody i wysokie
wazony z kwiatami w progu.
Pomieszczenie, do którego weszłam utrzymane
było w odcieniach bieli i błękitu. Na przeciwległej ścianie znajdował się
wysoki, kamienny kominek, w którym trzaskał ogień. Po prawej stronie widniało wejście do zimowego ogrodu, oraz na werandę, która z powodu pory roku była
zamknięta i pokryta śniegiem. Dalej znajdowało się podwyższenie, na którym
stała olbrzymia, samotna harfa, która wygrywała cicho jedną z
ulubionych symfonii mojego ojca. Po lewej stronie umiejscowione były wysokie biblioteczki i
półki, wypełnione najróżniejszymi przyrządami, oraz wejście do gabinetu, po
środku zaś stały dwie, długie sofy z jedwabnymi poduszkami, na których
siedziały trzy kobiety, pogrążone w rozmowie. Na stoliku obok stały porcelanowe
filiżanki i dzbanek z herbatą, a na talerzyku leżało kilka herbatników. Kiedy
weszłam wszystkie jednocześnie spojrzały w moim kierunku i uśmiechnęły się
szeroko.
– Yvesanne – powiedziała ta, siedząca
najbliżej. Miała na sobie karmazynową suknię, która podkreślała jej ciemne oczy.
Uśmiechnęła się, kiedy ruszyłam w jej stronę.
– Mamo – odpowiedziałam, a kobieta, przytuliła
mnie mocno. Długie, jasne włosy spięła w wytwornego koka, który zadrżał, kiedy
odchyliła się do tyłu.
– Wyrosłaś – mruknęła z błyskiem w oku, a ja
zaśmiałam się pod nosem.
– Tak to jest, kiedy nie widzi się dzieci przez
tyle czasu, Edith. A mówiłam, żeby zapewnić jej naukę w domu, byłaby
przynajmniej blisko rodziny! – zawołała kobieta siedząca na przeciwko. Była
kilka lat starsza, a jej niegdyś ciemne włosy delikatnie przyprószyła siwizna.
Miała na sobie czarną suknię z gorsetem, a na ramionach
zielony szal – dokładnie w takim samym odcieniu jak jej oczy.
– Bredzisz, Chantal – mruknęła moja mama, a jej
towarzyszka prychnęła.
– Ciociu, to nic strasznego, uczyć się
samodzielności. Według mnie to wspaniale kształtuje charakter! – Dziewczyna,
która wypowiedziała te słowa ubrana była w piękną, jasnofioletową suknię w
białe wzory. Miała takie same, jasne włosy i błękitne oczy jak ja, a na jej
ustach czaił się wesoły uśmiech. Chudymi dłońmi gładziła wielki brzuch, a kiedy
zauważyła, że na nią spoglądam zaśmiała się cicho. – Witaj siostrzyczko.
– Ophelie – zawołałam podchodząc do niej i
przytulając ją delikatnie. – Jak się czujesz?
– Wspaniale, nie rozumiem czemu wszyscy się o
to pytają – mruknęła, przewracając oczami. – Jestem w ciąży, a nie, śmiertelnie
chora.
– Ile to zostało do rozwiązania? – zaśmiałam się.
– Tylko trzy miesiące – powiedziała mama, a moja
siostra uśmiechnęła się w jej kierunku.
– Dla mnie to aż trzy miesiące. Chciałabym, żeby
Bijou i Anette były już z nami.
– Zmienisz zdanie, kiedy się urodzą – mruknęła
mama, sięgając po filiżankę, a ciotka pokiwała zgodnie głową.
– Chodźmy stąd, Yve, chyba mam dość pogaduch
na dzisiaj. O ile pomożesz ciężarnej siostrze, pójdę cię odprowadzić do pokoju.
– Z wielką przyjemnością – mruknęłam, a
Ophelie zaśmiała się perliście, ujmując moją rękę i ruszając w stronę wyjścia.
– Mamo, ciociu.
– Gdzie Feliks? – spytałam, kiedy
minęłyśmy próg.
– Pomaga w czymś ojcu, wiesz jaki
potrafi być uparty.
– Niestety. – Zdążyłam się
przekonać o tym, kiedy zupełnie nie z własnej woli musiałam uczęszczać na
lekcje łaciny. – Czemu jest tutaj tak cicho?
– No cóż, Irene i Pierre gdzieś
wybyli, Baptiste jest teraz w mieście razem z Gilbertem, a Eleonore z Josephem
mają przybyć dopiero wieczorem.
– Mhm. To dobrze, będziemy miały
więcej czasu dla siebie! Nawet nie wyobrażasz sobie jak się stęskniłam.
– Wiem, Yves, wiem. Ja za tobą też. Nawet nie wiesz, ile mam ci do opowiedzenia!
W akompaniamencie śmiechu mojej siostry, wspięłyśmy się po kamiennych schodach na wyższe piętro, by następnie skręcić w
lewo i dojść korytarzem do samego końca. Ophelie pchnęła białe, rzeźbione
drzwi, a ja uśmiechnęłam się szeroko na widok mojego ukochanego pokoju.
– Witaj w domu, Yve.
Przestąpiłam próg i rozejrzałam się
po jasnym pomieszczeniu. Po kilku miesiącach dzielenia ciasnego dormitorium z
czterema innymi dziewczynami, pokój wydawał się gigantyczny. Jasno szare ściany
pokryte były półkami wypełnionymi księgami, a pod nogami chrzęścił biały,
puchaty dywan. Na prawo od drzwi umiejscowiona była wielka szafa, pod którą
stał mój kufer. W rogu znajdowały się drzwi do łazienki, a przy prostopadłej do wejścia ścianie stało wielkie biurko. Na przeciwko mnie można było
dostrzec wielkie okno z balkonem i jasną toaletkę z wieloma małymi szufladkami.
Po lewej zaś stronie znajdowało się piękne lustro oprawione w srebrną ramę,
niska etażerka i kolejne okno, za którym znajdowało się wielkie łoże z białym
baldachimem. Westchnęłam głośno i powoli podeszłam do niego, dotykając czubkami
palców rzeźbionych kolumienek.
– Czekało na ciebie, zupełnie tak
jak ja.
– Powiedz jeszcze, że tu spałaś,
kiedy z tęsknoty nie mogłaś usnąć – zachichotałam, a moja siostra zamknęła
drzwi i odwzajemniła śmiech.
– A żebyś wiedziała... Och, Yve –
mruknęła przysiadając na szarej pościeli i spoglądając smutno na moją twarz.
Jej dłoń powędrowała do mojej i pociągnęła mnie na miejsce obok siebie. – Jak
się czujesz?
Kiedy pogładziła
chłodnymi palcami skórę mojego policzka, poczułam się tak, jakby coś we mnie
pękło. Zbyt długo wstrzymywałam łzy i kiedy w końcu mogły wypłynąć, nie mogłam
ich powstrzymać. Ophelie przyciągnęła mnie do swojej piersi, głaskając
delikatnie po głowie. W dzieciństwie zawsze płakałyśmy razem – kiedy jednej coś
się działo, druga przychodziła dzielić z nią jej ból. Nie pamiętałam kiedy
ostatnio tak naprawdę się rozkleiłam. Odkąd przysięgłam podjąć się swojego
zadania, nie miałam w swoim życiu miejsca na chwile słabości. Ale ostatnie
miesiące sprawiły, że, choć na chwilę, chciałabym zrezygnować. Gdybym tylko mogła,
przemknęło mi przez myśl.
– Już w porządku –
szepnęła Ophelie, gładząc mnie po włosach. – Ciii, wszystko będzie dobrze.
– Przepraszam, ja... Nie
wiem co mnie napadło – wyjąkałam, prostując się. Moja siostra spoglądała na
mnie uważnie, a jej prawa brew delikatnie drgała. Wiedziałam, że właśnie się
nad czymś zastanawiała. Obie byłyśmy do siebie podobne jak dwie krople wody,
nawet pomimo dzielącego nas wieku, a jednocześnie cholernie przewidywalne.
– Yves, powiedz mi
proszę, co się dzieje...
– Wiesz, że nie mogę –
wyszeptałam, spoglądając na swoje ręce. Jej dłonie zacisnęły się na nich,
uspokajająco gładząc ich wierzch. Obie miałyśmy strasznie bladą skórę.
– To jakiś absurd! Masz
tylko siedemnaście lat. Yvesanne, jesteś jeszcze taka młoda. Co dziecko może
zdziałać, jakie zadanie można mu powierzyć – zaczęła Ophelie, a ja poczułam,
jak obraz przed oczami delikatnie się rozmywa. Dwie cienkie linie sunęły po
moim przedramieniu, przypominając mi o swojej obecności.
– Przestań, proszę,
wiesz, że nie mogę...
Odsunęłam się, próbując
uspokoić oddech. Pokój zaczął delikatnie wirować, a głos Ophelie rozmywać
się. Dziewczyna złapała mnie za ramiona i pochyliła w dół, uspokajająco gładząc
po plecach. Zaczęłam tracić poczucie czasu, a po moich policzkach toczyły się
perliste łzy. Nie miałam pojęcia ile długich minut minęło, ale kiedy w końcu udało mi
się uspokoić, Ophelie zmartwiona ujęła moją twarz w dłonie i przetarła kciukami
mokrą skórę.
– Mówiłaś, że twoje
ataki paniki się skończyły – wyszeptała, a ja pokiwałam głową.
– Dawno żadnego nie
miałam.
Skłamałam. Nie
potrafiłam powiedzieć jej, że ostatnio zdarzały się coraz częściej. Widziałam
niepokój w jej oczach, nawet, jeśli tym razem udało mi się opanować się, zanim
atak objął całe moje ciało. Nie mogłam jej denerwować, nie teraz, kiedy była w
ciąży. Miała ważniejsze problemy na głowie. A ja znałam powód swojej paniki.
Im więcej czasu mijało
od złożenia przysięgi wieczystej, tym bardziej ją odczuwałam. Z dnia na
dzień musiałam kontrolować się coraz bardziej i uważać, by nie złamać zasad, na
jakie się zgodziłam. Nikt nie mógł o niczym wiedzieć. Nawet rozmowa
na tematy z tym powiązane była zakazana. A złote pręgi na moich nadgarstkach
przypominały mi o tym za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że udało mi się
znaleźć chwilę odpoczynku.
– Hej – mruknęła
Ophelie, łapiąc mnie za podbródek i zmuszając do spojrzenia w jej oczy. –
Martwię się o ciebie.
– Niepotrzebnie –
odpowiedziałam bez przekonania.
– Ach, Yve – westchnęła
cicho, kręcąc głową. Uśmiechnęłam się delikatnie i spojrzałam w lustro
naprzeciwko nas. Byłyśmy tak uderzająco do siebie podobne, że równie dobrze
mogłybyśmy uchodzić za bliźniaczki. Obie miałyśmy bardzo jasne włosy i
migoczące błękitne oczy, nawet jeśli teraz moje były zaczerwienione, a powieki
wokół opuchnięte. Te same blade usta, szpiczaste nosy i ciągle zarumienione
policzki pokryte drobnymi piegami. Więc czemu to ja zostałam wybrana?
– Zostawię cię już. –
Moje rozmyślenia przerwała Ophelie,
która podniosła się powoli z łóżka i z uśmiechem potarmosiła mi włosy.
– Hej!
– Lepiej przyszykuj się
do obiadu. Mamy dzisiaj gości.
Westchnęłam cicho, odprowadzając wzrokiem siostrę do drzwi. Nie ma to jak w domu.
– Panienko Yvesanne!
Rozległo się ciche
pukanie do drzwi. Przymknęłam delikatnie oczy i westchnęłam.
– Możesz wejść, Blanche.
Do pomieszczenia wpadła
jasna smuga światła od świecy trzymanej przez służkę. Dziewczyna rozejrzała
się, a potem kręcąc głową odstawiła ją na umywalce i sięgnęła po więcej.
– Nie powinna panienka
kąpać się w takich ciemnościach.
– Przecież zapaliłam
jedną na szafce.
– To za mało, panienka
powinna zawołać mnie, albo Hestię, żebyśmy pomogły panience przygotować kąpiel
– powiedziała, rozkładając świece w różnych częściach pomieszczenia. Kiedy
skończyła, łazienkę rozświetlił ciepły blask płomieni. – Pani matka oczekuje
panienki w salonie za pół godziny.
– Dziękuję, Blanche –
mruknęłam, a dziewczyna podniosła z kosza czysty ręcznik, po czym podała mi
dłoń i pomogła wstać z ciemnej wanny wypełnionej gorącą wodą. Wokół roznosił
się zapach olejku różanego i bzu. Podczas kiedy służka pomagała mi się wytrzeć,
przyglądałam się jej twarzy. Miała cudowne, pełne usta i okrągłe policzki. W
jej brązowych oczach odbijało się światło świec, grając barwami na jej
krótkich, czarnych i kręconych włosach. Blanche była niska, ale bardzo
rezolutna. Pracowała w dworku odkąd pamiętałam, a zaczynała jeszcze jako bardzo
młoda dziewczyna. Rodzice szukali wtedy służki dla swojej drugiej córki, która
powoli przestawała być dzieckiem.
– Panienka pozwoli –
powiedziała cicho, prowadząc mnie bliżej lustra. Teraz mogłam dokładniej
przyjrzeć się swojemu odbiciu. Woda kapała z końcówek moich włosów, tocząc
lśniące ścieżki po moim nagim ciele. Blanche ujęła jasne pukle i spięła je
bursztynową spinką na czubku głowy, po czym delikatnie zaczęła nacierać moją
skórę różanym olejkiem. Kiedy skończyła pozwoliłam jej poprowadzić się do
szafy, na której wisiała piękna burgundowa suknia. Kobieta pomogła mi założyć bieliznę i halkę, po czym zabrała się za sznurowanie gorsetu. Tego właśnie
chyba najmniej mi brakowało. Przyzwyczaiłam się już do luźnych mundurków i powrót
do ciasnych sukien był po prostu ciężki. Kiedy Blanche skończyła, przysiadłam
przy toaletce, pozwalając jej rozczesać swoje włosy. Dopiero wtedy przyjrzałam
się sukni. Dekolt został obszyty srebrną nicią, a rękawy skrócone zaraz za
łokciami.
– Jest piękna –
szepnęłam, na co dziewczyna pokiwała z uśmiechem.
– Pan ojciec kupił ją
panience specjalnie na tę okazję.
– Tę okazję?
– spytałam, jednak zanim Blanche zdążyła odpowiedzieć, drzwi z hukiem otworzyły
się, a do pokoju wpadła młoda, roześmiana osóbka.
– Yve! – krzyknęła, a ja
odwróciłam się, czując, jak na moją twarz wypływa szeroki uśmiech.
– Audrey!
Dziewczyna ubrana była w
piękną, granatową suknię, a jej długie, brązowe włosy spływały falami po jej
plecach. Kilka kosmyków opadło niesfornie na ramiona, dodając jej uroku. Jej
roziskrzone, zielone oczy wpatrywały się we mnie radośnie, a na wąskich ustach
malował się najszerszy uśmiech na świecie. Zanim zdążyłam ją powstrzymać
rzuciła się na mnie i zamknęła w mocnym uścisku.
– D–dusisz mnie –
wyjąkałam, a dziewczyna zaśmiała się głośno.
– Yvesanne Rieux, nawet
nie wiesz jak za tobą tęskniłam!
Audrey puściła mnie i
odsunęła się na odległość wyciągniętej ręki. W jej oczach migotała czysta
radość. Spojrzałam na nią surowo, na co dziewczyna wzniosła oczy do góry.
– Blanche, możesz
zostawić nas same, dam sobie radę – powiedziałam, a służka skinęła głową i
szybko opuściła pokój.
– W ogóle się nie
zmieniłaś – zachichotała moja przyjaciółka, rzucając się na łóżko.
– Ty również –
mruknęłam, spoglądając na nią pobłażliwie, po czym odwróciłam się przodem do
toaletki i złapałam szczotkę.
– Jak było w tej
zapchanej dziurze, czytaj, Anglii?
– Audrey!
– No co – rzuciła
nastolatka, wydymając wargę do przodu. – Bez ciebie Mountreuil nie jest takie
samo! Irene i Pierre też tęsknili. I Baptiste. Wszystkim nam cię strasznie
brakowało.
– Mi was też –
westchnęłam cicho, skręcając kilka kosmyków i spinając je srebrną klamerką z
tyłu głowy. Audrey podeszła do mnie i trzepnęła mnie w rękę, po czym dobrała
jeszcze kilka i zaczęła splatać je w małego warkocza, którego potem owinęła
naokoło i włożyła pod klamrę. – Skoro już o nich mowa, gdzie wszyscy?
– Większość czeka na
dole. Baptiste i Feliks mają wrócić z twoim ojcem, czekamy jeszcze tylko na
nich.
Baptiste był moim
kuzynem. Został adoptowany przez ciotkę Chantal, kiedy jego rodzice zmarli podczas epidemii suchot. Jego starszy brat, Feliks, pobierał wtedy nauki u niemieckiego
profesora magii i magomedyctwa. Kiedy po dwóch latach wrócił do Francji, został
przedstawiony naszej rodzinie jako podopieczny ciotki, która przyjęła go pod
swój dach. Chantal była wdową z dwójką własnych dzieci, jednak zawsze uważała,
że ich dworek jest zbyt duży na ich trójkę, dlatego często przyjmowała pod
swoje skrzydła okoliczne sieroty. Właśnie tak Feliks poznał Ophelie i zakochał
się w niej do szaleństwa. Czasami zazdrościłam mojej siostrze tak cudownego
męża. Według tradycji naszej rodziny, każda kobieta z rodu Rieux musiała wyjść
za mąż w wieku siedemnastu lat. Ophelie poznała Feliksa miesiąc przed swoimi osiemnastymi
urodzinami, kiedy rodzice ogłosili jej zaręczyny z Baronem Towerem. Nigdy w
całej historii naszej rodziny tak długo nie odwlekano ślubu. Odbył się on w
przeddzień jej urodzin, a mojej siostrze pozwolono poślubić Feliksa, który,
choć zamieszkiwał w posiadłości ciotki Chantal, był spadkobiercą majątku
swoich rodziców. Według testamentu miał być on mu przekazany, gdy ten poślubi
szlachciankę. Tydzień później oboje zamieszkali w małym pałacyku na obrzeżach
Paryża.
– Skończone! Nad czym
się tak zadumałaś, hm?
– Nad niczym ważnym.
Idziemy? – spytałam, wstając, a dziewczyna skinęła głową i zaklaskała w dłonie.
– Och, uwielbiam przyjęcia wydawane w Rieux Édifice!
– Audrey – zgromiłam ją,
poprawiając sukienkę i kierując się do wyjścia.
– Przepraszam panią bardzo,
już zapomniałam, że według Yvesanne Marie Rieux należy zachowywać się dostojnie
i z należytą godnością.
– Och, przymknij się –
zachichotałam, dając jej kuksańca, a potem wybiegając na korytarz w
akompaniamencie jej gromkiego śmiechu.
Ściany w tej części domu
były pomalowane na biało, ze złoto–kremowymi zdobieniami. W pozłacanych ramach
wisiały rozmaite obrazy, a przy barierce stały wielkie, ręcznie malowane donice
z bukietami białych pelargonii. Powoli podeszłam do schodów i oparłam się o
balustradę, a Audrey wychyliła się, machając wesoło do kogoś na dole.
– Yvesanne! – Rozległ
się głośny krzyk. Rozglądnęłam w poszukiwaniu właściciela głosu, aż dostrzegłam
małą postać Josepha, który był trzymany na rękach przez Eleonore. Kobieta
uśmiechnęła się do mnie radośnie, a ja ruszyłam schodami w dół.
– Jo – zawołałam, kiedy
chłopiec podbiegł do mnie i wtulił się w dół mojej sukni. Pogłaskałam go po
blond włosach i zaśmiałam się cicho, kiedy spojrzał na mnie uradowany.
– W końcu wróciłaś!
– Yvesanne – powiedziała towarzyszka chłopczyka, a ja skłoniłam się delikatnie. Eleonore Moliére była przyjaciółką
mojej matki i częstym bywalcem na kolacjach.
– No wreszcie!
Odwróciłam się i
uśmiechnęłam w stronę dwójki moich kuzynów. Pierre opierał się nonszalancko o
wejście do salonu, a jego czarne kręcone włosy opadały mu na brązowe oczy. Jego
młodsza o dwa lata siostra, Irene, wyłoniła się zza niego roześmiana i objęła
mnie delikatnie. Była posiadaczką takich samych, kruczoczarnych, kręconych
włosów, choć jej sięgały ramion. Jedynie oczy miała inne – zielone, po
matce.
– Yves, w końcu.
Merlinie, jak ja cię dawno nie widziałam.
– Ja ciebie też, Irene –
zaśmiałam się, odwzajemniając uścisk. – Co u was?
– No wiesz – mruknął
Pierre, podchodząc i całując mnie w policzek. – Starzejemy się z każdą sekundą.
– Mój brat i to jego
poczucie humoru – westchnęła dziewczyna, rzucając mu głupie spojrzenie.
–
Chodźcie, wszyscy już czekają.
Obejrzałam
się i pokiwałam głową w kierunku Ophelie, która stała w progu jadalni, po czym
ruszyłam za nią, prowadząc Josepha za rękę. Znałam go od urodzenia, a on sam traktował mnie jak siostrę. Bardzo żałowałam, że nie mogłam widywać go częściej.
Wspomniane pomieszczenie urządzone
było w barwach zieleni. Pozłacane tapety migotały delikatnie w blasku świec, a
przy mahoniowym stole siedziało kilka osób. Dygnęłam, spuszczając głowę w dół,
a zaraz potem Ophelie pociągnęła mnie w stronę Feliksa, który ucałował mnie w
oba policzki.
– Tak dobrze cię widzieć, Yve –
powiedział, a ja uśmiechnęłam się szeroko.
– Ciebie też, Lacroix.
– Chodź, zajęliśmy ci miejsce obok
nas.
– Pozwólcie najpierw jej się
przywitać – zrugała go moja matka i nie czekając na odpowiedź, poprowadziła
mnie dalej. Ophelie złapała Josepha za rękę i pociągnęła go w stronę jego rodzicielki, upewniając się, że chłopiec nie pobiegnie za nami. – Yvesanne, to Ezra Ruswell i Jack Spencer. Pan Spencer jest dyrektorem londyńskiej
filii Borgina i Burkesa, natomiast pan Ruswell urzędnikiem pracującym w Ministerstwie Magii.
– Miło mi panów poznać –
powiedziałam spokojnie, wyciągając w ich kierunku prawą dłoń, którą oboje
ucałowali. To tylko kolejna
gra, Yve. Gra pozorów.
– Nam również – zapewnił mnie jeden
z nich. Ubrany był w granatowy, prążkowany garnitur, który ledwo co opinał
gruby brzuch. Przyjrzałam się krytycznie łysemu czubkowi jego głowy i
uśmiechnęłam się sztucznie. Jego towarzysz zacisnął usta i uniósł brwi,
próbując powstrzymać chichot, a potem spojrzał na mnie zaciekawiony. Był bardzo
wysoki i szeroki w barkach. Miał na sobie czarną szatę, a w ręce trzymał
takiego samego koloru tiarę, jakby dopiero co przybył. Jego wąskie usta ułożyły
się w szerokim uśmiechu, a oczy zamigotały. Były przerażające – tak jasno
błękitne, że przez moment miałam wrażenie, że wpatruję się w białka. Idealnie
kontrastowały z kruczoczarnymi włosami, postawionymi do góry.
– Jack, dajmy dziewczynie przywitać
się z rodziną – powiedział, na co to ja uniosłam brwi. Więc ten musiał mieć na imię Ezra.
– Tak, tak, masz rację, nie
będziemy cię dłużej zatrzymywać. – Jego ostatnie słowa były skierowane do
mnie. Skinęłam delikatnie głową i ruszyłam dalej.
– A to kto? – szepnęła Audrey, a ja
machnęłam ręką.
– To... przedsiębiorcy. Znajomi
ojca – mruknęłam, pocierając prawy nadgarstek. Moja przyjaciółka zmarszczyła
brwi, jednak nie pozwoliłam jej kontynuować. Delikatne linie na moim
przedramieniu potarły moją skórę. – Lepiej powiedz mi kim jest ten młody
mężczyzna.
– Och – zachichotała odwracając się
i spoglądając na młodego chłopaka, który rozmawiał z naszymi ojcami. – To jest
Zach.
– Panie Gauthier – przywitałam się,
na co ojciec mojej przyjaciółki uśmiechnął się zimno. Nigdy nie okazywał zbyt wielu
uczuć.
– Witaj, Yvesanne. Tak miło cię
widzieć. Poznałaś już Zacharego?
– Obawiam się, że nie miałam
jeszcze przyjemności – odpowiedziałam. Chłopak stojący obok mojego ojca
uśmiechnął się ciepło i skinął mi głową.
– Yvesanne. Audrey wiele mi o tobie
opowiadała.
– Żałuję w takim razie, że mi o tobie tylko wspomniała. – Zach zachichotał, po czym ujął moją
dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek, cały czas obserwując moją twarz.
Na oko nie był dużo starszy od nas, mógł mieć dwadzieścia parę lat. Był właścicielem beznamiętnych, brązowych oczu i
krótko ściętych, przygładzonych blond włosów. Audrey zachichotała cicho i
przytuliła się do niego, a on objął ją w pasie i pocałował w czoło.
– Myślę, że zdążyliśmy się już
napatrzeć na siebie. Siadajmy do stołu – rozległ się donośny, kobiecy głos.
Wszyscy odwróciliśmy się w stronę stołu, przy którym stała moja ciotka.
– Chanatal – mruknęła moja matka, a
kobieta pokręciła głową.
– Powiedziałam coś nie tak?
– Nie, mamo, masz całkowitą rację. –
Pierre uśmiechnął się i ucałował ją w policzek, a ta mruknęła coś pod nosem, nieudolnie
ukrywając błogi uśmiech.
Powoli ruszyłam na miejsce obok
Feliksa i Ophelie. Obok nas usiedli Audrey wraz z Zacharym, rodzice
dziewczyny, dwójka gości z Londynu, moi rodzice, następnie ciotka Chantal,
Eleonore z Josephem, a w końcu trójka mojego kuzynostwa – Pierre, Irene i
Baptiste, który posłał mi buziaka w powietrzu. Zgodnie z tradycją przed
zaczęciem posiłku wszyscy złapali się za ręce i z pochylonymi głowami
podziękowali za posiłek. Chwilę później służba postawiła na stole trzy wazony z
zupą.
Nigdy nie lubiłam uroczystych
spotkań. Byłam do nich przyzwyczajona od dziecka, jednak nie zmieniało to
faktu, że zwyczajnie mnie nudziły. Oczywiście musiałam zachować pozory idealnej
córki, siedzieć sztywno i wiedzieć który widelczyk do czego służy, ale w głębi
duszy odliczałam sekundy do powrotu do pokoju. Wyrobiłam w sobie nawet taki
mechanizm – wyobrażanie zegara, którego nieustannie zmieniające się
liczby w jakiś sposób mnie uspokajały. Mogłam kontrolować otaczający mnie świat
bez mrugnięcia okiem, co w tym wypadku było dla mnie zbawieniem – nie byłam
pewna, czy w ogromie tego co widziałam przez ostatnie kilkanaście lat, byłabym
w stanie przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego, gdybym przeżywała to całą sobą.
– Więc kim właściwie jest
Zachary? Nie pochwaliłeś się nowym kandydatem dla córki, Teodorze – zaczęła
moja matka, kiedy każdy zajął się swoim obiadem.
– Och, droga Edith, chciałem
zostawić to w interesie Audrey. Z resztą, nie chciałem zapeszać – dodał
mężczyzna, sięgając po kielich z winem.
– Zapeszać czego? – spytała Irene,
pochylając się do przodu i szczerząc się szeroko. Jej matka zgromiła ją
wzrokiem, jednak dziewczyna nie przejęła się tym zbytnio.
– Audrey?
– Zach się oświadczył! – zawołała
zachwycona dziewczyna, ujmując go pod ramię. – Za miesiąc wychodzę za
mąż!
Zaskoczona obróciłam się i
spojrzałam na przyjaciółkę. Wszyscy zaczęli gratulować dziewczynie, a ja
przyglądałam się temu z dystansem.
– Czemu nic nie powiedziałaś? –
spytałam, kiedy po podaniu deseru wszyscy mężczyźni udali się do biura ojca w
celu omówienia interesów. Zach, Feliks i Pierre zniknęli zaraz po nich,
wprawdopodobnie mając w planach odwiedzenie winnicy ojca. Tylko Baptiste nie
poszedł z nimi – zabrał on Josepha i Irene do ogrodu.
– Nie miałam kiedy – mruknęła
dziewczyna, opierając się o witrynę z porcelanową zastawą.
– A kiedy przyszłaś do mojego
pokoju?
– Yves, chyba nie masz mi tego za
złe, prawda?
– Nie, oczywiście, że nie –
mruknęłam sucho. Audrey przyglądała mi się przez chwilę, a potem pokiwała głową.
– Okej. W takim razie może jest
coś, co chciałabyś wiedzieć?
– Jest dla ciebie dobry?
– Yves!
– Pytam poważnie.
– Tak, jest dobry.
– Ślub to poważna sprawa, Audrey.
Jeśli nie jesteś czegoś pewna...
– O co ci chodzi, Yve? Nie cieszysz
się moim szczęściem?
– Oczywiście, że się cieszę, po
prostu martwię się o ciebie – mruknęłam, podchodząc do niej. Szatynka założyła
włosy za ucho i uniosła brwi. – Nie chciałabym, żebyś zrobiła coś tylko
dlatego, że ktoś ci kazał,
a potem żałowała tego przez resztę życia.
Wiedziałam, że trafiłam w sedno.
Dziewczyna zacisnęła wargi i pokręciła głową. Obie dobrze znałyśmy realia życia
w zamożnym rodzie. Poddajesz się całkowicie, albo jesteś z niego wymazywana.
– Więc nie martw się – szepnęła. –
Jestem pewna Zacha.
Audrey złapała mnie za rękę i
ścisnęła ją mocno. Chociaż usilnie próbowała to ukryć, widziałam w jej oczach
niepokój. Bała się. Chcieć bycia z ukochanym to jedno, ale zostanie czyjąś żoną
i panią domu to druga, osobna sprawa. O wiele trudniejsza w realizacji i bardziej
skomplikowana.
– Chodź – mruknęła Gauthier –
wykorzystajmy to, że wróciłaś i spędźmy trochę czasu razem.
Dziewczyna pociągnęła mnie w stronę
holu, a potem zajrzała do salonu. Z lekkim uśmiechem podeszłam do niej i
zrobiłam to samo. – Mamo, zabieram Yvesanne na mały spacer.
– No nie wiem... – mruknęła
Cosette, odkładając filiżankę na spodek. W blasku płomieni z kominka, jej twarz
przybrała kolor dojrzałej wiśni.
– Och, daj im chwilę, Yves dopiero
co wróciła i usłyszała, że Audrey się żeni! Na pewno mają dużo do nadrobienia –
zawołała ciotka Chantal, puszczając nam oczko.
– Mamo? – spytałam, spoglądając na
swoją rodzicielkę, która siedziała obok Ophelie i przyglądała się wszystkiemu z
łagodnym uśmiechem.
– W porządku. Tylko wróćcie przed
kolacją. Blanche! Przynieś im proszę płaszcze.
– Tak jest – odpowiedziała służka,
a Audrey pisnęła wesoło, po czym pociągnęła mnie w stronę drzwi
wejściowych. Zgromiłam ją wzrokiem, jednak dziewczyna zamiast się uspokoić zakręciła
mną.
– Och, Yve, przez to bycie sztywną
w szkole zapominasz, jak powinnaś zachowywać się w domu. Uśmiechnij się, mamy
zimę, a Rieux Édifice pokryte śniegiem wygląda bajkowo!
Wzniosłam oczu ku sklepieniu i
zachichotałam, na co Audrey zawiwatowała, omal nie wywracając biednej Blanche,
podającej mi płaszcz. Podziękowałam jej i ubrałam czarne futro sięgające do
ziemi, które ojciec kupił mi na zeszłe święta, a potem pozwoliłam zasznurować
sobie wysokie buty na niskim obcasie. Uwielbiałam wracać do domu, ale życie w
Hogwarcie przyzwyczaiło mnie już do tego, że muszę radzić sobie sama, więc
widok klęczącej przede mną służki sprawiał, że czułam się trochę dziwnie i
nieswojo. Audrey natomiast nie zwracała na to uwagi, pochłonięta zakładaniem
rękawiczek na swoje drobne dłonie.
– Gotowa? – spytała z uśmiechem, a
kiedy pokiwałam głową jej oczy zabłyszczały wesoło. – Och, Yvesanne Rieux –
dodała tak cicho, że tylko ja mogłam to usłyszeć – przysięgam na Boga, że
wytarzam cię dzisiaj w śniegu, a jak już z tobą skończę, twój płaszcz będzie
biały – zachichotała, a potem złapała za wielką, pozłacaną klamkę i wybiegła na
zewnątrz.
Pokręciłam głową, a na moje usta
wypłynął uśmiech. Powoli ruszyłam za nią.
Na dworze panowała już ciemność.
Moja przyjaciółka zbiegała właśnie po schodach z uniesionymi do góry rękami,
śmiejąc się głośno. Zamknęłam za sobą drzwi i pobiegłam za nią, na odśnieżoną
ścieżkę, która prowadziła do tylnego ogrodu.
– Audrey? – zawołałam, kiedy z obu
stron otoczyły mnie zaśnieżone krzewy. Światło księżyca, który wyszedł zza
chmur, rozjaśniło całą posiadłość, na co westchnęłam cicho, stając w miejscu.
Ogród wyglądał nieziemsko. Z wielkiej fontanny zwisały lodowe sople, a na
ławkach w altanie leżała gruba warstwa śniegu. Powoli podeszłam bliżej
żywopłotu, gdzie moja przyjaciółka zbierała w ręce małe śnieżki. – Uważaj, bo
sobie odmrozisz palce – zachichotałam, na co dziewczyna odwróciła się i
uśmiechnęła szeroko.
– Pomyślałam, że mogłybyśmy zrobić
sobie zawody w rzucaniu do celu. Co ty na to? – spytała, a ja uniosłam
sceptycznie brwi. – No weeeź, Yve, widzimy się tak rzadko! Daj mi się tobą
nacieszyć.
– No dobra już, dobra – mruknęłam,
a moja przyjaciółka wykonała zwycięski okrzyk. – W co będziemy rzucać?
– W fontannę. Ta która strąci
więcej sopli, wygrywa!
– Okej, ale pod jednym warunkiem.
– Hm? – mruknęła Audrey, dorabiając
kilka śnieżnych kuli.
– Za każdym strąconym soplem,
odpowiesz na jedno pytanie o Zachu.
– Manipulantka.
– Tak, czy nie? – zachichotałam, a
dziewczyna westchnęła.
– Tak. Proszę – dodała, podając mi
kilka śnieżek. – Ja pierwsza.
Przyglądałam się, jak Aubrey celuje
i trafia w czubek fontanny. Kilka sopli poruszyło się, ale żaden nie spadł.
– Oj – mruknęłam, udając przybitą,
a przyjaciółka pacnęła mnie ośnieżoną rękawiczką w ramie.
– Zaraz, zaraz. Nie ustaliłyśmy co
będzie za moje strącone sople! Hm... Za każdy sopel, pozwolisz mi się rzucić
śnieżką.
– Okej i kto tu jest manipulantką? –
spytałam, zakładając ręce.
– Tak, czy nie? – zawołała Audrey,
naśladując mój głos, za co dostała śnieżką w ramie. – Heeej!
– Cicho tam – zachichotałam, a
potem odwróciłam się w stronę fontanny i rzuciłam, strącając dwa duże sople. –
Ha! Tak się to robi!
– Pytaj – westchnęła, schylając się
po śnieżki.
– Okej, hm... Jak się poznaliście.
I kiedy.
– Poznaliśmy się dwa miesiące temu,
na targach w Paryżu. Zach był na nich wraz z rodzicami, odwiedzali rodzinę.
– Więc nie jest stąd?
– A to jest już trzecie pytanie, a
tobie przysługiwały tylko dwa!
– No dobra, dobra. Rzucaj.
Dziewczyna zamachnęła się i...
spudłowała. Spojrzała na mnie z pretensją, kiedy moja śnieżka przeleciała obok
niej i strąciła kolejny sopel.
– Więc? – zachichotałam, schylając
się w poszukiwaniu kolejnych śnieżek.
– Pochodzi z Anglii. Przyjeżdżają
tu tylko na święta.
Uśmiech zszedł mi z twarzy.
Odwróciłam się i zerknęłam na przyjaciółkę, która wpatrywała się w swoje dłonie
z niemrawą miną.
– To znaczy, że z nim wyjedziesz?
– Yves, ja... Jeszcze tego nie
ustaliliśmy.
– Audrey...
– Wiem, wiem, wiem. Eh, Yve, jasne,
że chciałabym tu zostać, chciałabym, żeby on został tu ze mną, chciałabym
pokazać mu Mountreuil latem, chciałabym, żeby zakochał się we Francji tak, jak
ja jestem w niej zakochana, ale... – urwała, nie wiedząc co dalej powiedzieć.
– Pamiętaj, że masz prawo głosu –
mruknęłam cicho, wstając i podchodząc do niej. – Skoro uważasz go za dobrego
człowieka...
– Jest takim – zapewniła mnie
przyjaciółka.
– ...to powinien uszanować twoją
prośbę – dokończyłam, kręcąc głową z uśmiechem. Typowa Audrey. – Naprawdę ci na
nim zależy, co?
– Tak... Nigdy jeszcze nie
spotkałam kogoś takiego... Jest dla mnie naprawdę dobry, Yve. Kocha mnie taką
jaką jestem, nie narzuca niczego, nie napiera...
– To dobrze – stwierdziłam
uśmiechając się ciepło, na co dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
– To dobrze – powtórzyła, a jej
oczy zamigotały.
– Co... – spytałam, widząc, jak
zaciska usta i marszczy nos, jednak zanim zdążyłam dokończyć, wysmarowała mi
całą twarz śniegiem. – Audrey!
– Też cię kocham, Yve! – zawołała,
uciekając w kierunku małego lasku na skraju naszej posiadłości, a ja pognałam
za nią, lawirując pomiędzy krzaczkami iskrzącymi się w świetle księżyca.
– Nogi ci powyrywam!
– Najpierw mnie złap! –
zachichotała, a ja nie mogąc się dłużej powstrzymać wybuchłam radosnym
śmiechem.
Wróciłam do domu.
Dzień dobry! Jak Wam
minął dzień?
Coraz częściej czuję się
zmęczona i przygnieciona obowiązkami. Został mi miesiąc udręki, a za półtora
będę już całkiem wolna. Ostatni egzamin mam 16 maja i mam nadzieję, że kiedy z
niego wyjdę, zatrzasnę książki i nie otworzę ich aż do jesieni.
Jeśli chodzi o rozdział,
to nie jestem pewna, czy mam być z niego zadowolona, czy nie. Po przeczytaniu
go kolejny raz zmieniłam kilka rzeczy, a zapewne wkrótce będę chciała zmienić
jeszcze więcej, ale już trudno.
Koniecznie napiszcie, co
sądzicie o rodzinnym domu Yve i jej najbliższych. Większość tego rozdziału
pisane było prawie rok temu, więc pewnie nie jest idealnie, ale i tak mam
nadzieję, że jakoś to wyszło. Przed dodaniem kolejnego będę musiała trochę
pozmieniać kilka rzeczy, ale myślę, że powinien ukazać się on – przy dobrych wiatrach – za dwa tygodnie.
Na koniec chciałabym
bardzo podziękować dziewczynom z Elitarnych za wsparcie, zwłaszcza Kasi. No i
oczywiście kochanej Dominice, którą zmuszam do czytania tego, chociaż nie
przepada za Harrym Potterem. Wiesz, że Cię kocham, prawda?
Do kolejnego rozdziału,
Wasza, Atelier
PIERWSZA!!!
OdpowiedzUsuńHej, hej, hello!
UsuńPrzybywam, Ati, bój się.
Na początku ci napiszę, że chociaż ten rozdział był długi, to ja jakoś tego nie odczuwałam. Było lekko! I super! ^^.
Myślałam, że pierwszy rozdział będzie w Hogwarcie, wiesz, tak dla wprowadzenia, a tu bum!, jest w jej domu. I podobało mi się. Fajnie było przeczytać o twoim wyobrażeniu szlacheckiej rodziny. Wcale nie było sztywno. No, może jedynie grymas pojawiał się, kiedy Yve sama się nie myła, a nawet nie ubierała.
Wgl to - tak jak Ar - czekałam na księcia z bajki i głos ojca, wypowiadający: "Yvesanne, to twój przyszły mąż". Byłabym na to zła też w sumie. Bo wiesz doskonale, kogo szipuję z kim <3. L, nadchodź, ukochany! ♥.
Nie wiem dlaczego, ale Zach wydaje mi się podejrzany. I fakt, że jej przyjaciółka nie powiedziała jej tak ważnej rzeczy?...
Nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów, szczególnie trzeciego.
Przepraszam, że komentarz jest krótki i nieskładny, ale nie mam do niego totalnie weny.
Pozdrawiam cię serdecznie, mam nadzieję, że dalej będę pierwsza pod rozdziałami ♥.
Całuski, twoja Kath.
Haha, boję!
UsuńNo to się cieszę, że było krótko i przyjemnie.
Haha, no wiem, zaszalałam z tym pierwszym rozdziałem. W sumie cieszę się, że nie był w Hogwarcie, bo mogłam Wam pokazać, jak według mnie wyglądało ich życie w domu. No tak, kiedy pomagała jej Blanche, jezu, nie mogłam sobie tego wyobrazić, żeby mi ktoś tak robił. Niee, masakra.
Haha, ja nawet nie pomyślałam, żeby wprowadzać jej teraz jakiegoś lovelasa xd No wiem z kim shippujesz Yve, ten szip jest życiem! <3
Haha, no Zach to taki trochę typ spod ciemnej gwiazdy. Ale o tym w kolejnym rozdziale ^^
No ja wiem, że Ty już czekasz na 3 ^^ haha. Jeszcze miesiąc, spokojnie.
Również całuję, Ati
MOJE MIEJSCE
OdpowiedzUsuń\
Blogger mnie nie lubi, bardzo (a ja się tak cieszyłam, że mi nie wariuje!) i ślicznego komencika usunął. A ja, jako osoba wybuchowa, delikatnie się zdenerwowałam i wyłączyłam.
UsuńRozdział był lekki, przyjemnie się go czytało. A te opisy... no miód, malina, orzeszki!
Za każdym razem, gdy było coś o tym, że służka jej pomagała krzywiłam się. Zawsze denerwowało mnie to, że z dawnej szlachty robiło się takie kukły, za które wszystko robią służący. Brr. Sama nie byłabym zachwycona takim obchodzeniem się ze mną, więc nie dziwię się Yve, że czuła się niesfojo (skoro przywykła do samodzielności musiało jej być baardzo głupio).
Gdy wspomniałaś o tej tradycji wychodzenia za mąż w wieku 17 lat pomyślałam, że zaraz pojawi się jakiś młodzieniec, za którego dziewczyna ma wyjść. A tu zonk, nie ma.
Dobra, tyle miałam do powiedzenia.
Pozdrawiam!
Kochana Ar! Należą Ci się buziaki, za pierwszy pełny komentarz pod rozdziałem! Haha
UsuńUsunięte komy, to najgorszy ból. No może poród będzie gorszy, ale ból po usuniętym komentarzu jest zaraz na drugim miejscu.
Yaay, cieszę się, że Ci się podobało :3 I w sumie miało być jakoś tak lekko i w ogóle.
Co do służby, to i tak poszłam w trochę inną stronę, bo zrezygnowałam ze skrzatów domowych. Nie wiem, uważam, że francuscy czarodzieje mieli własne tradycje, których się trzymali i jakoś tak podoba mi się ta idea służek.
Haha, Ar, ta tradycja wychodzenia za mąż będzie ważnym wątkiem, ale dopiero później-później-później, więc no, jeszcze się doczekasz :D
Również pozdrawiam i dziękuję za komcia!
Dobra koleżanki, zajmuję miejsce! Na podium, na podium, yeah!
OdpowiedzUsuńWracam, kiedy wracam, ale przynajmniej nie po miesiącu, jak na SD, no dobra trochę dłużej niż miesiąc...
UsuńPomijając wszelkie niedogodności, to jestem i komentuję. Tak wiem, moje komentarze są takie cudowne XD
Yve jest świetna! Z wierzchu inna, bardziej opanowana, ale w środku i przy najbliższych odsłania całą siebie. O jaką wieczystą przysięgę chodzi? Tą o jej przeznaczeniu? O rany, ale zadbali o to, żeby nic nie powiedziała. Aż strach się bać co jeszcze zrobili.
Yve ma wspaniałą rodzinkę, przynajmniej kuzynów i siotrę *.* Czekam już na jakiś wielki wybuch miłości , hihi <3 Pamiętaj! Shipuję ją z Syriuszem! Pomińmy, że ja dużo dziewczyn z takim charakterem shipuję z Blackiem, aleeee nie patrzmy na to! Tak bardzo bym chciała, by się spotkali! Chodź może być tak, że Syriusz nie będzie przyjaźnie nastawiony do Yve, w końcu Ślizgonka, chyba a raczej na pewno czysta krew, do tego kolejny szlachetny ród... Czarna Magia... Jej! Syrsanne <333 Ale jestem głupia.
Przepraszam, że tak krótko, ale właśnie udaję, że suszę włosy, by przeciągnąć wyjście na spacer. Musiałam skończyć ten komentarz! Następny będzie długi! Obiecuję!! :*
Wenusi! Całuski, uściski i Stydię Ci przesyłam, Ati!
Pozdrowionka, spec Livv <3
Zabieram się za odpisywanie prawie tak szybko jak Ty za komentowanie haha xd
UsuńCieszę się, że Yve jest świetna! To znaczy... Że myślisz, że jest świetna! No... rozumiesz haha xd
Co do wieczystej przysięgi, to jako dziecko złożyła taką, w której przysięgła, że nikomu niczego nie zdradzi i będzie żyła tak, jak jej każą. No wiesz, musieli podjąć poważne środki, bo jako dziecko łatwo mogła coś palnąć, a wszyscy mogliby wtedy zginąć.
Kuzyni i siostra to najbardziej pozytywni ludzie z jej rodziny, uwierz xd
Hahaha, Syrsanne mnie po prostu rozwaliło. Jak wiem, że "czasy Huncwotów" mogą być mylące, ale czemu każdy ją szipuje z którymś z nich? A może zostanie starą panną? Znając moje zapędy do niszczenia Waszych marzeń... xdd
I tak, jesteś głupia.
<3
Haha, nic się nie stało, że krótko, ważne, że jest! Dziękuję za ciepłe słowa, całuski, uściski i Stydię (haha) i również pozdrawiam, Ati!
Rozdział jest super!<3Ale tak liczyłam, że pozna swojego przyszłego męża!:C AA jeżeli o tym mowa to shippuje ją z Łapą 😊 zapamiętaj! To byłaby super para! I strasznie podoba mi się to jak opisałaś szlachecką rodzinę. W ogóle nie odczułam długości długości rozdziału- zamiast służyć mi się, poleciał za szybko. Ż życzę weny ii czekam na next!Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHaha, bardzo dziękuję :) Cieszę się, że Ci się podobało ^^
UsuńGeez, Ati, właśnie miałam pisać jak można nienawidzić świetlików, kiedy doczytałam że to jednak o świstokliki chodzi xD
OdpowiedzUsuńPrzez Rieux Edifice posmutniałam, przypomniał mi francuski i to, jak bardzo go nienawidzę. Ale dla Ciebie - brę dalej mając nadzieje że nie pojawią się inne żabojadzkie świństwa :P
A, jak już o słodkim domku mowa, tam coś było że przycięty co do listka czy coś w tym stylu (już nie pamiętam dokładnie xD) a była zima i był śnieg? xD A, czekaj, wrócę się na chwile xD Tak, to było to :v
Spodziewałam się, że będą mieli skrzata domowego, tudzież całą hordę skrzatów domowych skoro mają taką wielgaśną rezydencję, no ale z nim by sobie chyba nie pogadała, a one by raczej nie tęskniły, chociaż cholera ich wszystkich wie.
Ogólnie spodziewałam się czegoś innego, ale i tak się nie zawiodłam ^^ Momentami miałam wrażenie że troszkę się ciągnie, ale wiadomo, pierwszy rozdział, trzeba nas, czytelników, jak najbardziej wprowadzić w klimat, więc tak czy owak, super :D
Co prawda, nadal pozostanę wierną fanką SD, ale i tutaj będę zaglądała regularnie (sama rozumiesz, Jily4ewahhhh! xD).
Świetlików, hahahahahahaha, o matko, Ly xdd
UsuńTo kolejne zdanie też mnie powaliło, jak Ty to robisz, haha. Zostań komikiem, zarobisz na tym miliony.
Ale co ja chciałam. Hm. Żabojadzkie swiństwa. O matyldo xdd Okej, spokój. Więc tak.
O, dziękuję za wytknięcie tego żywopłotu, taka mała rzecz, a umyka xd No wiesz, skrzat domowy, jakoś tak wymyśliłam sobie, że to Angielska tradycja. A we Francji mogą mieć swoje, nie? Więc dałam im tam służki, a co.
No, pierwszy rozdział to trochę musi się ciągnąć. Jeszcze drugi może być nudnawy, ale potem - mam nadzieję - się rozkręci.
SD górą, ha, ja to wiem, Jily zawsze i na zawsze! Ale i tak się cieszę, że POŚ Ci się spodobał :D
Lubię to! Yve jest tak inna niż Lily, nie jest męczennicą! bardzo ją poluboiłam. po prologu sprawiąła injne wrażenie, bałam się że będzie zamkniętą w sobie iosobą. Tutaj widzę, że taka nie jst, ale obawiam sie,że może taką grać w Higwarcie.,.. niedostępną Jestem przekonana, że może mieć to związek z tą Wieczytsą Przysięgą... gdyby nie ta wzmianka, można by pomyśleć, że właściwie wiedzie przyjemne życie, dobrze dogaduje się z siostrą i przyjaciółką, no może tylko nieco problematyczne może być ta "arystokratyczna część", ale chyba aż tak uciążliwa nie jest (no z wyjątkiem koniecznośic ślubu tak wcześnie, choć widać, że Ophelia i Audrey, a juz na pewno ta pierwsza, nieźle trafiły xD). Ale ta przysięga nievo komplikuje. po pierwsze te napady paniki, mocno przerażające. po drugie... jestem przekonana, że to, co ma zribić Yve, nie będzie łatwe ani przyjemne. i boję się o nią, serio. cieszę się, że przedstawiłaś tak dokłądnie jej francjuskie życie już wtym rozdziale. Jest dosyć "pod linijkę", ale jednocześnie widać, że w rodzinie naprawdę znajduje się miłość i to mocno pocieszające;p ponadto ja kocham Francję całym moim sercem, więć już za sam ten fakt masz ogromny plus. Nie mogę doczekać się kontynuacji
OdpowiedzUsuńHaha, no, Yve będzie zdecydowanie inna niż Lily. Będzie trochę cicha i zdystansowana, ale jednocześnie ciut wredna. W końcu życie ze Ślizgonami dało jej w kość i jakieś tam cechy od nich przejęła.
UsuńNo cóż, "arystokratyczna część" jeszcze da jej w kość, tyle mogę powiedzieć :) A przysięga dużo komplikuje i jeszcze więcej skomplikuje w przyszłości. Tak samo, jak to co ją czeka, do najprzyjemniejszych nie należy. W sumie to całkiem nieźle to wszystko zinterpretowałaś, haha.
Dziękuję za przemiły komentarz!
Nie będę pisać, że jest świetnie, genialnie, idealnie...
OdpowiedzUsuńJest dokładnie tak, jak musi być.
Czytając to, wprowadziłaś mnie w nastrój tego rozdziału. W ptzytłaczający smutek, melancholię...
Takie rozdziały są piękne.
Nie umiem się zbytnio rozpisywać w komentarzach więc skończę dwoma słowami:
Pozdrawiam
Nicolette
Bardzo dziękuję, za miłe słowa :) Właśnie tak miało być :D
Usuńno dobra, wiesz co sądzę o tym rozdziale więc nie muszę się rozpisywać. Strasznie dużo postaci drugoplanowych, ta cała jej rodzina to taki mindfuck - kto jest kim. Ale w sumie jest ok. Oby tak dalej ;p
OdpowiedzUsuńI jestem, jak obiecałam. :) Co prawda dużo po czasie, ale ciągle miałam Cię w pamięci. Zdecydowanie nie chcesz wyjść mi z głowy! ;)
OdpowiedzUsuńNie będę trzymać Cię w niepewności co do moich odczuć, bo wiem, że ja zawsze zagryzam wargi, jak tylko widzę nowy komentarz. xD Nie zawiodłaś. Podobało mi się. To tak w skrócie. :D
Bardzo udane wprowadzenie w życie Yve, nieprzegadane, takie w sam raz. Było sporo opisów miejsc, które dosłownie widziałam przed oczami. Trochę przyłożyłaś mi ilością bohaterów, musiałam się ostro skupić, żeby spamiętać po imionach, kto jest kim, ale myślę, że z czasem zapamiętam i nie będę już miała problemów. Będę za pan brat z Twoimi bohaterami. :D Świetna postać Audrey. Wprowadza lżejszą atmosferę. Taki promyk słońca. :)
Fascynuje mnie ta Wieczysta Przysięga, te linie na skórze, ataki paniki. Czuję klimat i jeszcze raz powiem, że szablon tylko wzmaga moje wrażenia. *_* Aaaa, i zafascynował mnie ten czarnowłosy z nienaturalnie błękitnymi oczami. To jakaś ważna postać? Mam nadzieję, że jeszcze odegra jakąś rolę. :D
No, dobrze, pochwaliłam już fabułę, to została mi jeszcze poprawność. I napiszę tutaj, że jest naprawdę dobrze. Jedynie na początku dwa razy bodajże naprzeciwko było oddzielnie. I w sumie oprócz tego, do czego mogłabym się przyczepić, to trochę rozjeżdżające się przecinki, czasami były nie tam, gdzie powinny, a częściej nie było ich w ogóle, ale kurczę... Na tak długi rozdział to naprawdę pikuś. Nawet dialogi są poprawnie zapisane, więc ja się zamykam i mówię jeszcze raz, że dobra robota. :)
Pozdrawiam! :)