styczeń 1981
Siedziałam na ziemi, próbując
uporządkować w głowie wszystkie fakty, jednak z ręką na sercu mogłam
powiedzieć, że szło mi beznadziejnie. Pomimo tego, jak bardzo się starałam, już
od jakiegoś czasu moje działania nie przynosiły oczekiwanych rezultatów. Może
podczas świąt udawało mi się uniknąć rozmowy na ten temat, ale wiedziałam, że
prędzej czy później mój ojciec zjawi się w Hogwarcie, żądając jakichś wyników,
czegokolwiek, co udowodniłoby, że naprawdę nad tym pracuję. A ja nic takiego
nie miałam.
Spojrzałam na pogięty pergamin
leżący obok, jeszcze raz przetrawiając naskrobane na nim zdanie, tak dobrze mi
znanym, pochyłym pismem.
Mam nadzieję, że uporałaś się
już z przepowiednią.
Wiedziałam, co to znaczy.
Ojciec oczekiwał, że w końcu obiorę jakiś kurs, zrozumiem, co powinnam zrobić i
właśnie tym się zajmę. Ale jeśli miałam być szczera – nie miałam zielonego
pojęcia co robię.
Stary, ozdobny zegar wiszący na
ścianie wybił pierwszą po południu, a ja zagryzłam wargę. Miałam jeszcze pół
godziny do przybycia dziewczyn, więc musiałam się pospieszyć. Ostatni raz
spojrzałam na porozrzucane po ziemi papiery, a potem marszcząc brwi zaczęłam je
zbierać i układać w równy stosik. Przed oczami migały mi artykuły z Proroka
Codziennego, jednak tytuły takie jak "pięćdziesiąt trzy ciała
mugoli spalone w Bradkrost", czy "Śmierciożercy atakują
ulicę Pokątną" przestały już robić na mnie wrażenie. Czułam się
tak, jakbym wpatrywała się w nie tak długo, aż słowa straciły znaczenie. Kiedy
złapałam ostatnią kartkę dotarło do mnie, że gdyby ojciec wiedział, że trzymam
to wszystko w dormitorium, wpadłby we wściekłość. "A gdyby ktoś to
znalazł?! Narażasz całą sprawę w tak głupi sposób!".
Złapałam plik dokumentów i
wyrównałam go, zaciskając palce na wyblakłych pergaminach. Coraz częściej
łapałam się na tym, że jakaś cząstka mnie zaczynała się zastanawiać, czy
naprawdę tego chcę. A potem uświadamiałam sobie, jak głupia była sama taka
myśl. Nie miałam wyboru. Chociaż nie, miałam – robić to, co robię, lub umrzeć.
Świetny wybór, doprawdy.
Włożyłam wszystko do teczki i
zawiązałam ją mocno, a potem podsunęłam się bliżej łóżka i wsadziłam pod nie
dłoń, opuszkami palców wyszukując obluzowaną deskę. Powoli podniosłam ją, by
następnie wsunąć do środka pakunek, na końcu upewniając się, że drewno opadło
na swoje miejsce. No i gotowe. Powoli odetchnęłam i wstałam, otrzepując
spodnie, a wtedy mój wzrok padł na kartkę leżącą na ziemi.
– Brawo, Yvesanne. Brawo.
Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie,
że będę musiała wszystko ponownie wyciągać i westchnęłam z poirytowaniem. Z cichym stęknięciem schyliłam się po kartkę i przyjrzałam jej. Na
kawałku papieru nabazgrane było kilka wersów, które od tygodnia obijały się o
moją głowę. Usiadłam na łóżku, wpatrując się w słowa przepowiedni. Kartka była
pomazana, a gdzieniegdzie znajdowały się moje dopiski. Nie zmieniało to faktu,
że wciąż nie potrafiłam dojść do tego, co to wszystko oznacza. Sfrustrowana
zgniotłam ją w swojej dłoni i odrzuciłam na drugi koniec łóżka, sama układając
się wygodnie na poduszkach. Moje spojrzenie powędrowało do lustra wiszącego na
ścianie na przeciwko. Spoglądała na mnie zmęczona dziewczyna o chłodnych,
niebieskich oczach i długich, jasnych jak śnieg włosach, opuszczonych swobodnie
na ramiona. Ubrana była w ciemno zielony sweter, pasujący do ciężkich kotar
przy jej łóżku i ogólnego wystroju pokoju, oraz czarne spodnie. Na pierwszy
rzut oka nie wyglądała, jakby znajdowała się w sytuacji bez wyjścia. A jednak
tak było.
Sięgnęłam po różdżkę, leżącą na
szafce nocnej i przyjrzałam się jasnemu drewnu, z którego została zrobiona.
Dwanaście i trzy czwarte cala, dosyć sztywna. Rdzeń z włosa jednorożca.
Wspomnienie dnia, w którym ją kupiłam, było tak żywe, jakby stało się to dzień
wcześniej. Ojciec nie był zadowolony – widział dla mnie różdżkę o wiele
potężniejszą, wykonaną z wiązu, czy cisu, nie z białego orzecha. Była taka dziewczęca.
Zdobiona motywami roślinnymi, niepoważna. Sprawił, że było mi z tego powodu
wstyd. Zaśmiałam się cicho, przekładając ją w dłoniach. Hogwart w jakimś
stopniu pomógł mi przełamać więzy, którymi oplotła mnie rodzina. Dopiero tam
zrozumiałam, że różdżka ma służyć mi. A dla mnie była idealna.
Zacisnęłam palce na wąskim
drewienku i skierowałam je na kulkę papieru znajdującą się w nogach łóżka.
Obserwowałam przez moment jak podnosi się w górę, a potem skupiłam na niej całą
siłę woli. Z różdżki wyleciał snop iskier, a kartka zajęła się ogniem.
Całkiem nieźle, Rieux.
Wpatrywałam się w płonącą kulę,
wiszącą jakieś dwie stopy nad moim łóżkiem, kiedy do moich uszu dotarł odgłos
kroków. Uniosłam głowę w tym samym momencie, w którym drzwi dormitorium
otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, a do środka weszła niska dziewczyna
ubrana w czerwony płaszczyk. Jej szyja była przewiązana srebrną chustką, a w
ręce trzymała czarną torbę.
Biankę Perkins często nazywano
przeciwieństwem Ślizgonki. Była bardzo niska, mogłabym wręcz posunąć się o
stwierdzenie, że najniższa z całego rocznika. Miała okrągłą twarzyczkę z
błyszczącymi oczami w kolorze morza, którymi lustrowała wszystko tak dokładnie,
jakby miała nagle oświadczyć, że potrafi nimi robić zdjęcia. Jej mały, czubaty
nosek stał się powodem wielu kpin i wielu innych, złamanych nosów. Bianka po
prostu nie lubiła się cackać.
Ślizgonka była posiadaczką
krótkich, czarnych włosów, które falami spływały na jej ramiona, kończąc się
tuż za linią obojczyków i bardzo gęstych brwi. Miała ładne, pełne usta i
czasami śmiałyśmy się, że wygląda trochę jak aktorka z Rumunii. Tylko, że
Bianka była przeraźliwie blada, a oprócz jej wielgaśnych, czarnych brwi,
których mogłaby jej pozazdrościć każda rodowita mieszkanka tego kraju, nic w
jej wyglądzie nie kojarzyło się z Rumunią.
Dziewczyna westchnęła i z uśmiechem
podeszła do czwartego łóżka od drzwi, rozpinając srebrne guziki swojego
płaszcza.
– Yvesanne – powiedziała
melodyjnie, odkładając torbę na łóżko. – Jak dobrze cię widzieć!
– Witaj, Bianko – odpowiedziałam,
prostując się, na co dziewczyna zachichotała cicho. Pod płaszczem ubrana była w
granatową sukienkę do kolan i grube, czarne rajstopy.
– Co to? – spytała, wskazując na
płonącą kartkę papieru. Moje serce przyspieszyło, a ja poczułam jak oblewa mnie
fala paniki, którą skrzętnie skryłam w środku.
– Stare wypracowanie z eliksirów –
mruknęłam, wzruszając ramionami. Taka odpowiedź chyba usatysfakcjonowała
Biankę, bo jedynie spojrzała na mnie rozbawiona, a następnie zajęła się
ściąganiem butów.
– Dziewczyn jeszcze nie ma?
– Nie, jesteś pierwsza.
– Mhm.
Przyglądałam się, jak rozpakowywała
torbę, podczas kiedy ogień powoli się wypalał, nie pozostawiając po sobie
żadnego śladu. Przyszło mi do głowy, że wkrótce będę musiała zacząć od nowa,
spisać przepowiednię i spędzić nad nią kolejnych kilkanaście godzin, by potem w
złości zniszczyć całą swoją pracę. Ojciec raczej nie byłby zadowolony.
– Ciekawe gdzie reszta.
– Pewnie dopiero jadą – mruknęłam,
wyrywając się z zadumy. Bianka siedziała po turecku na swoim łóżku, segregując
stare pergaminy. W momencie w którym otwierała usta, żeby odpowiedzieć, drzwi z
hukiem uderzyły o ścianę.
– O kurde, przepraszam – zaśmiała
się dziewczyna, która weszła do środka. Miała na sobie czarny płaszcz obszyty
futrem, a w rękach trzymała czapkę i fioletowy szalik. Jej krótkie, kręcone włosy
odstawały zabawnie, a kilka niesfornych kosmyków zostało wsuniętych za ucho.
Dziewczyna była ciemną blondynką, jednak od trzeciej klasy wmawiała wszystkim,
że kolor jej włosów, to bardzo jasny brąz. Oprócz tego była
posiadaczką wesoło migoczących, zielonych oczu, które dosłownie krzyczały do
ciebie "tak, wróciłam i zamierzam nieźle napsocić!" i wąskich ust,
które przez większość czasu rozciągały się w uśmiechu.
– Rozumiem, że Eliza Rosier musi
mieć wielkie wejście, ale może zeszłabyś już ze środka, co? Blokujesz przejście.
– Oj, Lytton, to, że masz na
nazwisko Macnair, nie oznacza, że możesz mnie pouczać.
– Nie pouczam. Po prostu każę ci
przesunąć to grube dupsko. – Dziewczyna która wypowiedziała te słowa, stanęła w
otwartych drzwiach. Zdążyła ściągnąć już płaszcz, a na jej piersi połyskiwała
odznaka Prefekta Naczelnego.
– Ja ci dam, grube dupsko. Bo
powiem Evanowi, że się w nim podkochujesz.
Lytton spłonęła rumieńcem, jednak
nie dała koleżance tej satysfakcji i po prostu wpatrując się w sufit ruszyła w
kierunku pierwszego łóżka. Kiedy się odwróciła, jej długie, czekoladowe włosy
rozsypały się po jej ramionach, na co Eliza westchnęła tęsknie.
– Cześć Yve, jak spędziłaś święta?
– W porządku – odpowiedziałam,
zaciskając lewą dłoń na prawej. Ręka wciąż bolała, choć już nie tak bardzo jak
na początku. Codzienne zażywanie eliksiru regenerującego pomogło na tyle, bym
mogła w końcu pozbyć się opatrunku.
– Nie jesteś zbyt wylewna –
mruknęła Eliza, udając żal, chociaż jej oczy migotały wesoło.
– A czy kiedykolwiek taka była? –
rzuciła Lytton, siadając na swoim łóżku, jednak Rosier zignorowała przyjaciółkę.
– Tak czy siak, moje święta
były genialne! Nawet jeśli musiałam się z nią użerać.
– Ej! – krzyknęła Lytton, rzucając
w koleżankę poduszką. – Nie moja wina, że nasi ojcowie się przyjaźnią.
Przyjaźnią. Wsłuchiwałam się w rozmowę dziewczyn, przyglądając się
ich twarzom. Ich rodziny należały do ścisłych zwolenników Czarnego Pana. Jeśli
to była przyjaźń...
– A gdzie Savannah?
Wszystkie spojrzałyśmy na środkowe
łóżko, które było wolne. Blondynka, która na nim sypiała zazwyczaj przyjeżdżała
pierwsza.
– Chyba była z rodzicami w
Hiszpanii, czy coś.
Eliza wzruszyła ramionami, siadając
na swoim łóżku, pomiędzy Lytton i wolnym posłaniem nieobecnej Ślizgonki.
– Szczęściara. My zajechałyśmy
najdalej do Newbolt.
Po świętach spędzonych we Francji,
przebywanie w dormitorium z tymi trzema rozgadanymi dziewczynami, było dla mnie
czystą abstrakcją. Zdążyłam już przywyknąć do nieustającej ciszy, która tu
panowała przez kilka poprzednich dni, dlatego tym bardziej potrzebowałam chwili
spokoju.
– Muszę zajrzeć jeszcze do
biblioteki, więc spotkamy się na kolacji – powiedziałam, wstając. Dziewczyny
pokiwały głowami, a ja wsadziłam różdżkę do tylnej kieszeni spodni i ruszyłam w
stronę drzwi.
Zawsze zastanawiałam się, jak
wyglądają inne Pokoje Wspólne. Ten Ślizgoński nigdy nie przypadł mi do gustu.
Już sam korytarz prowadzący do dormitoriów był mroczny i definitywne
odstraszał. A Pokój Wspólny wcale nie był lepszy.
Kiedy stanęłam w jego progu
uderzyło we mnie, jak ponuro w nim było. To, że był położony pod jeziorem,
zdecydowanie działało na jego niekorzyść – miało się wrażenie, jakby wszystko
oblepiała ta dziwna, zielonkawa poświata. Z sufitu na ciężkich łańcuchach
zwieszały się żelazne lampiony, oświetlając czarne, skórzane sofy i kilka
stolików do nauki. Pod stopami chrzęścił stary dywan, a wszystko, dosłownie
wszystko, zdobione było motywem węży. Zupełnie jakby każdy Ślizgon musiał mieć
manię na punkcie tych oślizgłych zwierząt. Ciekawe, czy w innych domach
też roiło się od lwów, borsuków i orłów. Naprawdę żałowałam, że nie będzie
mi dane się tego dowiedzieć.
No i jeszcze to przejście. Miałam
wrażenie, że z miesiąca na miesiąc hasła stawały się coraz gorsze.
Szybkim krokiem przeszłam przez
cały Pokój Wspólny, a potem ruszyłam lochami w górę. Po niezliczonych
wędrówkach znałam ten zamek jak własną kieszeń. Nie raz zapominałam się i
musiałam wracać długo po ciszy nocnej. A wtedy przydawało się każde tajne
przejście.
Biblioteka jak zawsze przepełniona
była spokojem. Chyba właśnie za to tak ją uwielbiałam – to było jedyne miejsce,
gdzie mogłam odetchnąć, odciąć się od wszystkiego. Wystarczyło zaszyć się
między regałami. Powoli przemierzałam wytyczone uliczki pomiędzy nimi,
zastanawiając się, co mogłabym porobić. Każdy zadany esej spoczywał gotowy na
dnie mojego kufra, więc nie pozostawało mi nic innego, jak zabrać się do czegoś
nadprogramowego. Skręciłam w prawo i uniosłam dłoń, opuszkami palców muskając
grzbiety opasłych ksiąg. Przed oczami migało mi mnóstwo tytułów: "Zaklęcia
i uroki: 1000 sposobów na pojedynek", "Zaklęcia dla
zaawansowanych", "Przeklnij lub zaurocz – poradnik", jednak
nic nie przyciągnęło mojej uwagi na tyle, bym zechciała zatrzymać rękę.
– Więc interesują cię zaklęcia?
Przeklęłam siarczyście w myślach,
nie odwracając głowy. Wciąż powoli posuwałam się do przodu, palcami gładząc
poszczególne tomy. Przez myśl przeszło mi, że może jeśli będę go ignorować, to da sobie spokój?
– Tyle razy próbowałem się czegoś o
tobie dowiedzieć, a wystarczyło po prostu poobserwować cię w bibliotece.
– Nie masz co robić, Simmons?
– spytałam, zatrzymując się. Kątem oka zobaczyłam, że chłopak uśmiecha się na
dźwięk swojego nazwiska, pomimo tego, ile jadu starałam się w nim zawrzeć.
– Niespecjalnie.
Stanęłam na palcach i sięgnęłam po
grubą księgę w bordowej okładce.
– "Zaklęcia ofensywne i nie
tylko" – przeczytał
chłopak, przekręcając głowę, kiedy przetarłam jej grzbiet, a potem
zacmokał. – Całkiem niezły okaz. Widać, że...
– Mówisz o książce okaz?
– spytałam, odwracając w jego kierunku głowę i od razu tego pożałowałam.
Chłopak – o zgrozo – wyszczerzył się jeszcze bardziej, pokazując wszystkie zęby.
– Czemu nie?
Prychnęłam i ruszyłam w przeciwnym
kierunku, chociaż nadzieja na to, że się odczepi, była znikoma.
Wybrałam stolik najbardziej od
niego oddalony i ukryty pomiędzy regałami z zastosowaniem owczego łajna,
a roślinami strączkowatymi i ich użyciem. Nikt tam nie siadał, o
ile ktoś w ogóle zapuszczał się tak głęboko w bibliotekę, Simmons jednak
wydawał się całkiem zaciekawiony tą lokalizacją. Oparł się o najbliższy regał i
obserwował mnie przez moment, kiedy starając się nie zwracać na niego uwagi
powoli wertowałam księgę. W końcu usiadł naprzeciwko mnie, wyciągnął z torby
własną książkę i sam pogrążył się w lekturze.
Tego w ogóle się nie spodziewałam.
Uniosłam głowę do góry i spojrzałam na niego. W końcu mogłam mu się przyjrzeć.
Miał na sobie granatowy sweter z dekoltem w serek i naszywką Ravenclawu, a jego
lewą rękę zdobił srebrny zegarek. Blond włosy jak zwykle wyglądały tak, jakby
dopiero co wylazł z łóżka, co niesamowicie mnie irytowało. Cała jego postać
mnie irytowała – od góry do dołu, od rozczochranych włosów, po ten jego
śmieszny akcent i sposób w jaki wymawiał moje imię. Jakby miał do tego prawo.
Nie znał mnie. Ja nie znałam jego. Nigdy nie powinniśmy się poznać. Więc czemu
tak usilnie próbował to zmienić?
Jego twarz wyrażała spokój. Ciepłe,
jasno–brązowe oczy (a może to była zieleń? Naprawdę trudno było to stwierdzić w
takim oświetleniu) śledziły tekst, a usta zastygły w półuśmiechu. Miał
delikatną bliznę na lewej brwi, która wydłużała się kiedy marszczył czoło. I
delikatnie zagięty w dół nos. Wyglądał trochę znajomo, choć rysami nie
przypominał żadnej arystokratycznej rodziny jaką znałam.
Och, cóż za ironia. Bo do żadnej
nie należał.
– Wiem, że jestem oszałamiająco
przystojny, ale nie musisz już się tak na mnie gapić.
Spłonęłam rumieńcem. Cholera!,
przeszło mi przez myśl. Chłopak uniósł głowę do góry, obdarzając mnie
najweselszym uśmiechem na jaki go było stać, a ja spojrzałam na niego z
grymasem.
– Mówił ci już ktoś, że jesteś
straszny?
– Tak, ty, wiele razy.
– Gorszy od karalucha – mruknęłam,
prostując się, na co chłopak zachichotał. – Jesteś ułomny, czy co? Właśnie
cię obraziłam. Nie powinieneś, no nie wiem, złościć się, czy coś, co wy,
Krukoni robicie, kiedy się o was źle mówi? Proponuję zatrzasnąć książkę i po
prostu stąd wyjść.
– To zabawne, Rieux, że naprawdę
myślisz, że twoje wyzwiska zrobią na mnie wrażenie. Słyszałem gorsze rzeczy z
twoich ust.
– Może gdybyś przestał za mną
łazić, nie musiałabym wymyślać kolejnych.
– Łażenie za tobą – powiedział,
pochylając się w moim kierunku – to czysta przyjemność.
Jego oddech pachniał cynamonem.
Wzdrygnęłam się, obrzucając go wściekłym spojrzeniem, jednak on, zupełnie nic
sobie z tego nie robiąc, jedynie uśmiechnął się.
– Ugh, jesteś obrzydliwy.
Zatrzasnęłam książkę i wstałam, nie
zaszczycając go nawet spojrzeniem. I tyle było z mojego spokoju. Wściekła jak
osa ruszyłam z powrotem do regału, z którego wyjęłam tom, a po odłożeniu go do
wyjścia z biblioteki. Miałam jeszcze trochę czasu do obiadu, więc chcąc nie
chcąc zdecydowałam się przejść.
Głupi Simmons. Ugh, nie dało się
opisać słowami, jak bardzo działał mi na nerwy. Miałam go serdecznie dość,
odkąd ze dwa miesiące temu przyczepił się do mnie na spotkaniu Klubu Ślimaka.
Pamiętałam ten dzień jak dziś. Slughorn dopiero co skończył swoje wywody.
Stałam przy kotarach, popijając jakąś bezalkoholową podróbkę szampana, kiedy
przypatoczył się on. I oczywiście obrał mnie sobie za jakiś głupi
cel. Jakby chciał komuś coś udowodnić.
– Problem jest w tym, Yvesanne, że
wiem, że to nie ty.
– Co nie ja – warknęłam, patrząc w
tłum.
– To nie jesteś ty. Skrywasz się,
albo udajesz całkiem inną, nie wiem tylko dlaczego. Ale mogę ci obiecać, że się
dowiem.
Może to właśnie mnie tak
przerażało. Fakt, że był jedyną osobą, która to dostrzegła. Rysę w ideale.
Nie wiedziałam, co mogę ze sobą
począć, więc zajęłam się tym co zawsze, kiedy znajdywałam wolną chwilę – rozmyślaniem
nad ostatnimi wydarzeniami.
Dobrze pamiętałam słowa ojca
– poznaj ich, zaprzyjaźnij się z nimi, dotrzyj do nich. Moje
kontakty ze Ślizgonami nie należały do najgorszych, ale nie dało się określić
ich mianem przyjacielskich.
Po prostu żyliśmy obok siebie, witaliśmy się na korytarzu, idąc na wspólne
lekcje i jedliśmy razem posiłki. Jedyną osobą, która zwracała na mnie większą
uwagę, była Bianka, jednak to raczej nie mogło zadowolić mojego ojca.
Tak czy siak, miałam niecały rok.
Przepowiednia mówiła o jesieni, co oznaczało, że powinnam już wiedzieć co
robić. Czemu to nie mogło być takie proste? Czemu nie mogłam dostać kartki z
instrukcją? Coś typu:
Lista rzeczy do zrobienia, aby
pokonać Czarnego Pana:
1. Kupić pięć kubełków nóżek
żuka gnojownika.
2. Wymieszać z mlekiem.
3. Napoić nimi Leonarda
Simmonsa, który jest wrzodem na tyłku.
Spochmurniałam, zatrzymując się
przy oknie. Na zewnątrz zapadł już zmrok, a błonia jaśniały blaskiem księżyca,
który odbijał się od śniegu. Wiedziałam co powinnam zrobić najpierw. Dostać w
końcu zaproszenie, na to ich Spotkanie.
Ale żeby to się stało, musiałam nareszcie zwrócić na siebie ich uwagę. Nie,
żebym nie próbowała. Starałam się dać z siebie wszystko, a oni wciąż nie
traktowali mnie jak kogoś swojego. Wiedziałam, że to będzie trudne –
większość z nich znała się od dziecka, albo poznała dzięki rodzicom. A co to
oznaczało dla mnie? Może musiałam znaleźć jakiegoś pierwszoroczniaka, nad
którym mogłabym się poznęcać, żeby w końcu uznali mnie za Ślizgonkę z krwi i
kości. O, albo kogoś starszego (kogoś takiego jak Simmons), kogo mogłabym
trochę podręczyć (potorturować), względnie zastraszyć (tak, żeby się zesrał w
te swoje krukońskie gatki)?
Dopiero po chwili dotarła do mnie
abstrakcyjność takich myśli. Byłam zdecydowanie zbyt zła na Simmonsa, żeby
myśleć o tych sprawach. Ilekroć wchodził mi w drogę, psuł moje szyki. Nie raz
miałam ochotę go udusić. Czemu tak właściwie jeszcze tego nie zrobiłam?
Inni by się nawet nie zastanawiali.
No, może nie Bianka. Savannah, jej w sumie też bym o to nie podejrzewała. Ale
za to jakby wziąć taką Elizę, nie trzeba by było znać się na oklumencji, żeby
wiedzieć, że zamieniłaby jego życie w piekło. Może właśnie to było
rozwiązaniem?
Jęknęłam, łapiąc się za głowę.
Chyba naprawdę zaczynałam świrować.
Po
chwili sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam list, który dostałam dwa dni
wcześniej. Od tego ile razy go składałam, wyglądał, jakby był jakimś
artefaktem. Westchnęłam i rozprostowałam pergamin. Równiutkie pismo Ophelie
ciągnęło się na jego całej długości. Wiedziałam, że moja siostra nie odpuści.
Była tak samo zacięta jak ja. Wyobrażałam ją sobie siedzącą w bibliotece i
gryzącą czubek pióra. Jej prawa brew pewnie podskakiwała do góry, kiedy za
długo zastanawiała się, jakby tu na mnie wymóc zdradzenie jej przyczyn mojego wypadku w kuchni. Spojrzałam na
swoją prawą dłoń, która wciąż bolała, kiedy zbyt szybko nią ruszałam. No i co
ja miałam jej niby powiedzieć?
Wiem,
że właśnie wymyślasz milion sposobów na to, jak skłamać. Możesz sobie to robić
do woli, ale ani mi się waż je zapisywać w odpowiedzi! Tylko spróbujesz, a na
Świętą Bernadetę, przyjadę do Hogwartu i jak już Cię znajdę w odmętach
korytarzy, to urwę Ci głowę!
(I
dobrze wiesz, że nie żartuje! Nasza rodzina przykłada zbyt wielką wagę do
religii, żeby nie wywiązać się z przysięgi na świętego!)
Pokręciłam
głową. Powoli zaczynałam współczuć Anette i Bijou, chociaż nawet się jeszcze
nie urodziły. Z ich matką nie dało się kłócić.
A
najgorsze było to, że w każdym napisanym zdaniu miała rację. Nawet tym, w
którym wypominała mi moją kłótnię z Audrey (nawet o tym wiedziała?) i to, że
przecież obie za sobą tęsknimy, a nie wymienianie ze sobą korespondencji dłużej
niż tydzień jest zupełnie nie
w naszym stylu.
Zmięłam
list i wsunęłam go z powrotem do kieszeni. Może jednak Tiara miała rację,
przydzielając mnie do Slytherinu. Ambicja i duma nie pozwalały mi pierwszej
schylić głowy. Miałam rację. Nawet, jeśli ona nie miała prawa o tym wiedzieć.
Robiłam dobrze!
No i
ile jeszcze będziesz sobie to wmawiać, powiedział cichy głosik w mojej głowie.
Mogłam po prostu wrócić do
dormitorium i napisać do niej ten cholerny list, ale zamiast tego powlokłam się
do Wielkiej Sali, skąd unosił się przyjemny zapach pieczywa i topionego sera.
Chociaż wiedziałam, że to głupie, wciąż czekałam na jakiś dobry pretekst, żeby
pokazać jej, że mówiłam prawdę. I dopiero wtedy planowałam do niej
napisać – i
to nie jakiś zwykły list, a długaśny esej, w którym omówiłabym każdy z moich
licznych argumentów. Westchnęłam w duchu, kręcąc delikatnie głową. Póki co nie
miałam ani jednego.
– Yvesanne!
Obróciłam się w kierunku wejścia do
lochów, gdzie pojawiły się znajome mi Ślizgonki. Lytton i Eliza szły w
towarzystwie kilku chłopaków z naszego rocznika: Evana, Fry'a, Renoira i
Rookwooda.
– Bianka cię szukała, ale chyba
dała sobie spokój – zachichotała Rosier, wskazując na dziewczynę, która
siedziała przy stole Slytherinu.
– Jak święta, Rieux? – Tubalny głos
Rookwooda potoczył się po korytarzu niczym grom.
– Jak zwykle – mruknęłam w
odpowiedzi. Całą siódemką szliśmy wzdłuż stołu, próbując znaleźć wolne miejsce,
a ja próbowałam opanować pędzące myśli, jednocześnie starając się wymyślić w
jaki sposób mogę sprawić, żeby chociaż ta jedna rozmowa potoczyła się dobrze.
– Byłaś we Francji, prawda?
Uniosłam głowę i spojrzałam na
Augusta Renoira, który uśmiechał się do mnie. Pokiwałam głową, siadając na
przeciwko.
– Tak, w Mountreuil. –
Chłopak uniósł prawy kącik ust do góry i spojrzał na swoich kolegów. – To pod Paryżem.
– Musisz nas kiedyś zaprosić do
siebie – zaproponowała Eliza, która siadła obok mnie. – Może w wakacje?
– Wakacje spędzamy w Anglii –
westchnęłam. – W Hamptons.
– Z resztą i tak pewnie się
zobaczymy.
Wszyscy spojrzeliśmy na Evana
Rosiera, brata Elizy, który nic sobie nie robiąc dalej w spokoju jadł swojego
omleta. Evan był strasznie podobny do swojej siostry, choć trudno to było
dostrzec na pierwszy rzut oka. W przeciwieństwie do niej, miał czarne włosy,
jednak w jego zielonych oczach migotały te same, złośliwe ogniki. Jakby u nich
to było rodzinne.
– Rozwiniesz? – spytała w końcu
Eliza, na co Ślizgon uśmiechnął się zwycięsko. Uwielbiali między sobą
rywalizować, tak jakby prośba oznaczała dla nich przegraną.
– Obiło mi się o uszy, że
zamierzacie tu osiąść na stałe –
zwrócił się do mnie. – Ojciec wspominał, że twoi rodzice chcą otworzyć jakiś
biznes, czy coś w tym rodzaju.
– No i pewnie będą chcieli
znaleźć ci męża –
zachichotała Eliza, odrzucając do tyłu burzę krótkich loków. – W końcu to
już czas najwyższy, nie?
Już miałam otwierać buzię, żeby coś
odpowiedzieć, w głowie mając tysiąc scenariuszy, jak mogłabym pociągnąć tą
rozmowę i wykorzystać ją na swoją korzyść, kiedy Rookwood zmarszczył brwi i
wskazał na coś.
– Czemu ten blondas ciągle się na
ciebie gapi?
Morgano. Jakaś część mnie
wiedziała, o kogo może chodzić Ślizgonowi i nie pomyliła się – kiedy odnalazłam
wzrokiem Simmonsa, ten właśnie szczerzył się w moim kierunku, a sekundę później
zrobił coś o wiele gorszego – pomachał mi.
– Czy on właśnie... – zaczęła
Lytton, ale przerwał jej śmiech Elizy.
– Czyżbyś brała pod swoje skrzydła
małe kruczki, Yve? A może to jest
twój wybranek? –
zachichotała, a ja zacisnęłam palce na kancie stołu. Do tej pory jedynie
działał mi na nerwy, ale to, to już była przesada. Właśnie zrujnował całą
sytuację.
I wtedy przyszedł mi do głowy
genialny pomysł. Wiedziałam, jak mogę jednocześnie załatwić dwie, ciążące mi
sprawy.
Zignorowałam chichoty Ślizgonek,
kiedy podnosiłam się z miejsca. Evan obrzucił mnie jedynie zaciekawionym
spojrzeniem, a potem szepnął coś na ucho Renoirowi, który uśmiechnął się i
pokiwał głową. Czułam na sobie ich spojrzenia, kiedy powoli szłam w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali. I jak nigdy, Simmons mnie nie zawiódł.
– Cześć, Yvesanne, tak szybko się
zbie... – zawołał w moim kierunku, jednak zanim zdążył dokończyć, jakaś siła
wepchnęła jego twarz w placek dyniowy znajdujący się na jego talerzu.
– Nie przypominam sobie żebyśmy
byli na ty, Simmons – warknęłam, podnosząc jego głowę jednym szarpnięciem. A
potem po prostu odeszłam, czując na sobie wzrok Ślizgonów, kilku okolicznych
Krukonów i Profesor McGonnagal, która oburzona zdążyła już wstać.
Może gdyby dopisało mi szczęście,
to wystarczyłoby, żeby ostatecznie przekonać do siebie Ślizgonów. A nawet jeśli
nie, to może chociaż ten skretyniały debil odczepiłby się ode mnie.
No cóż. Obiecałam sobie, że się nie
obrócę. Może gdybym to zrobiła, zauważyłabym wzrok pewnego Krukona, który
siedząc w bezruchu wpatrywał się zacięcie w moje plecy. Tak, jakby chciał
powiedzieć "hej, wkurzyłaś mnie i chyba nie wiem co o tobie
myśleć". Może wtedy wiedziałabym, że to wcale nie był koniec, to był
dopiero początek. Ale nie zrobiłam tego, więc przez kilka następnych dni miałam
żyć w słodkiej nieświadomości.
Dopóki świat, śmiejąc mi się prosto
w twarz, nie upomniał się o to, co należy do niego.
Cześć
wszystkim! Wróciłam :D Matury już za mną, z jednych jestem mega zadowolona, z
innych... no, przemilczmy to, ale tak czy siak, cieszę się, że mam to już za
sobą.
Rozdział
starałam się poprawić, ale ponieważ bardzo zależało mi, żeby go dodać jeszcze
dzisiaj, mogą pojawić się jakieś tam błędy. Jeśli coś - krzyczcie.
Poza
tym, mamy pełno nowych bohaterów. Jestem ciekawa jak ich odbierzecie, ja
osobiście miałam dużo frajdy wymyślając ich :D Koniecznie napiszcie w komentarzu
swoje odczucia.
I
to tyle. Dziękuję wszystkim za przeczytanie, ja sama muszę w końcu zabrać się
do nadrabiania Waszych blogów :D
Do
zobaczenia z nowym rozdziałem, Wasza, Atelier.
!
OdpowiedzUsuńWitaj, cześć i czołem. Wedle życzenia pojawiam sie z komentarzem.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, po ostatnim rozdziale i przeczytaniu początku tego odnoszę jedno wrażenie - jej ojciec to taki typ tyrana, który widzi tylko cel, jaki ma jego córka osiągnąć, ona sama obchodzi go tyle, co rzecz, bez której nie osiągnie tego, co chce. Niby ważna, niby trzeba o nią dbać, ale na tyle, żeby była zdatna do użytku.
No, enyłej, lubię te współlokatorki Yve, a przynajmniej zapowiada się, że je lubię, więcej pewnie powiem pod koniec tego absurdalnego potoku słów, ale chciałam gdzieś zaznaczyć fakt, że je lubię. No, to zaznaczam - Lubię je (nie, wcale nie wyrzucam z siebie wszystkiego, co przyjdzie mi do głowy, żeby uczynić ten wywód dłuższym. Nie, skąd ten pomysł. Chińska kanapka.). Wydają się być całkiem fajne, przynajmniej jak na Ślizgonki.
Jakiś upierdliwy chłopak zaczepia ją w bibliotece? Pf, myślałam, że jesteś trochę bardziej... hm, kurde, słowo mi uciekło... subtelna! O to mi chodziło, no. W sumie to nieważne, co byś zrobiła. Mam radar na paringi, szczególnie te main paringi! (Czy jak tam się nazywa główng paring opowiadania).
Dobra, już gościa lubię. Taki Krukoński blond James! Chociaz, oczywiscie, to nie może nawet konkurować z Jily, to se ne da, przykro mi. Nie ważne, jak bardzo sie postarasz, Jily będzie lepsze. Koniec, kropka, a im wcześniej ktoś ci to uzmysłowi, tym lepiej.
No, ale to urocze. Wiesz, to, że on chce się dowiedzieć, co jest z nią nie tak (Gosh, jak to brzmi wgl xD) i tak za nią łazi. I łazi. A ona taka suka zła, nie dopuszcza go :C (to brzmi jeszcze gorzej xD Ale wiesz, może to dlatego, że jestem mocno skrzywiona xD). Ja wiem, że mu się uda. Skoro Potterowi się udało dobrać do Lily, a Hakowi do Emmy, to jemu też się uda! Wierzę w ciebie, stary!
Hm, ta Bianka fajna chyba jest. Wiesz, nie lubię Ślizgonów, ale ona jakoś tak wydaje się być przyjacielska, jak na Ślizgonkę, ofc. Chociaż co ja tam wiem, jestem gdzieś tak w połowie tekstu.
O, jakie on ma ładne imię! Aż mi się Leosiek od Riordana przypomniał! Jedziesz, Leo, masz jakieś... *próbuje obliczyć, ile on ma rozdziałów, ale zawodzi* dużo rozdziałów, żeby osiągnąć sukces, dasz radę, mówię ci! A nóżki żuków z mlekiem... hm, ciekawie musi smakować. (Nie, nie chcę się przekonać)
Auć, chce go udusić. Nie duś go, wyjdź za niego (przypomina mi się taki gościu, który mówił "Get merid, mejk bejbiz!". Nie mam pojęcia, jaki to serial, ale chyba leciał na Comedy Central), miejcie gromadkę rozwrzeszczanych bachorów i stadko alpak. Albo samo stadko alpak, alpaki są urocze.
Lubię Ophelie. W sumie są tu dwie osoby, którym chciałabym urwać jajca i powiesić za duże palce u stóp. Tak, to jej ojciec i ten narzeczony jej przyjaciółki, którego imienia aktualnie nie pamiętam.
Hm, nadal nie wiem, co myśleć o tych wszystkich osobach ze Slytherinu, chcę więcej informacji! Muszę ich ocenić, no! Tacy już ludzie są, chcą ocenić, a ja nie mam jak. wrednaś Ati, wrednaś. Jedyna nadzieja w następnych rozdziałach :C
Nie wiem, czy powinnam się leczyć, czy co, ale wydaje mi się, iż Rookwood chce się dobrać do Yve w podobnym stopniu, co Leosiek. No, mniejszym, to oczywicha jest, ale jednak podobnym. Albo mój romansoradar wariuje od... właściwie to nie wiem od czego, może sprawa okresu czy co. Enyłej, chcę to! Tak, niech on się w niej buja, pobije się z Leośkiem i bd soł ramantik, że aż wcale. Nie mam pojęcia, co ja pierdzielę, chyba zwyczajnie nie panuję nad swoimi palcami i one same piszą to, co uznają za stosowne.
Dobra, chyba nie lubię Elizy. Jest zbyt ślizgońska. Amen.
Ożesztyjaktymogłaśtobyłogenialne. Biedny koleś, ale jednak geniusz! Tak to się robi, brawo!
Dobra, dodaję resztę w drugim komentarzu, bo blogger mnie nie lubi.
UsuńDobra, tak na koniec jeszcze jedno, malusieńkie pytanko. Ale takie serio maluśkie. Tak małe, że chyba powinnam przestać o tym pisać i przejść do rzeczy. No, więc - czy Huncwoty będą? Proszę, wbij ich tu. Jak tego nie zrobisz, to słodkie pandy umrą. Chcesz tego? No właśnie, ja też nie, także widzę tylko jedno wyjście. Zostawiam cię ze świadomością, że przez ciebie mogą umrzeć pandy i pozdrawiam,
Twoja kochana, pierwsza z pełnym komem (!) Ar <3
PS. Aż trzy te buźki :D w jednym "Od Autorki".
Usuń...
Czuję się osaczona.
Wow, Ar, ten komentarz, hahaha xd To chyba zacznę od początku.
UsuńO ojcu Yve jeszcze będzie bo w sumie nawet jeśli jej rodzina jest surowa, to chcę pokazać, że są lepsi od "Angielskich rodów czystej krwi" i jednak się bardzo kochają. Ale to potem.
Cieszę się, że spodobały Ci się współlokatorki, szczególnie Bianka, bo ona będzie supi :D i będzie dużo więcej o Ślizgonach w kolejnych rozdziałach, na zasadzie zestawienia Yve i reszty i pokazania różnic i podobieństw między nimi (oraz tego jak ona próbuje się w nich "wpleść"). Także jeszcze sobie wyrobisz o nich jakieś większe zdanie :D
A Twój paringowy radar mnie rozwalił xdd chociaż przyznaję, że Leoś i Yve są razem przekochani i omggg to moje drugie Jily w wersji chamskiej XDD
Romansoradar i Rockwood jako adorator, ahahhahahaha, no padłam no XD Boziu Ar, hahaha.
O Huncach Ci pisałam, będą, ale niestety nie w szkole :C także to dopiero w połowie opowiadania, albo i dalej niż w połowie, także trochę trzeba będzie poczekać :c ale na pewno Ci zadedykuję ich pierwszą scenę!
Dziękuję za pierwszego koma, dawno nie czytałam czegoś tak miłego, Arczi moja kochana. I dawno się tak nie uśmiałam.
"czuję się osaczona" buahaha, kocham.
Dziękuję again, Ati <3
*-* Jest rozdział! Merlinie! Wreszcie! ♡
OdpowiedzUsuń*Wdech, Wydech*
Okey... Trudno jest mi cokolwiek napisać, tak się cieszę :D
Spodobała mi się bardzo postać Bianki. Kojarzy mi się (nie pytaj czemu) z chochlikiem ;) Leonarda też polubiłam. Widać, że chyba się zakochał (a może nie?)
Jestem również strasznie zmartwiona o Yves (tak ją sobie nazwe ;D). Naprawdę, podziwiam Cię za to, jak udało Ci się wymyślić słowa przepowiadni. Musiało ci to zająć trochę czasu, by tak trudno było ją rozgryźć... i co ma zrobić z tym Yves? W dodatku Ophelie stara się z niej coś wyciągnąć, nie wiedząc, że w ten sposób naraża jej życie :'(
Nie mam pojęcia, jak rozwinie się temat przepowiedni, ale chyba za kilka rozdziałów się dowiem? Prawda?
Rozdział idealny *.*
Pozdrawiam
Nicolette
Jeju, przemiły komentarz :3
UsuńNo Bianka to taki trochę chochlik :D Niziutka, malutka, pyskata ale i kochana :D
A Leonard to już inna bajka i dobrze, że go polubiłaś! :D
No co Ty, jeśli chodzi o przepowiednię, to napisałam ją z marszu i aż się dziwiłam, że tak się wpasowała xdd chyba tylko jakimś fartem mi tak wyszła, haha. A to, że Ophelie stara się czegoś dowiedzieć, to rzeczywiście przykra sprawa. I będzie przez to dużo kłopotów.
Tak, za kilka rozdziałów będzie o tym więcej i więcej, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz :D
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam, Atelier
*przed zaczęciem komentarza, wali kolanem o kant stolika...*
OdpowiedzUsuńEkhem, kolano mnie boli...
Witaj, Ati!
Wybacz tą poprzednią gafę, a niee... wróć, jednak skomentowałam poprzedni rozdział, serioooo, wheeeen XD Z moją pamięcią serio coś jest nie tak... Bardzo mi szwankuje.
Jest godzina 23.34, ledwo żyję, oczy mi się zamykają, więc wybacz mój beznadziejny komentarz, a i wszystkie błędy jakie w nim będą. Uprzedzam będzie chaotyczny, co zresztą nie odbiega od moich wszystkich poprzednich wywodów.
Dobra. S.T.O.P. Przenoszę się do treści.
Muszę się pomóc telefonem i powoli patrzeć co było na początku, ALE już spokojnie idę do tego co było w rozdziale. Twoja perfekcja, Ati, staje się nudna XD Każdy rozdział perfekcyjny i nawet nie mogę się do niczego przyczepić. Powtarzasz się XD
Żal mi Yve. Ciąży na niej zadanie, zdanie ojca i jego reakcja, cała rodzina, własne problemy, czysta tragedia. Ja to na jej miejscu oszalała albo się podłamała. Coś z tych dwóch. Ta przepowiednia tak bardzo mnie ciekawi, bo mam skrytą nadzieję, że stworzysz z tego coś genialnego (zresztą, co ja gadam, Ty zawsze tworzysz genialne rzeczy), a zwłaszcza wiesz takie napięcie, sceny ucieczek, grozy... Ostatnio mnie na takie rzeczy naszło i chętnie poczytam takie niebezpieczne przygody. O tak, czekam na rozwinięcie się przepowiedni i wszelkich konsekwencji do jakich ona doprowadzi. A może nawet jakaś niespodziewana śmierć, hę? Chyba za dużo GoT się naoglądałam, oj, za dużo :3
Tralalalalala Leoś! Awwwwwww, normalnie czuję się, jakbym opitoliła tony cukierków i innych słodkich pierdółek. ON JEST OBŁĘDNY!!! OMG, OMG, OMG!!! Tak, już widzę Twoją minę, która mówi "wiedziałam, że go pokochacie, ale nie martwcie się, ja jestem Ati, mistrz zbrodni, nim się nie obejrzycie, a zamiast się uśmiechać będziecie płakać, zabiorę wam wszystko, co kochacie i okrutnie zniszczę". O boże, chyba ograniczę wszelkie komentarze, po godzinie 23. Autentycznie jest ze mną coraz gorzej, co widać po tej dziwnej ocenie miny. Chociaż, pewnie tak wyglądała XD
Na Gacie Pana M (nie wierzę, że to napisałam.), wiesz jak ja bardzo teraz szipuję Leosia i Yve? Myślę, że wiesz doskonale, bo tylko ty umiesz sprawić, bym tak szybko zaczęła kogoś razem szipować. W ogóle tęcza, jednorożce i wielki HAPPY END z Leosanne <333 Nawet nie próbuj, kogoś z nich uśmiercać, bo czuję w kościach i myślach, że chcesz to właśnie zrobić. Ty (!) pragniesz doprowadzić mnie do obłędu XD
Tak wiem, pominęłam wszelkie informacje o opiniach co do znajomych Ślizgonach Yve i liście od Ophelie, ale w sumie, co do znajomych nie potrafię się wypowiedzieć, prócz tego, że Evan niesamowicie mnie zafascynował. O kurde, jak ty to robisz, że hahaha jednocześnie pragnę Yve z Leosiem, ale pragnę zobaczyć jakieś sceny z jej i Evana udziałem XD Wiem, wiem, że ona i Evan nic nie będzie ten tego, bo Ty, Ati, nie ten typek kochany, ale awww taki trójkącik <3 W dodatku, Evan swoją gadką strasznie mnie zaciekawił, o tak, kiedy się spotkają, gdzie, po co? Chcę odpowiedzi! A wracając do listu Ophelie, to w sumie nie było nic więcej powiedziane, prócz tego, że siostra nie chce odpuścić i za wszelką cenę pragnie dowiedzieć się co jej się stało u nichw domu. Oby wynikło coś z tego takie woooow! XD
To chyba wszystko. Nieskładnie i pewnie ten komentarz jest beznadziejny, ale jak już pisałam, zaraz usnę z twarzą w klawiaturze, do tego niesamowicie chce mi się pić, co ze mną jest nie tak, że tak bardzo chce picia...
Rozdział mi się podobał i chcę (równie mocno jak picia) kolejnego, świeżego jak bułeczki rozdzialiku! Dawaj, dawaj, bo ja tu umieram z ciekawości jak rozwinie się relacje Yve x Evan x Leoś <3
Wenuśki, Ati! I w ogóle buziaczki XD Czekam na wyczerpującą odpowiedź, hihihi ;*
Livv <3
Ech, miał być strajk, strajk głodowy, strajk z przejedzenia i przywiązywanie się do laptopa (nawet przygotowałam sobie tablice z hasłami „Nie ma SD nie ma Ly”, „Śmierć POŚowi - chcemy SD” i masa innych). I szlag trafił wszystko, o co walczyłam
OdpowiedzUsuńCZYTAM TYLKO DLATEGO ŻE CIE LUBIE! (Miniaturkę już dawno czytałam :v) Piszę w trakcie czytania, więc mam nadzieję, że jakkolwiek zachowa to sens, lub chociaż pozwoli się przeczytać.
Czytam „Kruk” myślę „Hodor” nie wiem co jest z moim mózgiem… No trzym te drzwi! xD Nie rozumiem, czemu nie pozbierała tych papierów machnięciem różdżki, mi by się nie chciało tak ręcznie, jak miała bym coś takiego a’la różdżka (lub młodsze rodzeństwo, mamo, czemu nie mam rodzeństwa! To prawie jak magiczny badyl!).
Strasznie spodobał mi się opis tej nie-ślizgonko-ślizgonki, szczególnie ten fragment że jak oczy miałyby robić zdjęcia… I serio, Lytton? :D LYtton? xD Pomijam już fakt, że całość mojego pseudonimu to „Lotty” (Lytton = Lotty… Zmienić y na o i usunąć n… Mój mózg paruje, nie zwracaj uwagi) to od dzisiaj utożsamiam się z tą oto postacią, pragnę jej więcej i obiecuję z namiętnością czytać każdy kolejny rozdział! :D Zawsze chciałam być prefektem! (No w sumie nie, ale co mi tam, jak dają to biorę)
Yv się zastanawia jak wyglądają inne Pokoje Wspólne? Ciocia Ly znalazła to:
Ślitryn: http://zszywka.pl/p/pokoj-wspolny-slytherinu-19077136.html
PifPufPaf: http://zszywka.pl/p/hogwart-19077140.html
Runclejw: http://zszywka.pl/p/ravenclaw-tower-19077137.html
Godfinger: http://zszywka.pl/p/gryffindor-tower-19077143.html
Nie wiem czemu, ale sweterki w serek u facetów napełniają mnie przerażeniem i grozą, i automatycznie kojarzą mi się z pedalstwem. Czy Simmons to pedał? I serio, pachniało mu z ryjca cynamonem? Czy on oglądał mugolski jutjub z czelendżem z łyżką cynamonu? Chłopa-zagadka!
Ogólnie rozdział bardzo mi si podoba, co prawda to nie >>SD<<, ale jak na coś, w czym nie ma Jily to jest mega, i bardzo mnie wciągnęło (Ależ oczywiście, że nie ma to nic wspólnego z Lytton xD). Cały czas jednak mam nadzieję że gdzieś tam w tle migną nam Huncwoci, ale powoli dociera do mnie fakt, że to tylko zbliżony czas do nich
Boże, normalnie brzmię, jakbym miała jakąś obsesję na ich punkcie (a nie mam, serio!). Ogólnie, poproszę więcej mnie, i więcej Simmonsa, bo mimo że przypomina mi pedała (serek, serek, serek HOMOgenizowany) to chyba go trochę lubię :D
No, to do przeczytania (NA SD TYM RAZEM!)
Nie wiem, jakim cudem, ale nie zauwazylam tego postu! Przepraszam za zwłokę.
OdpowiedzUsuńPost mi sie podobał. Gdybym nie znała narratorki z wcześniejszych rozdziałów oraz nie wiedziała o przepowiedni, byłabym na nią pewnie bardziej zła. Uwazam bowiem; ze zachowuje sie dość nieprzyjemnie woboec innych. Zastanawiam się, czy to na pewno dobrze. Rozumiem, ze całe zycie żyje ta przepowiednia, ale czy to od razu oznacza,ze nie moze nawiązywać przyjaźni? Wydaje mi się, ze Simmon ją denerwuje nie dlatego ,ze nie lubi akurat jego, ale dlatego,ze ten chłopak uparł się przebić jej skorupę. Osobiście mam nadzieje, ze mu się uda. Wg mnie jest absolutnie słodki w swoich zamiarach, jednocześnie tez widac, Ze jest bystry i wydaje sie naprawdę w porządku. Co do przedstawionych Slizgonow, Bianka najbardziej mi sie spodobała, to nietuzinkowa, radosna dziewczyna. Co do reszty trudno sie wypowiedzieć, zastanawiam sie, czy L i E faktycznie sie nie lubią, czy tak tylko droczą. Ale w E i jej bracie faktycznie jest cos niepokojącego. Troche sie obawiam o nasza Yve i konieczność wkupienia sie w łaski Ślizgonow służącym Czarnemu Panu... Eh. Nie zazdroszczę jej. Ciekawe, co wymyśli w liście do siostry. Zapraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jesyem ciekawa Twojej opinii :)