styczeń 1981
–
To zabawne, im bardziej próbujesz mi wmówić swoją rację, tym bardziej jestem
przekonana, że to ja ją mam...
–
Rosier! –
warknęła Lytton, zaciskając palce na poduszce, którą trzymała na kolanach.
–
Tak, Macnair?
–
Przymkniesz się, czy mam ci pomóc?
Uniosłam
głowę i spojrzałam na Elizę, która zachichotała wesoło, a potem udała, że
zasznurowuje sobie usta.
– Od
razu lepiej. – Evan wyciągnął się wygodnie na fotelu, a potem podrapał się
po głowie. Jego czarne włosy odstawały śmiesznie od opierania się o zagłówek, a
zza ucha wystawało długie, szkarłatne pióro. Chłopak zauważył, że mu się
przyglądam i uniósł do góry prawy kącik ust.
–
Co u twojego chłopaka, Rieux? – spytał, bawiąc się kulką zwiniętego
pergaminu. Eliza podniosła głowę z nad książki, za którą dopiero co się
schowała i obrzuciła nas złośliwym uśmieszkiem, na co Lytton wywróciła oczami.
– U
kogo? – odpowiedziałam, unosząc do góry jedną brew. Rosier wyszczerzył
się szeroko, a potem ułożył nogi na stoliku przed sobą.
–
Nie za dobrze ci? – mruknęła Macnair, obrzucając go szybkim spojrzeniem.
–
Nie. – Evan wzruszył ramionami. – Ładnie go urządziłaś – dodał,
zwracając się do mnie.
–
Rosier, przypominam ci, że jestem Prefektem Naczelnym. Zabieraj te patyczaki,
albo...
–
Dobra, już, dobra, bo się splujesz, Ly – zawołał chłopak, unosząc ręce do
góry w geście poddaństwa, na co Lytton wściekła zacisnęła usta.
–
Gdybyś był w innym domu, Rosier...
–
Ale nie jestem, słonko. Wracając, kim on właściwie jest?
–
Nie mam pojęcia. To pewnie jakiś kretyn, który założył się z kolegą, że wyrwie
siódmoklasistkę – skłamałam. Do głowy przyszło mi, że to zrobiło się za
łatwe. Gra nie wymagała ode mnie żadnego nakładu wysiłku. Evan
obserwował mnie jeszcze przez moment, a potem pokiwał głową i wyprostował się.
–
No cóż, przynajmniej w końcu Ślizgonka pokazała, na co ją stać. A już
spisywałem wasz rocznik na straty – rzucił wstając, na co Eliza prychnęła
oburzona.
–
A ty dokąd? Nie miałeś się uczyć? Ojciec napisał, że...
– Ojciec może
sobie pisać co chce – warknął Rosier, a potem złapał torbę i wspiął się po
stopniach prowadzących do dormitoriów. Po drodze kiwnął głową na wychodzącego
właśnie z łazienki Augusta, do której wejście znajdowało się pod schodami*, na
co chłopak natychmiast ruszył za nim.
–
A jego co dzisiaj ugryzło?
–
Jesteś jego siostrą. – Lytton wzruszyła ramionami, poprawiając poduszki na
czarnej sofie i opierając się wygodnie. – Sama powinnaś wiedzieć
najlepiej, że Evan po prostu tak ma.
Spojrzałam
na Ślizgonki, jednak obie zaszyły się już za podręcznikami z transmutacji. No
cóż. Powoli przeniosłam wzrok na wypracowanie z eliksirów, które leżało na
moich kolanach. Już trzy razy musiałam usuwać kilka ostatnich zdań, bo w jakiś
magiczny sposób, zamiast sposobów wykorzystywania żabiego skrzeku, pojawiały
się tam słowa przepowiedni. Nie mogłam się skupić. Westchnęłam tęsknie,
rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Chyba zbliżała się pora kolacji, bowiem
większość wychowanków Domu Węża powoli zbierała się w kierunku wyjścia.
–
Jesteście głodne?
–
Nie – odpowiedziała Lytton, przywracając stronę w podręczniku.
–
Jadłam ciastka – mruknęła Eliza, a potem ziewnęła potężnie. – A ty nie miałaś
skończyć wypracowania?
–
Prawie skończyłam. – Kolejne kłamstwo. Spojrzałam obojętnie na Rosier, która
wzruszyła ramionami, ponownie ziewając.
–
No to idź sama. Powinnas spotkać gdzieś po drodze Savannah, mówiła mi rano, że
zobaczymy się dopiero na kolacji, bo ma coś do załatwienia.
Pokiwałam
głową i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby. W sumie to nie byłam nawet
pewna, czy brzuch bolał mnie z głodu, czy ze stresu. Mijał juz drugi tydzień
stycznia, a mi wciąż nie udało się rozgryźć znaczenia poszczególnych wersów przepowiedni.
Wiedziałam, że prędzej czy później ojciec zjawi się, żądając odpowiedzi. Nie
zrobiłby tego listownie - o nie, to by było zbyt niebezpieczne. Gdyby taki list
trafił w niepowołane ręce... Nie, ojciec z pewnością zamierzał pofatygować się
do samego Hogwartu.
Ruszyłam
w kierunku Wielkiej Sali, starając się wyrzucić z głowy wszystkie niepotrzebne
myśli. Rozwlekanie tego teraz było bez sensu. Tak, jakby wizja owsianki miała
mi pomóc w rozwiązaniu zagadki. Nie, zdecydowanie potrzebowałam usiąść nad tym
w spokoju i przeanalizować to na "chłodno", jak mawiała Bianka.
Wkroczyłam
do pomieszczenia i natychmiast ruszyłam w kierunku stołu Ślizgonów, nie
rozglądając się na boki. Wzrokiem odszukałam jasną czuprynę koleżanki z pokoju
i usiadłam obok.
–
Hej – mruknęła Savannah, podpierając głowę na lewej ręce i spoglądając na mnie
wesoło. Woodward była posiadaczką wielkich, jasno zielonych oczu i małego,
czubatego noska. Miała długie włosy w odcieniu złotego blondu, a jej dolna
warga była uroczo większa od górnej, co przyciągało wzrok większości płci
męskiej.
–
Cześć. Gdzie zniknęłaś na cały dzień?
–
Musiałam coś załatwić. A ty nie miałaś pisać wypracowania?
–
Nie mogę się skupić – jęknęłam, na co Savannah zaśmiała się głośno.
–
Typowe – skwitowała.
Między
nami zapadła cisza. Savannah mieszała smętnie łyżką w swoim talerzu, tak, jakby
coś ją gryzło, chociaż minę miała zaciętą. W końcu odpuściłam sobie
przyglądanie się koleżance i sięgnęłam po koszyk z pieczywem.
–
No cześć! – na miejsce na przeciwko mnie rzuciła się Bianka i zaśmiała się,
kiedy podskoczyłam. – Co wy takie zamyślone?
–
A ty co taka wesoła – odpowiedziałam, smarując chleb tostowy truskawkowym
dżemem.
–
Bez powodu – odpowiedziała Perkins. Tego dnia miała na sobie czarną spódnice
przed kolano i niebieski sweter w takim samym kolorze co jej oczy. Bianka
wystawiła mi język, kiedy zorientowała się, że na nią patrzę, a potem zaczęła
bawić się włosami. – Yves?
–
Mhm? – mruknęłam, przeżuwając kęs tosta.
–
A teraz tak szczerze: kim jest ten Krukon, co?
Prawie
się zakrztusiłam. Spojrzałam na Biankę, która wpatrywała się w jakiś punkt za
mną.
–
Jaki znowu Krukon – warknęłam, podejrzewając już, na kogo patrzyła się
dziewczyna.
–
Obserwuje cię, chociaż jeszcze nie udało mi się zrozumieć dlaczego. Nie wygląda
na zakochanego.
–
Adorator Yve? – zachichotała Savannah, jednak Bianka zignorowała ją i ciągnęła
dalej.
–
Wygląda raczej na kogoś w stylu "kim jesteś, Yvesanne?".
–
Aha – mruknęłam, odkładając tosta. Simmons naprawdę chciał oberwać.
Powoli
zerknęłam za siebie i spojrzałam na chłopaka, który przypatrywał mi się znad
pucharu z sokiem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Delikatnie pokręciłam
głową i sięgnęłam po torbę.
–
Straciłam ochotę na kolacje.
Bianka
zacisnęła usta, powstrzymując się od powiedzenia czegoś, a potem skinęła mi
głową. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, nie odrywając
wzroku od drzwi.
To,
że Simmons działał mi na nerwy nie było dla mnie zaskoczeniem, ale zazwyczaj
udawało mi się podejść do tego bez emocji. Co się ze mną działo? Czemu zaczęłam
tak reagować?
Musiałam
jak najszybciej uporać się ze sprawą przepowiedni. Miałam wrażenie, że
niewiedza zaczynała wypruwać mi wnętrzności. Z dnia na dzień stawałam się coraz
bardziej poddenerwowana, powoli zamieniając się w chodzącą bombę.
A
jej wybuch mógł być katastrofalny w skutkach.
Nie
wiedząc co ze sobą zrobić skierowałam swe kroki ku bibliotece. Ku jednemu
miejscu, które dawało mi prawdziwy spokój. Miałam jeszcze dwie godziny do ciszy
nocnej i zamierzałam je wykorzystać jak najlepiej.
Ruszyłam
do tego samego stolika co zwykle, ukrytego za regałem o roślinach strączkowych
w zielarstwie i rozłożyłam wszystkie swoje notatki z eliksirów.
–
No, dalej, Yve, to nie powinno być takie trudne – mruknęłam sama do siebie,
rozwijając pergamin z wypracowaniem. Oczywiście, właśnie takie się okazało.
Czułam
się wyprana. Kiedy bibliotekarka oznajmiła mi, że najwyższy czas, żebym wracała
do swojego Pokoju Wspólnego, wciąż brakowało mi kilku cali i nie wierzyłam, że
będę w stanie cokolwiek o tym napisać. W końcu dałam sobie spokój, obiecując,
że dokończę rano.
Ruszyłam
w kierunku wyjścia, zastanawiając się, o której będę musiała wstać, kiedy mój
wzrok padł na zgarbioną postać w rogu. Simmons właśnie odkładał książkę i
zbierał swoje rzeczy. Przyspieszyłam kroku, nie chcąc, żeby mnie zauważył,
jednak właśnie w tamtym momencie Krukon odwrócił się i spojrzał na mnie
zaskoczony. Przybrałam na twarz grymas i poprawiłam torbę. Naprawdę?
Może niech jeszcze zmieni dom i zamieszka w moim dormitorium. Czy muszę wpadać
na niego w każdym miejscu, do którego pójdę?
Chłopak
zaczął otwierać usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zdążył, doskoczyłam do
drzwi i dosłownie wybiegłam ze środka. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że
głupio zrobiłam. To nie ja powinnam uciekać.
Co
się ze mną działo?
Noc
wydawała się niemiłosiernie długa. Kiedy w końcu wygramoliłam się z pościeli,
czułam się bardziej zmęczona, niż kiedy kładłam się spać. Z grymasem zwlokłam
się z łóżka i pomaszerowałam do damskiej łazienki. Dziękowałam Bogu, że Pokój
Wspólny był pusty - nie miałam ochoty, żeby ktokolwiek oglądał mnie w takim
stanie. Mozolnie zamknęłam za sobą drzwi, po czym podeszłam do umywalek i
spojrzałam na swoje odbicie. W niebieskich tęczówkach odbijało się migoczące
światło świec. Wyglądałam, jakbym nie przespała kilku nocy z rzędu.
–
Może prysznic cię uratuje – mruknęłam do blondynki stojącej po drugiej
stronie srebrnej tafli, po czym skierowałam się do jednej z kabin, które
znajdowały się po prawej stronie niedużego pomieszczenia. W ciemnych płytkach
odbijały się rzeźbione wizerunki węży, zdobiące umywalki. Czasami gra świateł
sprawiała, że wyglądały jak żywe. Wzdrygnęłam się, odwracając wzrok. Miałam
wrażenie, że cała Ślizgońska część zamku była odpychająca. Nawet łazienka
różniła się od pozostałych, tak, jakby Salazar Slytherin uparł się, że zrobi
wszystko po swojemu.
Może
i mu się to udało, ale jak dla mnie widok tylu srebrnych węży, oplatających
każdy możliwy element wnętrza, był odpychający.
–
Kim jesteś i co zrobiłaś z Yvesanne – zawołała Bianka, kiedy wróciłam do
pokoju. Eliza zaśmiała się, zapinając szatę, a Savannah spojrzała na mnie
przelotnie, ścieląc łóżko.
–
Wyglądasz strasznie – dodała Lytton zza książki od zaklęć. Jako jedyna była już
gotowa.
–
Dzięki – mruknęłam, podchodząc do łóżka i zbierając z niego swoje rzeczy.
–
Nie ma za co!
Jęknęłam,
wkładając wszystko do torby. Zapowiadał się naprawdę długi dzień.
W
czasie śniadania udało mi się naskrobać kilka ostatnich zdań do wypracowania z
eliksirów, jednak czułam, że Slughorn raczej nie będzie zadowolony z efektu. Co
tu dużo mówić, ten referat był tak słaby, że równie dobrze mogłam go w ogóle
nie mieć. Z miną pokutnika ruszyłam w stronę lochów, starając się nie myśleć o
minie nauczyciela, kiedy to przeczyta. Pozostawało mi jedynie mieć nadzieje, że
moją pracę pominie.
Bycie
na ostatnim roku w Hogwarcie miało swoje plusy i minusy. Zdecydowanym plusem
była większa swoboda na zajęciach - w końcu chodziły na nie jedynie osoby,
które zamierzały zdawać dany przedmiot na OWUTEMach. Minusem natomiast było to,
że lekcje były dla wszystkich domów. A to oznaczało, że był to kolejny moment w
ciągu dnia, kiedy wpadałam na Simmonsa.
Widząc
go pod klasą poczułam się tak, jakby krew zagotowała się w moich żyłach.
Natychmiast odwróciłam się w stronę Bianki, która była właśnie w trakcie
monologu na temat wykorzystywania do nauki podręczników, które nie były podane
w spisie na początku roku szkolnego, a później szybko przemknęłam do ławki.
–
Dobrze się czujesz? – spytała Perkins, usadawiając się koło mnie, a ja
pokiwałam głową.
–
Tak, jasne.
–
Witajcie! Tak jak mówiłem na ostatnich zajęciach, dzisiaj zajmiemy się
przygotowywaniem tak zwanego Eliksiru Krętaczy. Wszystkie niezbędne informacje
znajdziecie na tablicy za mną. Powodzenia! No i nie zapomnijcie, o złożeniu
swoich prac na biurku! – Slughorn zaśmiał się pogodnie, a potem usiadł za
katedrą. W klasie rozległ się odgłos odsuwanych krzeseł i kilka osób ruszyło w
jego kierunku z pergaminami w dłoniach.
Nie
mogłam się skupić. Wciąż spoglądałam na nauczyciela, który kreślił coś wielkim,
orlim piórem. Oby to nie była moja praca, oby to nie była moja praca! Bianka
przyglądała mi się z zaciekawieniem, kiedy kroiłam na drobne kawałki listki
pelargonii, jednak nie odezwała się ani słowem.
Minuty
ciągnęły się jak godziny. Kiedy w moim sercu zaświtała nadzieja, że profesor
nie zdąży sprawdzić wszystkich prac przed upływem lekcji, ten podniósł głowę i
rozglądnął się po klasie.
–
Yvesanne? Mogłabyś zostać po lekcji?
No
pięknie.
–
Wiesz o co może mu chodzić? – spytała Bianka. Pokręciłam głową, mieszając
eliksir, kiedy pozostałe Ślizgonki z siódmego rocznika spojrzały na mnie
zaciekawione. Perkins nie wydawała się usatysfakcjonowana moją reakcją, jednak
nie próbowała mnie wypytywać. Zgasiła płomień pod kociołkiem i zabrała się za
przelewanie jego zawartości do małej fiolki.
Kiedy
w klasie zabrzmiał dzwonek potulnie ruszyłam w kierunku katedry, próbując
ułożyć w głowie wytłumaczenie. Co się ze mną, do cholery, działo? Nigdy nie
miałam takiej sytuacji. Powinnam być chłodna i nie okazywać słabości, a teraz
zawaliłam na całej linii. Czułam się tak, jakbym szła na ścięcie.
–
Yvesanne, chciałbym porozmawiać o twojej pracy – mruknął Slughorn, spoglądając
na mnie. Nie mogłam niczego wyczytać z jego spojrzenia. – Co się stało? Ten
temat nie należał do trudnych, powinnaś dać sobie z nim radę.
–
Panie profesorze – zaczęłam, przybierając najpokorniejszy wyraz twarzy, na jaki
było mnie stać. – Ja naprawdę nie wiem, czemu poszło mi tak źle. Miałam ciężki
tydzień i już zanim oddałam profesorowi wypracowanie, wiedziałam, że nie dałam
z siebie wszystkiego. Bardzo przepraszam.
Slughorn
wyglądał tak, jakby się nad czymś mocno zastanawiał. Uczniowie powoli
opuszczali klasę, a ja miałam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy
podsłuchiwać.
–
No nie wiem...
–
Gdyby dałby mi pan jeszcze jedną szansę, mogłabym poprawić swoją pracę. Tym
razem dałabym z siebie wszystko, to była jednorazowa sytuacja...
–
W porządku – westchnął w końcu mężczyzna, zgarniając papiery z biurka. – Ale
tylko ze względu na to, że wiem, iż to nie jest wszystko, na co się stać. Na
jutro, Yvesanne. Jeśli nie dostarczysz mi tego do czternastej, będę zmuszony
nie zaliczyć ci tego zadania.
–
Obiecuję, że się pan nie zawiedzie.
–
W porządku, wierzę ci Yvesanne. I mam nadzieję, że to naprawdę był jednorazowy
przypadek.
Pokiwałam
głową i odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że będę musiała naprawdę się postarać.
Odwróciłam
się i ruszyłam w kierunku wyjścia, poprawiając torbę na ramieniu. Klasa była
już praktycznie pusta, jednak kiedy uniosłam głowę, ujrzałam Simmonsa, który
przypatrywał mi się zaciekawiony. Obdarzyłam go najobrzydliwszym spojrzeniem na
jakie się zebrałam i wyszłam, nie odwracając się za siebie.
Dzień
z sekundy na sekundę stawał się coraz gorszy.
Po
lekcjach zaszyłam się w bibliotece, zebrałam w sobie całą siłę, która mi
została i wyciągnęłam nowy pergamin. Cały stolik wyglądał, jakby przeszło przez
niego tornado. Wszędzie walały się notatki i przewertowane księgi. Czas ciągnął
się niemiłosiernie, a ja starałam się dać z siebie wszystko - tym razem nie
mogłam zawieść. Wiedziałam, że takowa informacja dotarłaby do moich rodziców i
nie chciałam się przekonać, jaka byłaby ich reakcja. Jaka byłaby reakcja ojca.
Wiedziałam, że chciał dla mnie tego, co najlepsze i nie potrafiłam go za to
winić. Zawsze starał się zapewnić mi godziwe warunki do życia, a moim zadaniem
było po prostu to wykorzystać. A tamtymi czasami czułam, że właśnie na tym polu
coraz częściej polegałam.
Nie
zauważyłam nawet, kiedy na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno, a w całym
pomieszczeniu zapłonęły świece. Czułam się wykończona, jednak do końca zostało
mi jedynie kilka cali. Wypuściłam z płuc całe powietrze i odsunęłam od siebie
pergamin. Potrzebowałam chwili odpoczynku.
Nie
wiedząc co mogę ze sobą zrobić złapałam czysty pergamin i powoli naskrobałam na
nim słowa przepowiedni, które cały czas krążyły mi po głowie. Może dzisiaj
chociaż to mi się uda? Odetchnęłam i przyjrzałam się jej jeszcze raz. Co mi
umykało?
"Moc
pokonania Czarnego Pana ma jeden z Sukuri" – kim jest Sukuri?
"Który
oprzeć się mu nie będzie śmiał" –
no i skoro nie będzie śmiał mu się oprzeć, to jak może go pokonać?
Z
resztą, skoro to ja miałam pokonać Czarnego Pana, to co do tego miał jakiś
Sukuri? Ja byłam Sukurim?
–
O co chodzi? – mruknęłam pod nosem, kręcąc delikatnie głową. Im więcej dopisków
pojawiało się na kartce, tym większy zamęt miałam w głowie. Co to znaczy, że
"w noc duchów umrze i śmierć"? Jak może umrzeć śmierć?
No
i ostatni wers. "I
tylko ty, mrok w czerwonej posoce." Poczułam, że wzdłuż mojego
kręgosłupa przebiegły ciarki. Definitywnie miałam dość - to nie był odpowiedni
czas na użeranie się z przepowiednią.
Zatrzasnęłam
książkę, pozostawiając pergamin z zapiskami w środku. Dochodziła dwudziesta
pierwsza, więc musiałam wziąć się za to głupie wypracowanie, jeśli chciałam je
skończyć. Żałowałam, że znowu zaprzątałam sobie głowę zagadkami, kiedy czekały
mnie inne obowiązki. Musiałam wziąć się w garść i rozdysponować sobie czas tak,
żeby znaleźć go i na naukę i na zgadywanki. Spojrzałam przelotnie na stolik, a
potem wstałam i ruszyłam w kierunku regału z księgami o eliksirach, czując, jak
ogarnia mnie zmęczenie. Miałam nadzieje, że może uda mi się znaleźć tam coś, co
przyda mi się podczas pisania zakończenia, bo jak na tamtą chwilę, nie miałam
pojęcia od czego zacząć.
Zaczęłam
przechadzać się po bibliotece, spoglądając na tytuły poszczególnych ksiąg.
Właściwie to nie miałam pomysłu, co miałabym tam napisać. W końcu wybrałam
kilka poszczególnych tomów, które wydawały się najbardziej odpowiednie i
ruszyłam w kierunku stolika, a to, co tam zobaczyłam dosłownie mnie poraziło.
Simmons
siedział na moim krześle, przeglądając jakąś książkę. Zagryzał dolną wargę, tak
jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. Po chwili poprawił się, a potem
położył nogi na stoliku. W oczy rzuciły mi się jego czerwone trampki popisane
markerem. Przystanęłam przyglądając się mu, do momentu, aż zrozumiałam, którą
książkę trzymał w rękach.
Krukon
powoli wyciągnął spomiędzy kartek pomięty pergamin i zmarszczył brwi. O
nie, przeszło mi przez myśl.
Szybkim
krokiem podeszłam do niego i wyrwałam mu go z rąk. Chłopak spojrzał na mnie
zaskoczony, a zaraz potem zacisnął usta, widząc moją minę.
–
Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! – krzyknęłam, odrzucając książkę na stolik.
Blondyn zmieszał się, a potem ściągnął nogi ze stoliku.
–
Ja... Yvesanne...
Popchnęłam
go, czując, jak narasta we mnie wściekłość.
–
Co ty sobie wyobrażasz?!
–
Przepraszam – wydukał.
– Przepraszam?
–
Yve, ja...
–
Nie. Mów. Do. Mnie. Yve – warknęłam, zaciskając palce na pergaminie. – Wynoś
się stąd.
–
S-słucham? – spytał, patrząc na mnie zdziwiony.
–
WYNOŚ SIĘ.
–
Mógłbym ci pomóc...
–
Nie słyszałeś, co powiedziałam? Wynoś się! Ty...
–
Yvesanne...
–
ZOSTAW MNIE! – Byłam wściekła. Miałam ochotę trzasnąć go jakimś zaklęciem. Całe
moje ciało opanowało przerażenie. Co, jeśli przeczytał przepowiednie?
Co, jeśli... Nie. Nie myśl o tym.
Chłopak
wpatrywał się we mnie. Co chwila otwierał usta, a potem ja zamykał. Co
on właściwie sobie wyobrażał? Że nie będę zła?
Powoli
podniósł się z miejsca i rzucił mi przepraszające spojrzenie. Zacisnęłam
pięści, próbując nie wybuchnąć. Morgano, myślałam, że zaraz wydrapię mu oczy. Spokojnie, westchnęłam w duchu, ten
kretyn nie jest tego wart. Po chwili wahania, czy na pewno nie chcę go
zabić, schyliłam się po torbę, a potem wrzuciłam wszystko do środka i nie
odkładając książek ruszyłam w kierunku wyjścia.
–
Poczekaj! – zawołał półgłosem, łapiąc mnie za rękę.
–
Puść – warknęłam, spoglądając na niego z rządzą mordu.
–
Mógłbym ci...
–
Nie słyszałeś?! Daj mi spokój!
–
Nie wiem o co chodzi, ale ja naprawdę mógłbym ci pomóc.
– Niby
w czym? – spytałam cynicznie. Miałam dość. Posunął się za daleko. Nie
przejmowałam się już nawet oburzonym wzrokiem bibliotekarki, oraz tym, że coraz
więcej osób zaczęło zwracać na nas uwagę.
Odepchnęłam
go i ruszyłam w kierunku wyjścia, czując, że zaraz wybuchnę.
–
Sukuri.
Zatrzymałam
się. W uszach dźwięczało mi wypowiedziane przez niego słowo.
–
Co? – wycedziłam przez zęby, nie odwracając się. Bałam się, że mogłabym zrobić
coś naprawdę głupiego.
–
To wąż. Sukuri to wąż.
Spojrzałam
na niego zdziwiona, a zaraz potem zacisnęłam zęby.
–
Nigdy więcej nie grzeb w moich rzeczach.
Dosłownie
wybiegłam z biblioteki. Czułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie prosto w
brzuch. Sukuri to wąż?
W
moim mózgu wybuchła gonitwa myśli. Slytherin. Dom węża. Może właśnie o to
chodziło?
Dosłownie
biegłam korytarzami, nie mogąc się uspokoić. Byłam wściekła, tak wściekła, że
miałam ochotę rozwalić wszystko na swojej drodze, a jednocześnie wypełniała
mnie ekscytacja. Jeśli to była prawda... Musiałam to sprawdzić. Musiałam być
pewna.
Skręciłam
w lewo i o mało co nie wpadłam na jakiegoś chłopaka, który zatoczył się,
rozsypując swoje książki.
–
Ej!
W
pierwszym odruchu chciałam go po prostu wyminąć, jednak widząc jego minę,
zatrzymałam się. Chłopak spojrzał na mnie zły, a zaraz potem na jego twarzy
wymalował się złośliwy uśmiech. Wyprostował się, wypinając pierś do przodu,
gdzie widniało godło Gryffindoru.
–
Typowe – powiedział. – Tacy jak wy nie powinni uczyć się w Hogwarcie.
–
Co?
–
Pewnie nawet nie obchodziłoby cię, że na kogoś wpadłaś, gdyby sam nie zwrócił
ci uwagi – wyrzucił z siebie Gryfon, obrzucając mnie zniesmaczonym
wzrokiem. – Ślizgoni to skaza w populacji czarodziejów. Wszyscy
powinniście zostać usunięci ze szkoły. Aroganccy, złośliwi. Przecież to jasne,
że popieracie jego –
syknął, przybierając na twarz srogi wyraz. Poczułam, że wszystko się we mnie
gotuje.
–
Jak śmiesz – zaczęłam, jednak chłopak mi przerwał, śmiejąc się głośno.
– Ślizgoni to
jakaś kpina. Powinni was wszystkich wyrzucić na zbity pysk, nikomu nie będzie
was brakować.
Nie
panowałam nad sobą. Zanim zdążył się zorientować, wyciągnęłam różdżkę i skierowałam
w jego kierunku, a chłopak upadł.
– Tak? –
spytałam, wkładając w jedno słowo tyle jadu, ile byłam w stanie. Skoro sam tego
chciał, mogłam łatwo pokazać mu, że nie powinien z nami zadzierać. Przestało
mnie obchodzić wszystko. Nie myślałam już nawet o tym, że w normalnych
okolicznościach nigdy bym się do tego nie posunęła. Po tym, co zrobił
Simmons... – W takim razie...
–
YVESANNE!
Ktoś
złapał mnie za ramiona, kiedy Gryfon krzyknął głośno. Zaczęłam się szamotać,
jednak nie dałam rady się wyswobodzić. Chłopak podniósł się i zaczął biec w
przeciwnym kierunku, a po korytarzu rozniósł się głośny krzyk. Mój
krzyk.
–
ZOSTAW MNIE!
–
Uspokój się!
W
końcu udało mi się wyrwać. Obróciłam się i spojrzałam w oczy Simmonsa, który
patrzył na mnie zlękniony.
–
Mogłaś mu zrobić krzywdę!
–
Co ty w ogóle wiesz?! – wrzasnęłam.
–
Wiem, że nie jesteś taka!
– Jaka?
– warknęłam popychając go. Chłopak zatoczył się, a potem spojrzał na mnie ostro.
– Nie
jesteś morderczynią. Nie jesteś zła. – Jego słowa obijały
się o ściany mojej głowy. Próbowałam się uspokoić, jednak moje serce wciąż biło
niebezpiecznie szybko.
– Nic o
mnie nie wiesz – wysyczałam. A potem obróciłam się i odeszłam.
Miałam
rację. Nic o mnie nie wiedział. Miałam rację.
Miałam,
prawda?
* Ostatnio dużo zastanawiałam się nad położeniem łazienek w Hogwarcie. Przyjęło się, że każdy pokój miał własną, ale... no właśnie. Postawiłam sobie takie małe wyzwanie literackie. Bo czemu nie? Skoro to szkoła z internatem, to czemu łazienki nie miałyby być wspólne dla całego domu? Mam nadzieję, że mnie za to nie zjecie :D Zawsze to coś nowego w opowiadaniu ^^
Witajcie!
Dzisiaj trochę krótko, bo i sam rozdział ma tylko jedenaście stron. Ale tak wyszło.
Nawet
nie wiecie jakie to dziwne - niby od miesiąca mam już wakacje, a nagle czas
zaczął tak uciekać... Nie wiem co ja robiłam przez te cztery tygodnie. Serio.
Naprawdę dziwne uczucie, mam mniej czasu niż w roku szkolnym.
Staram
się ruszać coś na blogach, ale słabo mi idzie. Dałam sobie takie ultimatum, że
do przyszłego tygodnia wszystko ogarnę, ale – znów – słabo mi idzie. Mam jednak
nadzieję, że wszystko jakoś ponadrabiam.
I
to by było na tyle. Nie wiem kiedy ukaże się kolejny rozdział, stawiam, że
wcześniej niż za trzy tygodnie na pewno nie, bo wyjeżdżam na wakacje ze
znajomymi, ale na pewno dam Wam jeszcze znać.
Dajcie znać, jak Wam się podobało i do
napisania!
Kath
OdpowiedzUsuńZaznaczyłam swój teren!
OdpowiedzUsuńJestem taka zakręcona, że zamiast napisać przy swoim terenie komentarz, to chciałam to zrobić gdzieś z tyłu XD
UsuńAle zacznijmy od powitania!
Witaj, Słodziutka Ati *tylko z wierzchu*
Hmmmm... Strasznie późno komentuję, nieprawdaż? Już mi nawet wypominałaś, że zaznaczyłam teren, ale komentarza, jak nie było tak nie ma. Teraz się poprawiam!
Będzie szybko zwięźle i na temat XD Uwielbiam... em Simmonsa. Cholera jak on miał na imię? Znaczy się, ja to dobrze wiem, nie żebym nie wiedziała, czy cuś, hihi ;*
Fuck! Wybiłam się z rytmu, bo pewna wiadomość tak mnie zszokowała, że aż ręce mi się trzęsą i dobrze nie umiem trafić w klawisze. Tak Kaśka, to było miłe i przyznaję to! Cholera!
Przepraszam, że bez cenzury...
Powracając, Yve ma trudny charakter... Simmons chce jej pomóc, przynajmniej tak mi się wydaje, ale Ty jesteś destrukcyjna i niczego nie można być pewnym. *wdech, wydech, wdech, wydech* Gdyby tylko go dopuściła mogłaby znacznie szybciej odgadnąć słowa i ich znaczenie. W końcu w grupie NIBY zawsze raźniej. Wgl cholernie ich szipuję!! Bardzooooooo <333
Przepraszam, ale nic więcej nie uda mi się napisać... Zaraz wylecę w gwiazdy...
Wenuśki Ati i buziaki <33
Idealny
OdpowiedzUsuńRozdział może i nie był za długi, ale za to jaki treściwy. W końcu Yvesanne posunęła się o jakiś malutki kroczek do przodu w rozwiązaniu znaczenia przepowiedni. Zn jednej strony ten Simmons jest denerwujący, ciągle się kręci przy Yve, ale z drugiej podrzucił jej jakieś rozwiązanie. Yvesanne zrobiła kompletną głupotę pisząc słowa przepowiedni i zostawiając je w książce na stoliku, do którego każdy miał dostęp... No ale czasu nie cofnie, więc nie ma co się teraz zastanawiać nad tym co by było gdyby. Ciekawe jak dużo przeczytał Simmons? Kim był ten Gryfon?
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny.
Pozdrawiam!
Cathleen.
Cieszę się, że uważasz, że był treściwy, bo to chyba świadczy, że nie jest ze mną aż tak źle :D
UsuńTak, Simmons jest denerwujący, ale właśnie taki ma być. Może gdyby Yve miała inny charakter łatwiej byłoby im nawiązać jakąś relację, ale póki co, właśnie tak to ma wyglądać :D
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!
Ha, teraz nie dam się już bloggerowi! skoro zauważyłam nowość, postanowiłam ją od razu przeczytać i skomentować, żeby nie było obsuwy xD.Nadal lubię Simonam, mogę częściowo zrozumieć, dlaczego Yve ten chłopak denerwuje, bo jednak dla jej sprawy takei zainteresowanie korzystnie nie jest. Wydaje mi się jednak, że dałoby jej sporo oddechu, gdyby przestała sie tak łatwo irytować. Myślałam, że go rozszarpie za to grzebanie w jej rzeczach. no cóż, z drugiej strony trudno się dziwić, ale czy on naprawdę domyśli się, o co chodziło z tymi zapiskami? Ciekawe, skąd Krukon wiedział, że S. to wąż. I czy to oznacza, że Yve jest węzousta? to byłoby cierkawe. Co do łazienek, ogólnie ten pomysł wydawałby mi się okej, ale... jakos nie sądzę, żeby ślizgońska arystokracja chciała mieć taki system toaletowy, ze się tak wyrażę. nawet jeśli puerwotnie by tak było, to na przestrzeni tylu lat rodzice chyba wywarliby presję na dyrekcji, żeby to zmienić. A i Blanka nadal pozostaje moją ulubioną żeńską postcią. Czekam z niecierpliwością na cd i zapraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii
OdpowiedzUsuńHahaha, dziękuję za komentarz, droga Condawiramurs :) Mam nadzieję, że szybko Ci się odwdzięczę, nadrabiając jak najwięcej u Ciebie :D
UsuńNo cóż, Yve ma całkiem ciekawy charakter, inny od jakichkolwiek, które kiedykolwiek kreowałam, a co za tym idzie, sama czasami nie zgadzam się z jej wyborami. I też uważam, że Simmons mógłby jej dużo pomóc - ba, na pewno odegra w tej historii dużą rolę, ale, jak to bywa, panna Rieux nie złamie się tak szybko i nie zaufa komuś całkiem obcemu :D
Hm, w sumie nigdy nie myślałam o tym, by była wężousta, także trochę mnie zbiłaś z pantałyku tym, ale nie powiem, byłoby ciekawie :D No i te łazienki, przyznam szczerze, że spodobała mi się wizja czegoś innego, więc, że tak powiem, skoczyłam trochę na głęboką wodę i zobaczymy co z tego wyniknie :D
;D Skomnę później.
OdpowiedzUsuńNo i miałam skomentować, ale oczywiście musiałam zapmnieć, ech :"
UsuńRozdział bardzo mi się podobał. Relacje między Ślizgonami bardzo mnie intrygują. A Evan... to chyba od dzisiaj moja ulubiona postać zaraz po Leosiu (to zdrobnienie jest słodkie *.*). Jego postać jest wspaniale wykreowana. A te sarkastyczne komentarze :D
Przepowiednia coraz bardziej wciąga się w opowiadanie, a Leoś, jako Krukon jak zwykle wie wszystko xD
Naprawdę fajnie (a miałam wyrzucić to słowo ze słownika -.-...) ciekawie, że Leonard pomaga Yves, ale boję się, że odbija się to na niej mocno...
Pozdrawiam
Nicolette
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń