grudzień 1980
Wigilia
Bożego Narodzenia była dniem wielkich przygotowań. Nikt w całej posiadłości nie
pozostawał tego dnia bez żadnych obowiązków. Chociaż nie przejawiałam większych
chęci do cieszenia się zimą, święta były dla mnie okresem prawdziwego
szczęścia. Przez jeden jedyny dzień w roku nie obowiązywały nas sztuczne
zasady. Razem z Ophelie mogłyśmy pomagać w kuchni i ubierać choinkę, dekorować
cały dworek i śpiewać kolędy. Nie potrzebowałyśmy do tego służby.
Od
dziecka wychowana byłam w poczuciu przynależności do religii chrześcijańskiej,
dlatego święta nie były dla mnie zwykłym dniem – jak każdą, religijną rodzinę,
tego dnia obowiązywał nas post, na stole pojawiały się owoce morza, foise gras, czyli paszteciki z gęsi, indyk, oraz wiele innych, tradycyjnych dań. Nie mogło się to jednak
równać z moją ulubioną częścią tego całego zamieszania – pasterką.
Nawet pomimo tego, że zwyczaj ten stawał się we Francji coraz mniej popularny, a z roku na rok msze zaczynały odbywać się popołudniami, dla mojej rodziny tradycja ta zdawała się znaczyć dużo więcej. Kiedy
na zegarze wybijała godzina jedenasta, każdy z nas ubierał się ciepło, a potem
dostawał po jednej świecy, która miała symbolizować dobro i prawość. Na
piechotę docieraliśmy do pobliskiego kościółka, gdzie ksiądz zapalał świece, a
z obudowanych lampionów sączyło się światło, zalewające cały plac pomarańczowym
blaskiem.
Noc ta
była nocą oczyszczenia i wiary. Palące się świece przynosiliśmy do domu i
zostawialiśmy w holu, gdzie Gilbert zawieszał je na kryształowym żyrandolu, by
aż do świtu rzucały na ściany roziskrzone kształty małych kryształków.
W tym
roku na wigilię w Rieux Édifice zaproszeni byli również Gauthierowie,
Benoisowie i Moliérowie. Wszyscy mieli przybyć po południu i zostać do
następnego dnia.
–
Święta to mój ulubiony czas w roku.
Uniosłam
głowę i spojrzałam na Audrey, która opierała swoją głowę na piersi Zacha. Stali
przy kominku, wygrzewając się, podczas kiedy ja zawieszałam jemiołę na haczyku
przy sklepieniu.
– Kiedy
wszyscy robią wszystko za ciebie – mruknęłam.
– Hej!
– No
co. Mogłabyś mi trochę pomóc.
Audrey
spojrzała na mnie sceptycznie, lecz kiedy zmarszczyłam groźnie brwi
skapitulowała i zaraz po pocałowaniu Zacha na pożegnanie, ruszyła w
poszukiwaniu złotych łańcuchów i stroików, które chciałyśmy zawiesić na
balustradzie schodów.
– Rieux Édifice
wygląda naprawdę wspaniale – powiedział chłopak, podając mi rękę, kiedy
schodziłam z drabiny.
– Wiem.
I dziękuję. Chyba – zachichotałam. Od spaceru z Audrey udzielał mi się dobry
humor i byłam jej za to niesamowicie wdzięczna – czasami zapominałam o tym, że
w domu nie musiałam już grać.
– Może
mógłbym się w czymś przydać?
– Ehm,
jeśli chcesz, Gilbert i Maurice będą zaraz szli do lasu po drewno na opał...
– Jasne
– zawołał Zach, a potem uśmiechnął się do mnie. – Gdybyście mnie potrzebowały,
wołajcie.
Przyglądałam
się jego blond czuprynie, kiedy wychodził z salonu nie mogąc pozbyć się uczucia
niepokoju. Pomimo gorących zapewnień Audrey, wciąż nie byłam do końca
przekonana do jego osoby. Prawie siedem lat w Domu Węża nauczyło mnie, by nie
ufać ludziom – przynajmniej nie od razu. Ślizgoni często posiadali swoje ukryte
motywy, a jeśli nie było się ostrożnym, łatwo szło się sparzyć.
Powoli
ruszyłam w stronę holu, odgarniając włosy spięte bursztynową klamrą, które
opadały mi na plecy i poprawiając fioletowy sweter. Na miejscu zastałam Audrey
pochyloną nad okurzonymi pudełkami.
–
Znalazłaś? – spytałam, na co dziewczyna wyprostowała się i z triumfem
wymalowanym na twarzy pomachała mi przed nosem złotym łańcuchem.
– Kto
jak kto, ale ja bym nie znalazła?
Zachichotałam
cicho, łapiąc ozdobę, po czym ruszyłam na górę. Audrey westchnęła cicho i
przygryzła wargę, spoglądając na mnie.
–
Yveeeees?
– Mhm?
– Czemu
po prostu nie użyjemy różdżek?
Spojrzałam
na nią znad łańcucha, którym owijałam balustradę. Dziewczyna podnosiła właśnie
stos zielonych stroików, który był większy od niej.
– Mówię
serio, zajęłoby nam to dwie sekundy.
–
Dekorowanie domu to tradycja, a tradycji się nie przyspiesza.
– Ugh,
wy i te wasze durne zasady – mruknęła pod nosem, na co ja westchnęłam
cicho. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo masz rację,
przemknęło mi przez myśl.
Minęły dwie minuty, podczas
których stroiki zdążyły wylecieć jej z rąk trzy razy, kiedy Audrey w końcu
złamała się i zamocowała wszystkie jednym machnięciem różdżki. Spojrzałam na
nią oburzona, kiedy łańcuch wyślizgnął mi się z rąk i oplótł całą balustradę, a
potem fuknęłam pod nosem.
– Przynajmniej próbowała –
zaśmiał się Pierre, cmokając mnie w czoło i zbiegając na dół. Irene
zachichotała, biegnąc za nim. W rękach trzymała kosz pełen bombek, które
podrzucała do góry, a one magicznie unosiły się w powietrzu.
– Ja z wami zwariuję –
westchnęłam cicho, a sekundę później usłyszałam za sobą głośny śmiech.
Obróciłam się i spojrzałam na Ophelie, która ubrana w zieloną sukienkę opierała
się o drzwi prowadzące do jej sypialni i przyglądała się nam radośnie.
– Podczas świąt wcale nie
chodzi o to, by postępować według zasad, Yves. Liczy się to, z kim te święta
spędzasz – rzuciła, ruszając w moim kierunku. Wzniosłam oczy do góry, kiedy
dotknęła mojego policzka, a potem wzięłam ją pod ramie i zeszłam razem z nią na
dół, gdzie Baptiste i Feliks właśnie wnosili nowe pudła z ozdobami.
Chciałam wierzyć w jej słowa.
Kiedy zastanawiałam się nad nimi, miały nawet sens, ale nie potrafiłam
przenieść ich na swoje życie. Odkąd pamiętałam, wszystko było ograniczone przez
ustalone reguły. Nie trzymanie się ich oznaczało karę. Zawiedzenie wszystkich.
Niepodołanie. A na to nie mogłam sobie pozwolić.
Dzień
mijał zadziwiająco szybko. Zaaferowani pracami ledwo zauważyliśmy, że zaczął
zapadać zmierzch. Dawno nie czułam takiej atmosfery i cholernie mi tego
brakowało. Wiedziałam, że jutro wszystko wróci do normy i chyba właśnie to
bolało najbardziej. Przez jeden dzień mogłam poczuć się tak, jakbym wychowała
się w całkiem normalnej rodzinie. A potem ponownie miała pochłonąć mnie
brutalna rzeczywistość. Tylko jedna myśl wciąż trzymała mnie przy pozytywnym
myśleniu. Wprost nie mogłam doczekać się nocnej wędrówki na pasterkę. Byłam
pewna, że jej wspomnienie da mi siłę na kilka najbliższych miesięcy w
Hogwarcie. Miało dopiero okazać się, jak dziecinne było takie myślenie.
Kiedy w
końcu zasiedliśmy do stołu, czułam się dziwnie. Na wigilię zostali zaproszeni
również goście mojego ojca, co wyraźnie nie podobało się mojej mamie, ale
jedynie zaciskała usta i w spokoju jadła. Przypatrywałam się Ezrze Ruswellowi i
Jackowi Spencerowi, którzy siedzieli na końcu stołu. O ile ten pierwszy
zachowywał się normalnie, drugi wyglądał, jakby połknął kij od miotły. Jego
ręka monotonnie wędrowała od talerza do ust, podczas kiedy jego wzrok utkwiony
był w jakimś dalekim punkcie. Ezra wraz z moim ojcem i panem Gauthier
dyskutowali o czymś po cichu, nie zwracając najmniejszej uwagi na swojego
towarzysza, tak jakby normalnym było zachowywanie się, jak pod wpływem uroku.
Pod
wpływem uroku.
No tak. Pewnie potrzebowali go do czegoś, a on nawet nie zdawał sobie sprawy z
tego, że był wykorzystywany. Przy ludziach pokroju Ruswella rzeczywiście wyglądał
na mało znaczącego, z tą swoją łysinką i opinającą go kamizelką. Westchnęłam,
spoglądając markotnie na swój talerz. Coś mówiło mi, że niedługo dowiem się, w
jakim celu naprawdę przybyli.
Zacisnęłam usta i odłożyłam widelec, czując, że przeszła mi ochota na
jedzenie.
– O
matko, Yve, próbowałaś już Bûche
de Noël? Musisz pogratulować Hestii, wyszło jej nieziemsko!
Spojrzałam
na swoją przyjaciółkę, która sięgała właśnie po drugi kawałek ciasta, kształtem
przypominającego polano. Musiałam przyznać jej rację – wyglądało naprawdę smakowicie.
– Tak właściwie, to co to
jest? – spytał Ezra, uśmiechając się szeroko. Jego jasnoniebieskie oczy
zaświeciły w blasku świec, chociaż uśmiech wydawał się chłodny i zdystansowany.
– To rodzaj rolady, która podawana
jest specjalnie na tą okazję – odpowiedziałam, kiedy wszyscy skierowali
swoje spojrzenia na potrawę leżącą na stole.
– Która ma kształt... pnia drzewa?
– Tak – zaśmiała się Ophelie, przejmując pałeczkę. – Tradycja ta wywodzi się z polana,
które kiedyś palone było w okresie świątecznym w kominku. Teraz pojawia się na
stołach, no, w trochę słodszej formie.
Mężczyzna pokiwał głową na znak
rozumienia, a ciotka Chantal zacmokała.
– Dobre, a i owszem, niestety z
moim cholesterolem i cukrzycą... ponad czterdzieści lat zajadania tego
smakołyku i waga już nie ta sama.
– Mamo, jaka waga, przecież
wyglądasz jak anioł – zapewnił ją Pierre, na co kobieta zmrużyła oczy z
radością.
– Och, nie przesadzaj...
Audrey zachichotała, a Zach szepnął
jej coś na ucho. Wszyscy wrócili do swoich cichych rozmów, podczas kiedy ja
wpatrywałam się w Bûche de Noël spoczywające na środku stołu.
Naprawdę nie mogłam już doczekać się
północy.
–
Yvesanne – zawołał mnie ojciec, kiedy po skończonej wieczerzy, wszyscy udali
się do salonu. Posłusznie podeszłam do niego i poczekałam, aż naleje sobie do
szklanki whiskey. – Chciałbym, abyś po dzisiejszej pasterce przyszła do mojego
gabinetu.
–
Oczywiście – odpowiedziałam, wahając się czy powinnam powiedzieć coś więcej. –
Mogłabym wiedzieć w jakim celu?
Ojciec
spojrzał na mnie uważnie, a ja zacisnęłam pięści schowane za sobą, nie
poruszając nawet najmniejszym mięśniem twarzy. Nie mogłam okazać żadnych uczuć,
chociaż wewnątrz mnie wszystko spięło się w strachu. Po kilku długich sekundach
Jerome uśmiechnął się i schylił głowę, w geście pochwały. Zupełnie jakby mówił
"brawo, udało ci się mnie przekonać".
–
Pamiętasz naszą rozmowę pod koniec wakacji, prawda?
Pamiętałam.
Odbyła się ona w moje siedemnaste urodziny, kiedy po raz pierwszy została
wyjawiona mi treść mojego zadania. Jednego, jedynego celu.
Usłyszałam
wtedy, że chociaż przepowiednia dotyczy bezpośrednio mojej osoby, nie mogę jej
usłyszeć, dopóki nie będę gotowa. Gotowa. Co to właściwie znaczy?
Jak mogłam być gotowa? Czy przygotowania trwające całe życie nie powinny mnie
taką uczynić?
Skinęłam
głową, na znak, że rozumiem i pozwoliłam ojcu wyminąć się.
A więc
to dziś.
Uznał,
że w końcu nadszedł czas.
Powoli
osunęłam się na krzesło i spojrzałam w ścianę na przeciwko mnie. Od początku
wiedziałam zadziwiająco mało. To znaczy spodziewałam się tego wszystkiego.
Zostanie Ślizgonką, wplątanie się w to towarzystwo, jak nazywał ich
ojciec. Wiedziałam, że będę ich dojściem do nich. Ale dopóki byłam
w Hogwarcie, to wszystko wydawało się być tak odległe i nierealne... Jak
właściwie miałam doprowadzić do zagłady Czarnego Pana? Co mogła zrobić jedna
nastolatka w obliczu tak potężnego czarodzieja?
Audrey
długo dopytywała się mnie, czy wszystko w porządku, a ja nie mogłam jej o
niczym powiedzieć. Zdążyłam przyzwyczaić się już do ciężaru więzów przysięgi
wieczystej, chociaż na samym początku, kiedy dawały o sobie znać, nie mogłam
powstrzymać się od spoglądania na swój nadgarstek, spodziewając się, że zobaczę
tam toczące się łańcuchy. Nigdy nic takiego się nie wydarzyło, a ja po prostu
przeszłam nad tym do porządku dziennego, jak nad wieloma innymi rzeczami.
Jednak tego dnia, tego dnia było inaczej. Tej nocy lęk powoli opanowywał moje
ciało, a ucisk na przedramieniu wzmagał się z sekundy na sekundę. Próbowałam
usprawiedliwić drżenie rąk zimnem, jednak kiedy świeca mało nie wypadła mi
podczas powrotu do domu, Audrey była już pewna, że coś jest nie tak.
A ja
nie mogłam jej nic powiedzieć.
Kiedy w
końcu nadszedł ten czas, a ja schodziłam samotnie schodami, potrafiłam myśleć
jedynie o drżącym blasku świec zawieszonych przy sklepieniu. Cały hol
wypełniało ciepłe światło, tworzące teatr uciekających cieni. Powoli minęłam
próg salonu i skierowałam się w stronę gabinetu ojca. Mała strużka światła przy
podłodze migotała delikatnie, jak gdyby ktoś wewnątrz chodził w kółko. Stanęłam
pod drzwiami i wzięłam ostatni wdech. Jesteś Yvesanne Marie
Rieux. Wydech. To tylko gra. Gra pozorów.
Zapukałam
trzykrotnie, a po usłyszeniu głośnego "wejść!" otworzyłam drzwi.
Gabinet utrzymany był w kolorach brązu i czerwieni. Ściany były okupowane przez
półki wypełnione starymi księgami, a w oknach wisiały ciężkie kotary. Spojrzałam
na ciemne, masywne biurko, za którym siedział mój ojciec. W pomieszczeniu,
oprócz nas, znajdowali się jeszcze Teodor Gauthier, Ezra Ruswell i Jack
Spencer. Cała trójka spoglądała na mnie poważnie, a ja nie wiedząc co zrobić,
skłoniłam się delikatnie.
–
Yvesanne, podejdź tu proszę. Zdajesz sobie sprawę, z jakiego powodu tu jesteś,
prawda?
– Tak –
potwierdziłam. Ojciec wskazał mi krzesło, a ja posłusznie usiadłam na nim.
Obserwowałam, jak wymienia spojrzenia z pozostałymi mężczyznami. Spencer, jak w amoku, podał mu walizkę należącą do Ezry, którą ojciec położył ostrożnie na biurku i otworzył. Pozostali mężczyźni jakby wstrzymali oddech. Ojciec przez
moment wpatrywał się w nią, a potem odwrócił walizkę i przeniósł wzrok na mnie.
Czułam
się tak, jakby ktoś inny sterował moim ciałem. Powoli pochyliłam się do przodu
i zajrzałam do środka, a moim oczom ukazał się widok wielkiej kuli, leżącej
pomiędzy fałdami fioletowego aksamitu. Uniosłam wzrok na swojego ojca, który
prawie niezauważalnie skinął głową. Jesteś gotowa. Moja ręka
powędrowała do walizki, podczas kiedy wpatrywałam się w szklaną kulę,
wypełnioną kłębiącym się, białym dymem. Zdążyłam zapamiętać tylko, że nagle
zrobiło się zimno, a potem ciemność wciągnęła mnie do jej środka.
Przez
kilka pierwszych sekund czułam się zawieszona w pustce. Powietrze napierało na
moje ciało i dopiero po chwili do moich uszu dotarł dźwięk, tak, jakby był
oddalony o setki kilometrów.
Moc
pokonania Czarnego Pana ma jeden z Sukuri,
który
oprzeć się mu nie będzie śmiał,
urodzone
kiedy ósmy miesiąc chylił się ku końcowi
dziecko
nocy przechodzącej w dzień.
Niech
się nie zlęknie trudów,
cierpień
i zła, choroby i śmierci,
z
wiosną umrze nadzieja,
kiedy
piątego miesiąca pierwszy dzwon wybije.
Gdy
jesień uplecie swe sidła, trzeci, donośny
Módl
się panie
Dziecię,
przeżyje
W
noc duchów umrze i śmierć.
A
kiedy dzwony pękną i więzy opadną,
Jedyną
rzecz, którą kochasz, stracisz
Krwawe
pola, podłogi blakną
I
tylko ty, mrok w czerwonej posoce.
Czułam
się tak, jakby ogień trawił moją dłoń. Próbowałam opanować słone łzy, cisnące
się do moich oczu, kiedy każe słowo boleśnie obijało się o moją czaszkę. Gdzieś
z oddali dochodził mnie krzyk, a potem tak nagle, jak się to zaczęło,
zapanowała jasność. Oderwałam rękę od kuli i odskoczyłam, prawie wywracając
krzesło. Cała drżałam, a kolana uginały się pode mną. Spojrzałam na swoją dłoń
i z przerażeniem zauważyłam czerwone opuszki palców.
–
Yvesanne!
Dopiero
wtedy zrozumiałam, że mój ojciec przez cały czas mnie wołał. Poczułam, jak jego
ręce oplatają się wokół mnie, kiedy szloch zawładnął moim ciałem. Nie
potrafiłam się uspokoić. Słowa przepowiedni wciąż wirowały w mojej głowie, nie
pozwalając mi odetchnąć.
–
...mądre, by wybierać do tego zadania dziecko?
– Da
radę, jest silna!
–
Ma tylko siedemnaście lat... Jerome, jest zbyt delikatna, żeby...
– MILCZ!
Znowu
siedziałam na krześle, tępo wpatrując się w kulę. Nie potrafiłam pojąć o czym
rozmawiają, dopóki ojciec nie ujął mojej twarzy i nie skierował wzroku na siebie.
–
Yvesanne – powiedział. – Dotknij przepowiedni.
–
Proszę – wyszeptałam, czując, jak pomimo starań kolana zaczynają mi drżeć.
– Weź
ją do ręki. Musisz zapamiętać każde słowo.
–
Błagam – wychlipałam, kiedy kierował moją dłoń w stronę walizki.
– Musisz...
pamiętać...
Musisz...
Tonęłam
w strugach ognia, kiedy każde zdanie obdzierało mnie z ciała. Wirowałam w
ciemnościach, podczas, gdy ból spisywał słowa w moim umyśle. Nie wiedziałam co
się ze mną dzieje, dopóki nie zorientowałam się, że ktoś trzyma mnie w swoich
ramionach. Spojrzałam w dół i uświadomiłam sobie, że idę – chociaż to za dużo
powiedziane. Powłóczyłam nogami, opierając cały swój ciężar na czyimś ciele. Z
trudem podniosłam głowę i spojrzałam na Gilberta, który prowadził mnie w stronę
schodów.
– Niech
panienka nie walczy – wyszeptał, pomagając mi wejść po schodach.
–
Gilbercie – wychrypiałam, czując, że zaraz zemdleję.
–
Zostawię panienkę tutaj, nie pozwolono mi panienki odprowadzić. Jeśli pan
ojciec się dowie, nie będzie zadowolony. Niech panienka uważa. Proszę, panienki
pokój już blisko.
Mężczyzna
pomógł mi złapać się balustrady, kiedy dotarliśmy na szczyt schodów, a potem
rozglądnął się zlękniony. Z dołu dobiegały głosy. Po raz ostatni spojrzał na
mnie w bólu, a potem pobiegł w przeciwną stronę, zbiegając przejściem dla
służby na dół. Gdyby ojciec dowiedział się, że mi pomógł, gdy ten mu zabronił...
Próbowałam
wziąć się w garść i zmusić do stawiania kroków, ale zmęczone ciało nie chciało
mnie słuchać. Nogi uginały się pode mną, kiedy trzymając się ściany stąpałam
krok po kroku, czując się tak, jakby każdy mój mięsień płonął. Korytarz wydawał
się długi jak nigdy.
– No
proszę, a kogo my tu mamy – rozległ się czyiś głos. Spojrzałam w ciemność,
widząc postać zataczającego się mężczyzny. Dopiero kiedy zbliżył się na
odległość kilku metrów, rozpoznałam w nim Zacha. – Co taka piękność robi tu o
tej godzinie?
Do
moich nozdrzy dotarł odór alkoholu. Próbowałam iść dalej, nie zwracając na
niego uwagi, jednak jego ręce zacisnęły się na moim ramieniu, zatrzymując mnie.
– Zach, puść... – wyjąkałam, czując, że robi mi się słabo. Czarne plamki przed moimi
oczami zaczęły wirować. Gdy jesień uplecie swe sidła, trzeci,
donośny...
– Nie. Mam. Takiego.
Zamiaru – wysyczał, przygniatając mnie, a potem zaśmiał się gardłowo. Głosy na
dole ucichły, a świece musiały się wypalić, bo wszędzie panowała ciemność.
Poczułam, że po moich policzkach toczą się łzy, których nie mogłam zatrzymać.
– Puść
mnie, natychmiast...
Ostatkiem
sił spróbowałam się wyrwać, jednak Zach złapał mnie za suknię i oboje runęliśmy
na ziemię.
– Nie,
nie, nie... – zachichotał, dociskając mnie do ziemi. Cuchnął winem, tak, jakby
się w nim wykąpał.
–
Pomocy – wychlipałam, wiedząc, że sama nie dam sobie rady, na co mężczyzna zacisnął dłoń na moich ustach.
– Och,
a więc tak chcesz pogrywać? Nie ładnie – warknął, kiedy zaczęłam rozpaczliwie
próbować złapać oddech. – Zobaczymy, zaraz zobaczymy...
Czułam
jak jego ręka odgarnia fałdy sukni, a ja nie miałam dość siły, żeby się bronić.
Prawa dłoń, poparzona od kuli z przepowiednią, została przygnieciona przez jego
kolano, a ból jaki to wywoływało prawie mnie oślepił. Jego palce zaczęły sunąć
po moim udzie, kiedy zaczęłam szamotać się pod jego ciałem.
–
Jesteś taka piękna, Yvesanne – szeptał, dotykając mnie. Poczułam, jak jego ręka
wślizguje się pod moją bieliznę, a moim ciałem wstrząsnął szloch. – Nie płacz!
Chyba nie chcesz, żeby bolało, prawda? Duszno, co? Wezmę rękę, ale tylko jeśli
nie będziesz krzyczeć. A wiesz, co cię czeka, kiedy to zrobisz...
Zach
zabrał rękę z mojej twarzy, a ja zaczęłam łapać rozpaczliwe hausty powietrza. W
między czasie mężczyzna zaczął całować moją szyję, wolną ręką starając dostać
się do moich piersi. Nie miałam siły żeby walczyć, ostatkami próbowałam
zachować przytomność, chociaż może gdybym zemdlała, niczego bym nie czuła?
Kiedy
jego język sunął po moim dekolcie znowu zaszlochałam a wtedy jego prawa ręka
zacisnęła się na moim udzie.
–
Mówiłem, bez dźwięków – warknął. – Teraz będę musiał cię ukarać.
– Nie,
proszę, proszę – szeptałam, kiedy rozległ się odgłos rozpinania paska.
Mężczyzna podniósł się ze mnie, a potem szybkim ruchem zarzucił dół mojej sukni
do góry, zakrywając moją twarz. Jego ręce trzymały mnie mocno, kiedy znowu
zbliżył się do mnie. Zdarł ze mnie bieliznę, a ja zrobiłam jedyne co
przyszło mi wtedy na myśl – kopnęłam go na tyle mocno, na ile pozwalało na to
moje tracące siły ciało. Wystarczyło. Zach zatoczył się do tyłu i upadł na
plecy, a ja płacząc zaczęłam czołgać się w stronę uchylonych drzwi swojego
pokoju. Jeszcze tylko trzy metry, jeszcze tylko dwa, jeden... Słyszałam za sobą
jego oddech, kiedy wstał i ruszył za mną. Czułam się tak, jakbym miała zaraz
wyzionąć ducha. Nie wiem jakim cudem udało mi się dotrzeć do pokoju. W ostatnim
momencie zatrzasnęłam drzwi, i wyciągnęłam rękę do góry, przekręcając klucz w
zamku. Zach uderzył w drewno, a ja zaczęłam płakać jeszcze głośniej.
Wiedziałam, że nikt mnie nie usłyszy. Cały dworek został zaprojektowany tak, by
dźwięki nie rozchodziły się pomiędzy pokojami. Zwinęłam się w kłębek, próbując
zagłuszyć odgłos dobijania się do drzwi, kiedy moim ciałem wstrząsały
konwulsje. Nie byłam pewna kiedy, ani właściwie czy w ogóle usnęłam. Kiedy
Blanche znalazła mnie rano, wciąż leżałam na ziemi, zapłakana, w rozdartej
sukni. Doprowadzenie mnie do stanu, w którym mogłabym pokazać się na dole,
zajęło jej cały poranek.
–
Panienko Yvesanne – szepnęła.
Uniosłam
wzrok, spoglądając na swoje odbicie. Byłam ubrana w jasnoróżową suknię z
długimi rękawami, a moja prawa dłoń owinięta była bandażem. Miałam czerwone,
podpuchnięte oczy i zmęczoną twarz.
–
Panienko – powtórzyła. – Panienka za kilka godzin wraca do Hogwartu. Musi
panienka zejść i się pożegnać.
–
Proszę – wyszeptałam w momencie, w którym rozległo się ciche pukanie do drzwi.
Blanche przyglądała mi się przez chwilę, a nie widząc żadnej reakcji w końcu
zwiesiła głowę w dół i ruszyła w kierunku wyjścia z pokoju, w celu wpuszczenia
gościa.
– Yve?
Odwróciłam
się i spojrzałam na Josepha, który stanął w progu. Miał na sobie brązowy
kubraczek obszyty białym futerkiem, a na nogach wielkie papcie w renifery. W
małych rączkach obracał pudełko owinięte w czerwony papier do pakowania.
– Nie
było cię na śniadaniu, twój tata powiedział, że źle się czujesz –
wymamrotał chłopiec, nieśmiało przestępując z nogi na nogę. – Więc
pomyślałem...
–
Blanche, możesz zostawić nas samych – mruknęłam, a potem uśmiechnęłam się
delikatnie w stronę Josepha, próbując ukryć grymas bólu.
Dziewczyna
wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jo przypatrywał mi się przez chwilę, a kiedy
poklepałam miejsce obok siebie, ruszył powoli w moim kierunku.
– Co ci
się stało? – spytał, wskazując na moją prawą dłoń. Zadygotałam,
spoglądając w jej kierunku. Co miałam mu powiedzieć?
– Uderzyłam
się – odrzekłam po chwili, uśmiechając się do niego.
– Boli?
– Tylko
troszkę.
– Może
poprosisz Blanche, żeby przyniosła ci jakiś eliksir?
– Tak
zrobię – potwierdziłam, przesuwając się w bok, żeby mógł usiąść obok
mnie. – Co to?
– Och,
to twój prezent – odparł z zadowoleniem. Uśmiechnęłam się, odbierając od
niego pakunek. W jego oczach migotały wesołe ogniki, tak, jakby sam chciał go
otworzyć.
–
Dziękuję, Jo.
– Tylko
ci go przyniosłem. No, otwórz!
Zachichotałam,
odgarniając jego złote loczki. Chłopczyk zmarszczył nos, kręcąc głową –
nie znosił tego.
– No
dobrze, już dobrze. Otwieram.
Powoli
zaczęłam rozdzierać papier, jednak szło mi dosyć mozolnie, z powodu
zabandażowanej dłoni. Każdy ruch powodował falę bólu, jednak starałam się nie
dać po sobie tego znać. Kiedy w końcu udało mi się otworzyć pudełko, to, co
znalazłam w środku, poraziło mnie.
– N-nie
podoba ci się? – wyjąkał chłopiec, spoglądając smutno na moją twarz.
Pokręciłam przecząco głową, próbując się uśmiechnąć.
– Nie,
jest... Jest naprawdę śliczna.
Drżącą
ręką wyciągnęłam ze środka kryształową kulę, w której znajdowały się małe
figurki mojej rodziny. Postacie śmiały się i kręciły w kółko, a dookoła nich
wirowały drobinki białego puchu.
–
Pomyślałem sobie, że jeśli weźmiesz ją ze sobą, to tak, jakbyś zabrała i
nas – szepnął Joseph, bawiąc się swoimi rączkami.
– Sam
wybierałeś? – spytałam, obracając kulę, na co chłopczyk pokiwał głową.
–
Poprosiłem Ophelie, żeby mi z tym pomogła – wytłumaczył. – Jeśli ci
się nie podoba...
– Bardzo
mi się podoba – zapewniłam go, odkładając prezent na toaletkę, po czym
pocałowałam go w głowę. – Dziękuję.
Jo
wyglądał na szczęśliwego. Uśmiechnął się szeroko, a potem zeskoczył na ziemię.
–
Chcesz iść ze mną na dół? Możemy zwinąć z kuchni trochę ciastek, a potem ukryć
się na górze i...
–
Spokojnie – zaśmiałam się, wstając.
Chłopczyk
ujął moją wyciągniętą rękę i ruszył w stronę drzwi. Próbowałam ukryć niepokój,
który mnie ogarnął, schodząc po schodach. Jo wydawał się być zbyt zaaferowany
obietnicą zabawy, żeby to zauważyć. Zaciągnął mnie do salonu, a potem pognał w
kierunku swojej mamy.
– Jak
prezent? – spytała Ophelie, podchodząc do mnie. Uśmiechnęłam się blado i
pokiwałam głową.
–
Piękny.
–
Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakoś tak blado.
– Tak,
wszystko w porządku. Coś musiało mi wczoraj zaszkodzić, ale już jest okej.
Ophelie
zmarszczyła brwi. Czułam, że nie dałam rady jej przekonać. Dziewczyna spojrzała
w dół i otworzyła buzię, widząc moją zabandażowaną rękę, której nie udało mi
się w porę schować.
– Co ci
się...
– Och,
to nic wielkiego, po prostu...
–
Yvesanne!
Odwróciłam
głowę w kierunku mojego ojca, który stał w drzwiach do swojego gabinetu.
Spoglądał na mnie z naganą, tak, jakbym wciąż miała pięć lat i dopiero co
poważnie nabroiła.
– Mogę
cię prosić na moment?
Pokiwałam
głową i korzystając z szansy ucieczki przed Ophelie, ruszyłam w jego kierunku.
Jerome
Rieux był wysokim, barczystym mężczyzną o ostrych rysach twarzy. Jego czarne
włosy były przyprószone siwizną, a jasnoniebieskie oczy poważne i
otoczone masą zmarszczek. Miał mocno zarysowaną szczękę, którą porastała gęsta
i ciemna broda.
–
Usiądź – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jego francuski był
idealny, a akcent tak mocny, że czasami trudno mi było go zrozumieć. W końcu
większość swojego czasu spędzałam w Anglii, a ze swoim rodzimym językiem miałam
do czynienia tylko kilka razy do roku.
Zrobiłam
to, co powiedział i przyglądałam się, jak krąży po gabinecie. Byłam zbyt
zlękniona, by odezwać się pierwsza, wiec jedynie czekałam, aż sam to zrobi. W
końcu odchrząknął i usiadł za biurkiem, spoglądając na mnie uważnie.
–
Zapamiętałaś całą przepowiednię?
No tak.
Mogłam się tego domyślić. Żadnego "jak się czujesz, Yvesanne, jak twoja
ręka?". Interesy, przepowiednia, zadania, tajemnice – jedyne wartości
w życiu mojego ojca.
–
Tak – mruknęłam, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy.
–
Wyrecytuj.
Wzięłam
głęboki oddech i starając się opanować drżenie głosu, powiedziałam na głos
wszystkie zapamiętane wersy. Mężczyzna przyglądał mi się w skupieniu, a mi
przed oczami migał obraz pijanego Zacha, który rzucił się na mnie na korytarzu.
Z całych sił zacisnęłam pięści, nie chcąc dać po sobie poznać, że coś jest nie
tak, ale powoli przestawałam to kontrolować.
– Tylko
ty będziesz w stanie zrozumieć jej pełny sens. Będziesz miała na to czas w
Hogwarcie. Yvesanne, to ważne, spójrz na mnie!
– Zach
napadł na mnie wczoraj na korytarzu. Chciał... On...
Głos
uwiązł mi w gardle. Poczułam, że do moich oczu ponownie napływają łzy, więc
opuściłam głowę, próbując się uspokoić, a wtedy usłyszałam coś, co mną
wstrząsnęło.
– Nie
wolno ci z nikim o tym rozmawiać.
Spojrzałam
na swojego ojca, nie mogąc zrozumieć, co właśnie się stało.
– Nie
wolno ci nikomu o tym powiedzieć. Nikt nie może się dowiedzieć. Jasne?
–
A-ale... – zaczęłam, jednak Jerome przerwał mi, uderzając w blat biurka.
Odskoczyłam do tyłu, intuicyjnie przyciągając do siebie prawą dłoń, która wciąż
pulsowała bólem.
– NIKT
NIE MOŻE SIĘ DOWIEDZIEĆ. Nie powiesz nawet Audrey, a zwłaszcza Audrey.
Rozumiesz?
Pokiwałam
powoli głową, a ojciec wypuścił powietrze z płuc. Nie patrzył mi w oczy, w
ogóle na mnie nie patrzył. Zamiast tego usiadł i wziął do ręki jakieś papiery.
–
Możesz odejść.
Poczułam
się zdradzona, oszukana. Kiedy zamykałam za sobą drzwi, wpadłam w furię. Własny
ojciec nie przejmował się tym, że ktoś mógł zgwałcić jego córkę. Uniosłam wzrok
i spojrzałam na Zacha, który trzymał Audrey za rękę. Dziewczyna rozmawiała
wesoło z Irene, śmiejąc się co chwila, nie zdając sobie sprawy, że obok niej
siedzi potwór.
Miałam
ochotę podejść do niej i powiedzieć jej prawdę. O wszystkim. Ale wtedy
uświadomiłam sobie, że słowa ojca ustanowiły nową zasadę.
Zasadę
jak każdą inną, którą przysięgłam zachować w tajemnicy, pod karą śmierci.
Korzystając
z tego, że nikt nie zwrócił na mnie uwagi (a przynajmniej tak mi się wydawało)
ruszyłam w kierunku schodów, próbując powstrzymać słone łzy. Potrzebowałam
spokoju i było tylko jedno takie miejsce, gdzie mogłabym się teraz schować.
Minęłam
swoje piętro i wspięłam się wyżej. Cisza panująca na korytarzach zazwyczaj mnie
przytłaczała, ale dzisiaj była wybawieniem. Szłam przed siebie, przyglądając
się poruszającym się postaciom na obrazach, a w mojej głowie panował istny
chaos. Musiałam coś zrobić, ostrzec Audrey, ale nie wiedziałam jak.
Westchnęłam
cicho, stając przed ogromnymi drzwiami. W jasnym drewnie wyrzeźbione były dwa
pawie, stojące przodem do siebie, a ich barwne ogony pokrywały oba skrzydła,
mieniąc się w świetle zimowego słońca. Położyłam rękę na klamce i powoli
wkroczyłam do swojego królestwa.
Uwielbiałam książki. Zapach starych
kartek i kurzu, widok promieni oświetlających szachownicę płytek na ziemi i
wszechobecną ciszę. Odetchnęłam głęboko i zamknęłam za sobą drzwi. Byłam jedną
z nielicznych osób, które tu zaglądały.
Powoli ruszyłam przed siebie,
rozglądając się. Ściany pokryte były malowidłami, przedstawiającymi naturę.
Wszędzie przewijały się barwne kwiaty i wysokie drzewa, a gdzieniegdzie
prześwitywał gąszcz dżungli. Na samym środku, tuż pod wielkim, kryształowym
żyrandolem, znajdowały się stoliki z fotelami obitymi jasną skórą, a naokoło
ich wznosiły się dziesiątki wysokich regałów. Bez zastanowienia zagłębiłam się
labirynt książek, bez celu błądząc pośród tumanów kurzu.
Byłam w swoim świecie.
Przystanęłam, muskając palcami
grzbiety książek. W alejce za sobą usłyszałam ciche kroki i westchnęłam cicho.
– Wiedziałam, że tu będziesz.
Spojrzałam na Ophelie, która oparła
się o regał obok. Ubrana była w błękitną suknię, a jej jasne włosy spływały
falami na ramiona. Miała zatroskany wyraz twarzy.
– Powiedz mi, co się stało. I nie
mów, że nic – rzuciła ostrzegawczo, widząc, że już otwierałam usta, żeby coś
powiedzieć – bo wiem, że to nie prawda.
– Oparzyłam się – mruknęłam w
końcu, poddając się. Moja siostra westchnęła i złapała moją rękę. Delikatnie
rozwinęła opatrunek i wciągnęła ze świstem powietrze.
– To jest
oparzenie?
Spojrzałam w dół i zacisnęłam usta.
Spód mojej prawej dłoni był ciemno czerwony, a palce pokryte bąblami. Nawet
posmarowane grubą warstwą specyfiku, nie wyglądało to najlepiej.
– Czy to ma coś wspólnego z naszym
ojcem? – spytała Ophelie, spoglądając na mnie surowo. Pokręciłam głową i
zaczęłam ponownie zawijać rękę. – Ma, czy nie ma?
– Odpuść – szepnęłam cicho.
– Nie, Yves! Jeśli dzieje ci się
krzywda, to musisz mi powiedzieć!
– Nie dzieje, okej? Ophelie,
obiecaj mi, że nie będziesz się w to mieszać! Obiecaj!
– Obiecuję – mruknęła w końcu
z niechęcią. Pokiwałam głową i złapałam ją za rękę. Dziewczyna ścisnęła ją, a
potem przyciągnęła do siebie.
– Martwię się o ciebie –
wyszeptała.
– Wiem, Ophelie. Wiem.
Usprawiedliwiając
się pakowaniem, zaszyłam się w pokoju na resztę czasu pozostałego do wyjazdu.
Podczas mojej rozmowy z Ophelie, moi kuzyni wraz z Audrey i Zachiem udali się
na spacer, do którego miałam dołączyć, jednak nie byłam w stanie pozbierać się
do kupy na tyle, żeby nie wyglądać jak kupka nieszczęścia. Starałam się
przełknąć dumę, ale widząc przez okno Zacha podnoszącego wysoko moją
przyjaciółkę, a jego przyszłą żonę, milion myśli i emocji przeszywało moje
ciało na wskroś. Miałam ochotę złapać różdżkę i rzucić w niego pierwsze lepsze
zaklęcie. Zasłużył na to.
Ja to wiedziałam, ale co z resztą? Co
miałam powiedzieć Audrey?
W końcu
dałam sobie spokój i wróciłam do krzątania się po pokoju i udawania, że się
pakuję. Mogłam zostać dłużej, pobyć z rodziną, której nie widziałam tak długo,
z najlepszą przyjaciółką, za którą tak bardzo tęskniłam, ale po ostatniej nocy
nie miałam na to siły. Chciałam wrócić do zamku, zaszyć się w pustym
dormitorium i już nigdy stamtąd nie wychodzić. Wmawiałam sobie, że jeszcze nie
jest za późno, że znajdę sposób na to, by ostrzec Audrey. Ale tego dnia
musiałam wyjechać. Musiałam. Kiedy wybiła godzina piętnasta trzydzieści wrzuciłam do kufra ostatnią rzecz, jaką była kula z figurkami mojej rodziny, którą dostałam na święta, a potem, niczym
ułożona, grzeczna spadkobierczyni rodu Rieux, pożegnałam się z każdym, ubrałam swój stalowy płaszcz i z gorzkimi łzami
cisnącymi się do oczu, wyszłam na zewnątrz. Jakaś część mnie nie mogła pogodzić
się z tym, jaka bezsilna byłam. Nie wolno mi było nawet ostrzec najbliższych –
musiałam poddać się woli innych i nie sprawiać problemów.
–
Poczekaj!
Szłam
ścieżką, nie oglądając się za siebie. Słyszałam nawoływania Audrey, która
biegła za mną, jednak nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy. Dziewczyna dogoniła
mnie dopiero za bramą posiadłości. Co
ja właściwie miałam jej powiedzieć? Czemu uciekam? Bo nie mogę znieść
spojrzenia jej diabolicznego narzeczonego, bo nie mogę dłużej patrzeć na
własnego ojca?
–
Yvesanne, do cholery jasnej, co się dzieje?!
– Nic –
wyszeptałam. Audrey szła obok, nie opuszczając mnie na krok, dopóki nie
dotarłyśmy do porcelanowej wazy, która miała zabrać mnie z powrotem do
Hogsmeade.
–
Przecież widzę, że coś jest nie tak! Możesz mi powiedzieć, jestem twoją
przyjaciółką!
– Po
prostu... Uważaj na Zacha – mruknęłam, spoglądając na jej twarz i zastanawiając
się, co mogę powiedzieć. – Jest... niebezpieczny.
Jej
wzrok z opiekuńczego zmienił się na wściekły.
– A ty
znowu to samo! Naprawdę, nie możesz się powstrzymać, co?
– Co? –
spytałam zaskoczona, a dziewczyna prychnęła głośno.
– Och,
nie udawaj Greka! Więc o to chodzi, naprawdę? Jesteś zazdrosna?
– Nie!
– krzyknęłam. – Audrey, posłuchaj mnie, on wcale nie jest taki, za jakiego się
podaje, on...
– To ty
nie jesteś taka, za jaką się podajesz! Myślisz, że tego nie widzę? Ciągle coś
ukrywasz, nic mi nie mówisz! Skoro tego właśnie chcesz, proszę bardzo! Wracaj
sobie do tego Hogwartu, do swoich przyjaciół, do tajemnic i
niedomówień! Ja mam dość.
W jej ustach
słowo "Hogwart" zdawało się być obelgą. Patrzyłam, jak jej postać
oddala się w kierunku bramy, a brązowe loki, których była posiadaczką, falują na wietrze, kontrastując
z białym płaszczem, podczas kiedy więzy zaciskające się na mojej ręce odbierały
mi oddech. I kiedy przez myśl przeszło mi, że nigdy wcześniej nie czułam się aż
tak źle, świstoklik wciągnął mnie w wir otchłani, wyrzucając na opustoszałej
dróżce prowadzącej do Hogsmeade.
Wpatrywałam
się w przestrzeń przed sobą, nie mogąc się ruszyć, nie mogąc nabrać powietrza.
W oddali ostatnie promienie słońca odbijały się w oknach Hogwartu, migocząc niczym gwiazdy.
Ostatkiem sił powstrzymałam łzy cisnące się do moich oczu, przełykając gorzki
posmak nudności, po czym złapałam rączkę kufra i ruszyłam w kierunku zamku.
Od
zawsze nienawidziłam świstoklików.
* Co do francuskich tradycji. Starałam się znaleźć na internecie potwierdzenie wszystkich informacji, jednak wzięłam też pod uwagę pewien margines poprawności/prawdopodobności i niektóre rzeczy dodałam od siebie.
Cały dzisiejszy dzień spędziłam w
łóżku, cherlając i użalając się nad tym, że na zewnątrz taka piękna pogoda, a
ja leżę chora. W dodatku przegapiłam ważny sprawdzian z chemii (nie oszukujmy
się – i tak nic na niego nie umiałam) i nie mam pojęcia kiedy to
wszystko nadrobię, bo do wystawiania ocen zostało dziewięć dni, a przez te
dziewięć dni mam już milion innych popraw/nie-popraw. Myślałam, że skoro i tak jestem niezdolna do nauki, to chociaż coś porobię na blogu, ale dupa zbita, nie mam na to siły.
Ale tyle mojego paplania o szkole. Ostatnio
cierpię na deficyt zdolności pisarskich (może przez to okropne zapalenie
krtani) więc nie dość, że pisząc, mylę literki i walę takie błędy, że o ja nie
mogę, to jeszcze moja konstrukcja zdań leży i kwiczy. Nawet nie wiecie, jaką
męką było dla mnie poprawianie tego rozdziału. Dopisałam tu kilka fragmentów,
więc jeśli widzieliście coś gorszego, to przysięgam, na pewno (na początku napisałam
"naprawę" zamiast "na pewno" ;-; mózgu, co
robisz, działaj!) pisane to było dzisiaj. I jak już mi minie ten straszny urok,
rzucony na mnie przez kogoś naprawdę złego, to to poprawię. Więc nie krzyczcie
bardzo. Albo krzyczcie, a ja poprawię wszystko, co mi wytkniecie.
Aha, no i jeszcze jedno ważne ogłoszenie – pojawiła się nowa zakładka o nazwie "Bohaterowie", więc bardzo Was tam zapraszam i mam nadzieję, że takie niekonwencjonalne podejście do tematu, nawet jeśli Was zaskoczy, to pozytywnie. Sama nie jestem za dodawaniem opisów/zdjęć postaci, bo uważam, że dobry autor opisze je w swoim opowiadaniu tak, że niepotrzebne są takie informacje gdzieś poza rozdziałami, ale uznałam, że spis nazwisk będzie przydatny, zwłaszcza, że tutaj przewinęło się już tyle nowych twarzyczek, że ja sama się gubię :D
Koniecznie dajcie znać, co sądzicie!
No i do zobaczenia za dwa tygodnie z trzecim rozdziałem :)
A
OdpowiedzUsuńBOŻE, ZACH TO KOMPLETNA SZUJA, GŁUPI GUMOCHŁON, TOTALNY IDIOTA I JAKIŚ NIEDO...RĄB SPOŁECZNY!
UsuńMusiałam, Ati.
Wgl to rozdział mi się mega, mega podobał. Był super. Świetnie, że opisałaś trochę chrześcijaństwa - a wiem, że nie jesteś wielce wierząca xd. Czytając to, czułam się, jakbym widziała chociaż trochę swojej wigilii :).
Ojciec Yve nie był znowu taki zły. Wkurzał mnie tylko jego charakter, postawił wszystko wyżej, a córkę miał daleko gdzieś. Chyba zgubił gdzieś po drodze priorytety i coś go zaślepiło.
Podobała mi się przepowiednia. A szczególnie ostatni wers, hihi. Znasz moje domysły, zabij tylko mojego ukochanego L, a zapłacisz życiem, At.
Zach to skończona świnia. A pisałam, pisałam!, że mi śmierdzi! I nie tylko alkoholem. No bo, kto normalny, mając narzeczoną (tak?), lol, nawet mając dziewczynę!, startuje do jej przyjaciółki i wręcz dokonuje gwałtu? Nawet po alkoholu. Kutas jeden. A niech mu zwiędnie. I odpanie.
Jeju, kocham Jo! To taka moja mała, urocza perełeczka! Jo to jeszcze mój skrót, ehehe :3. Boże, ubóstwiam go! To będzie mój przyszły mąż, ja ci mówię! I piszę! *czy to podchodzi pod pedofilię? Jeśli tak - muszę iść do psychologa. Takim Blake'em nie pogardzę :3. *Nie, Jo, jesteś dla mnie naj-naj-najważniejszy! *.
Bardzo lubię siostrę Yve i Blanche i tego... Gilberta.
Są tacy... Fajni, rzeczowi.
Przyjaciółka Yve to suka. Przepraszam za wyrażenie, Ati, może twoje młodociane uszy nie powinny tego usłyszeć, a oczy zobaczyć, ale... To suka. SUKA. ES-U-KA-A. Nigdy nie chciałabym mieć takiej przyjaciółki. Nawet wtedy, kiedy miałabym nie mieć nikogo. Co ta za przyjaźń, gdy ona oskarża ją o ZAZDROŚĆ?! LUDZIE!
Teraz nareszcie akcja będzie w Hogwarcie, omg. Czekam z takim utęsknieniem na ten rozdział 3! Będzie mój ukochany, będę mogła już się nie ukrywać, napiszę w końcu kogo szipuję... ŻYĆ NIE UMIERAĆ. Dobrzy samarytaninie powinni mi zabrać Kaps Loka.
Jeszcze 10 dni - wraz z 20stym kwietnia będą dwa (a może więcej) nowych rozdzialików, hihi. Nie mogę się doczekać.
Więc. Rozdział mi się podobał, zabij Zacha, oddaj mi Jo.
Pozdrawiam serdecznie, At. Jestem taka kochana (już mnie nigdy nie osądzaj o zdradę, niedobra!), skomciałam już teraz, hihi. Dobrej nocy, niech ci się śni nagi James. Albo L. Całuski!
Rąb społeczny, ahahahahhaa. A może to jest trapez?! CZEMU ODBIERASZ MU PRAWO WYBORU GEOMETRYCZNEGO KSZTAŁTU?!
UsuńNo, ciężko mi się pisało o tej religijności, kiedy sama, że tak powiem, nie bardzo w tym siedzę xd ale dałam radę. A o ojcu Yve będzie jeszcze trochę i mam nadzieję, że się potem trochę wyjaśni.
Hahaha, miałaś chyba dobry dzień na pisanie komentarzów, bo normalnie padłam czytając Twoje teksty xd
No wszyscy mi mówią, że Zach był podejrzany xd Dobre noski mieliście.
*Zapisuje sobie, że Jo jest Kasi. Ok, zapisane*
Ej no, nie traktuj Audrey tak strasznie znowu. Wejdźmy w jej buty, ona też ma ciężko, jej przyjaciółka jest tak daleko cały rok, a kiedy w końcu mogą się zobaczyć, to woli wracać do zamku (a ona nie wie co się działo...). Jest jej smutno bo jest całkiem sama w tym wszystkim co się dzieje w jej życiu a tu kurde Yve nagaduje coś na Zacha, no to się wkurza. No bywa :c
Haha, Hogwart taki ważny i ciekawy. JA WIEM CZEMU CHCESZ HOGWART. L już blisko.
Spoko, śniło mi się coś z Jamesem, także dzięki XDDDD
Kocham, Ati
Dlaczego ja znowu nic nie wiem... XD
OdpowiedzUsuńWitaaaam!
UsuńZ góry przepraszam za dupny komentarz jakim Cię uraczę, ale zaraz zasnę, a jutro mam jeszcze pytanie z historii i biologii i jakoś muszę myśleć. Miał być bardzoooooooo długi komentarz, a wyjdzie z niego taka lipa... Przepraszam, Ati wybacz mi.
Rozdział zapowiadał się tak magicznie i pięknie, a tu nagle buuuuuum. Chyba lubisz robić wielkie bum, co Ati. Dajmy nawet SD, ten pociąg, omg, dalej mi to dziurę w brzuchu wypala, co się stanie, kto przeżyje. O mamciu!
Dobra za bardzo zbaczam z tematu, w końcu komentuję POŚ a nie SD!
Ta przepowiednia... Mówiłam Ci już, że nic z niej nie kumam. Próbuję coś wykombinować i czy to ze halloween to chodzi o Jamesa i Lily? :'( Płaczę, noooooo... Dlaczego oni musieli zginąć, tyle lat mogło być Jily, a tu nico.
Atiiiii!!! Co to miało być z tych Zachem pedofilechem, zboczuachem i zgałcicielachem XDD To taki dramatyczny moment, ale jak sobie wyobraziłam tę sytuację na środku korytarza, to o kurde, to aż się śmieję. Booooże jestem zniszczona! To próba gwałtu, a ja z niej leję, no hahahhaa jestem nienormalna XD No, ale przyznaj, środek korytarza, Zach leży na Yve ona ma sukienkę na głowie, ten bez spodni prawie że, a tu nagle dajmy na to wychodzi ktoś z pokoju XDD HAHAHAHAHAHA i byłoby takie "WTF?!!" i "Czy oni nie mają lepszego miejsca na załatwianie swoich płciowych potrzeb" XDDD Boże hhahahaah XDDD Odwala mi, będę kończyć, LOL.
Do tego Audrey (jeśli napisałam to poprawnie to, jutro idę się uczyć sumiennie XDD Dobra i tak się pewnie nie nauczę) pokazała swoją hmmm... sukowatą stronę... takie hmmm lustro weneckie. Ale może nie XDD Czemu lustro weneckie? bo przypomniał mi się dokument, gdzie tropili narkotyki i no ten, no... Chyba pora iść LULI!
Tak czy siak, myślałam, że jest spoko, a tu buumm (ZNOWU BUUUM!) i jest suką.
Pozdumowując:
- Ojciec to hipokryta, który ma w dupie ciemnej to czy jego córka została zgwałcona przez człowieka z domu na środku korytarza czy nie i każe jej studiować regułkę przepowiedni, której ja za Chiny nie rozumiem XDD GENIAL LIVV JEST POWALAJĄCY!
- Zach gościu, który stwierdził, że musi sobie ulżyć na środku korytarz! Jezu, ludzie od tego są pokoje XD Ale tak serio, to... WSADŹCIE GO NA ODDZIAŁ CHORÓB - ZABURZENIA PRAGNIENIA I PODNIECENIA W MIEJSCACH PUBLICZNYCH!!
- Audrey no jednym słowem dziwna laska. LOL, czemu ona myśli, że Yve jest zazdrosna XD Zazdrościć zboczeńca?! Nie no kto jak woli, może ktoś ludzi się zabawić z człowiekiem chorym na wyżej wymienioną chorobę. Audrey! Słuchaj przyjaciółki!!!
Dobra spadam, rozdział meeeeega, wincyj chcę! Tak więc czekam i weeeeeenuśki, Ati i całuśkiii! <3
Livv, ta zła jędza, która skomentowała w złej kolejności!
Rozdział mi sie podobał, choc nadal mam problem z ogarnięciem wszystkich postaci. Ale było zdecydowanie lepiej niz wczesniej. Początkowo wydawało się, ze święta miną we wspaniałej atmosferze. Fajnie, ze opisalas tradycje rodzinne, choc zabrakło mi nieco opisu tegorocznej wieczerzy czy pasterki (myslalam,ze beda dluzsze). Wlascwieie to całkiem fajnie, ze niektórzy czarodzieje są wyznawcami jakichś religii, moze tochę dziwnie, ale czemu nie. Plus za researche co do swiat we Francji. Choc zdziwilo mnie tochę, ze dziewczyna wraca do szkoły już w pierwszy dzien swiat,troche wczesniej, ni chyba ze chce sie załapać na wieczerzę swiatecxną w zamku, w koncu w UK to najważniejszy dzien swiat. Ale jak sie tam dostanie, taki ma chody, ze moze tym swistoklikiem latać do Hogsmeade? XD wlascwie nie zdziwilabym sie specjalnie.
OdpowiedzUsuńW kazdym razie szybko okazało sie, dlasczego rodzina Roix jest tak specyficzna. Ojciec dziewczyny początkowo wydał mi się w miarę w porzadku, kidy ją przytulał, bo sie nie spodziewałam,małe pozniej potwierdził,ze jest jeszcze gorszy niz myslalam. Jak mogl w taki sposob zareagować na to, ze jakis chłopak próbował zgwałcić jego córkę?mjestem pewna, ze się domyślil. Ten Zach musi byc dla niego w jakiś sposob ważny, a orzynajmniej jego reputacja,ale zeby był ważniejszy od córki? Niby fajnie,ze chcą zniszczyć Voldemorta, ale zastanawiam się nad ich pobudkami... No i niby co dokładnie oznacza ta przepowiednia, nie jest zbyt jasna, jak nastolatka ma sonie poradzić z takim brzemieniem? To okrutne, ale i sprytne, kazać jej pod wieczystą przysięga obiecać, ze nie bedzie sie stawiać... Biedna Audrey! Ech... Nie podoba mi sie to, wlasciwie to liczę trochę na O, ze będzie węszyć xD jesli chodzi o błędy, zauwazylam strozke zamiast struzki, bo chodziło Ci nie o małego stróża w wersji żeńskiej xD no i interpunkcyjnych tez teochę było. Ale ogolnie niezłe, nie przejmuj sie :) zapraszam na zapiski-condawiramurs na nowosc :6
No niestety, ogarnięcie tych wszystkich bohaterów może być trochę trudne, ze względu na to, że wszyscy są moimi OC. Gdyby to były postacie kanoniczne, to już inna sprawa.
UsuńWiesz co, nie chciałam się pakować w opisywanie tych wieczerzy itp, bo nie wiem sama dokładnie jak to tam wygląda, a na pasterce to ja w życiu nie byłam na przykład, haha. Co do religii, uznałam, że w sumie we Francji czarodzieje mogą mieć dużo więcej innych zwyczajów. W Anglii dużo jest ateistów, a np w całej serii HP nie było wspomniane nic o żadnej religii, więc w POŚu postanowiłam pójść na całość xd
Co do świstoklika, to w końcu to podróż międzykontynentalna, więc sobie Błędnego Rycerza nie zamówi, haha. Stwierdziłam, że raczej taki świstoklik był zamawiany z Ministerstwa.
Co do Zacha, to mogę zdradzić tylko tyle, że rodzice Audrey wiedzieli, w co pakują swoją córkę, a ojciec Yve, tak jak jego przyjaciel, jest bardziej posłuszny sprawie, niż na to wygląda.
Przepowiednie nigdy nie są łatwe XD Mogę tylko obiecać, że im dalej w las, tym będzie ciekawiej.
Z iterpunkcyjnymi biję się każdego razu i co raz to czytam, to poprawiam, ale wiem, że wciąż nie jest idealnie, także dziękuję za zwrócenie uwagi ;)
A ja już po pierwszym rozdziale u Ciebie, tylko jeszcze nie skomentowałam. Może dzisiaj to zrobię :D
Pozdrawiam, Atelier
dzękuję za ak obszerąń opowiedź.hah, rozumiem Cię trochę, choć myślę że właściwie akurat taka pasterka może być jakaś specjalna w takiej magicznej Francji xD ale cóż, też się na tym za bardzo nie znam :p no tak, jeśli Śistoklik z ministerstwa, to ok.
Usuńzastanawiam się w takim razie, kim ten Zach w ogóle jest, skoro wszyscy wiedzą, jak sie zachowuje, a udają, że to nic takiego... Ech.
BArdzo się cieszę, że nadrabiasz:) Chciałabym poinformować, że jako iż zdecydowałam publikować jedynie Niezależność, zmieniłam adres bloga na niezaleznosc-hp.blogspot.com
Hej
OdpowiedzUsuńJest kolejny rozdział :D Jak zobaczyłam to odrazu zaczęłam czytać.
Uwielbiam początki rozdziałów - rozpoczynasz je naprawdę świetnie (oczywiście reszta też jest świetna, ale początki lepsze). Zaciekawiłaś mnie również tymi ludźmi z 'zewnątrz' - Teodor Gauthier, Ezra Ruswell i Jack Spencer. To bardzo ciekawe, dlaczego się pojawili. Jednocześnie nie rozumiem ich słów - skoro przepowiednia mówi o Yvasanne (chodź, cóż - nie oszukujmy się - JA, nie mogę się tam zbytnio dopatrzeć tekstu o niej :/) , to ona powinna ją wykonać. Nie wiem jednak co sądzić o ojcu Yves - zrobił się totalnym sztywniakiem niedbającym o dziecko (!!!). Ale Audrey? Trochę mnie zawiodłaś końcówką. Miałam co do Audrey lepsze przekonania, ale to twoja autorskie ff i jestem zdana na ciebie.
Co do błędów - nie wypatrzyłam (znowu moja dysortofrafia -.-).
Także rozdział - jak dla mnie - świetny.
Pozdrawiam
Nicolette
Nikt nigdy nie zwrócił mi uwagi na początki rozdziałów, więc powiem Ci, że jestem miło zaskoczona, że dla Ciebie się wyróżniają :) Tak właściwie, to Teodor nie jest do końca "z zewnątrz", bo jest ojcem Audrey, ale co do reszty to masz rację ;)
UsuńCo do przepowiedni, to myślę, że większość jej sensu dopiero się wyjaśni, a jako że to w końcu przepowiednia dotycząca przyszłości, nie może być zbyt prosta, akurat tutaj polubiłam zasadę "im bardziej zagmatwana, tym lepiej".
Ojciec Yves, Audrey, wszystkie te sprzeczki i dziwne zachowania będą na pewno rozwinięte, także myślę, a przynajmniej mam nadzieję, że jeszcze dojdziesz do wniosku, że jednak tak powinno być :D
Dziękuję za przemiły komentarz, jego czytanie dało mi dużo radości (;
Również Cię pozdrawiam cieplutko, Atelier