środa, 8 czerwca 2016

4. W paszczy węża


styczeń 1981

– To zabawne, im bardziej próbujesz mi wmówić swoją rację, tym bardziej jestem przekonana, że to ja ją mam...
– Rosier! – warknęła Lytton, zaciskając palce na poduszce, którą trzymała na kolanach.
– Tak, Macnair?
– Przymkniesz się, czy mam ci pomóc?
Uniosłam głowę i spojrzałam na Elizę, która zachichotała wesoło, a potem udała, że zasznurowuje sobie usta.
– Od razu lepiej. – Evan wyciągnął się wygodnie na fotelu, a potem podrapał się po głowie. Jego czarne włosy odstawały śmiesznie od opierania się o zagłówek, a zza ucha wystawało długie, szkarłatne pióro. Chłopak zauważył, że mu się przyglądam i uniósł do góry prawy kącik ust.
– Co u twojego chłopaka, Rieux? – spytał, bawiąc się kulką zwiniętego pergaminu. Eliza podniosła głowę z nad książki, za którą dopiero co się schowała i obrzuciła nas złośliwym uśmieszkiem, na co Lytton wywróciła oczami.
– U kogo? – odpowiedziałam, unosząc do góry jedną brew. Rosier wyszczerzył się szeroko, a potem ułożył nogi na stoliku przed sobą.
– Nie za dobrze ci? – mruknęła Macnair, obrzucając go szybkim spojrzeniem.
– Nie. – Evan wzruszył ramionami. – Ładnie go urządziłaś – dodał, zwracając się do mnie.
– Rosier, przypominam ci, że jestem Prefektem Naczelnym. Zabieraj te patyczaki, albo...
– Dobra, już, dobra, bo się splujesz, Ly – zawołał chłopak, unosząc ręce do góry w geście poddaństwa, na co Lytton wściekła zacisnęła usta. 
– Gdybyś był w innym domu, Rosier...
– Ale nie jestem, słonko. Wracając, kim on właściwie jest?
– Nie mam pojęcia. To pewnie jakiś kretyn, który założył się z kolegą, że wyrwie siódmoklasistkę – skłamałam. Do głowy przyszło mi, że to zrobiło się za łatwe. Gra nie wymagała ode mnie żadnego nakładu wysiłku. Evan obserwował mnie jeszcze przez moment, a potem pokiwał głową i wyprostował się.
– No cóż, przynajmniej w końcu Ślizgonka pokazała, na co ją stać. A już spisywałem wasz rocznik na straty – rzucił wstając, na co Eliza prychnęła oburzona.
– A ty dokąd? Nie miałeś się uczyć? Ojciec napisał, że...
– Ojciec może sobie pisać co chce – warknął Rosier, a potem złapał torbę i wspiął się po stopniach prowadzących do dormitoriów. Po drodze kiwnął głową na wychodzącego właśnie z łazienki Augusta, do której wejście znajdowało się pod schodami*, na co chłopak natychmiast ruszył za nim.
– A jego co dzisiaj ugryzło?
– Jesteś jego siostrą. – Lytton wzruszyła ramionami, poprawiając poduszki na czarnej sofie i opierając się wygodnie. – Sama powinnaś wiedzieć najlepiej, że Evan po prostu tak ma.
Spojrzałam na Ślizgonki, jednak obie zaszyły się już za podręcznikami z transmutacji. No cóż. Powoli przeniosłam wzrok na wypracowanie z eliksirów, które leżało na moich kolanach. Już trzy razy musiałam usuwać kilka ostatnich zdań, bo w jakiś magiczny sposób, zamiast sposobów wykorzystywania żabiego skrzeku, pojawiały się tam słowa przepowiedni. Nie mogłam się skupić. Westchnęłam tęsknie, rozglądając się po Pokoju Wspólnym. Chyba zbliżała się pora kolacji,  bowiem większość wychowanków Domu Węża powoli zbierała się w kierunku wyjścia. 
– Jesteście głodne? 
– Nie – odpowiedziała Lytton, przywracając stronę w podręczniku. 
– Jadłam ciastka – mruknęła Eliza, a potem ziewnęła potężnie. – A ty nie miałaś skończyć wypracowania? 
– Prawie skończyłam. – Kolejne kłamstwo. Spojrzałam obojętnie na Rosier, która wzruszyła ramionami, ponownie ziewając. 
– No to idź sama. Powinnas spotkać gdzieś po drodze Savannah, mówiła mi rano, że zobaczymy się dopiero na kolacji, bo ma coś do załatwienia. 
Pokiwałam głową i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby. W sumie to nie byłam nawet pewna, czy brzuch bolał mnie z głodu, czy ze stresu. Mijał juz drugi tydzień stycznia, a mi wciąż nie udało się rozgryźć znaczenia poszczególnych wersów przepowiedni. Wiedziałam, że prędzej czy później ojciec zjawi się, żądając odpowiedzi. Nie zrobiłby tego listownie - o nie, to by było zbyt niebezpieczne. Gdyby taki list trafił w niepowołane ręce... Nie, ojciec z pewnością zamierzał pofatygować się do samego Hogwartu. 
Ruszyłam w kierunku Wielkiej Sali, starając się wyrzucić z głowy wszystkie niepotrzebne myśli. Rozwlekanie tego teraz było bez sensu. Tak, jakby wizja owsianki miała mi pomóc w rozwiązaniu zagadki. Nie, zdecydowanie potrzebowałam usiąść nad tym w spokoju i przeanalizować to na "chłodno", jak mawiała Bianka. 
Wkroczyłam do pomieszczenia  i natychmiast ruszyłam w kierunku stołu Ślizgonów, nie rozglądając się na boki. Wzrokiem odszukałam jasną czuprynę koleżanki z pokoju i usiadłam obok. 
– Hej – mruknęła Savannah, podpierając głowę na lewej ręce i spoglądając na mnie wesoło. Woodward była posiadaczką wielkich, jasno zielonych oczu i małego, czubatego noska. Miała długie włosy w odcieniu złotego blondu, a jej dolna warga była uroczo większa od górnej, co przyciągało wzrok większości płci męskiej.
– Cześć. Gdzie zniknęłaś na cały dzień? 
– Musiałam coś załatwić. A ty nie miałaś pisać wypracowania? 
– Nie mogę się skupić – jęknęłam, na co  Savannah zaśmiała się głośno.
– Typowe – skwitowała. 
Między nami zapadła cisza. Savannah mieszała smętnie łyżką w swoim talerzu, tak, jakby coś ją gryzło, chociaż minę miała zaciętą. W końcu odpuściłam sobie przyglądanie się koleżance i sięgnęłam po koszyk z pieczywem. 
– No cześć! – na miejsce na przeciwko mnie rzuciła się Bianka i zaśmiała się, kiedy podskoczyłam. – Co wy takie zamyślone? 
– A ty co taka wesoła – odpowiedziałam, smarując chleb tostowy truskawkowym dżemem. 
– Bez powodu – odpowiedziała Perkins. Tego dnia miała na sobie czarną spódnice przed kolano i niebieski sweter w takim samym kolorze co jej oczy. Bianka wystawiła mi język, kiedy zorientowała się, że na nią patrzę, a potem zaczęła bawić się włosami. – Yves? 
– Mhm? – mruknęłam, przeżuwając kęs tosta. 
– A teraz tak szczerze: kim jest ten Krukon, co?
Prawie się zakrztusiłam. Spojrzałam na Biankę, która wpatrywała się w jakiś punkt za mną. 
– Jaki znowu Krukon – warknęłam, podejrzewając już, na kogo patrzyła się dziewczyna. 
– Obserwuje cię, chociaż jeszcze nie udało mi się zrozumieć dlaczego. Nie wygląda na zakochanego. 
– Adorator Yve? – zachichotała Savannah, jednak Bianka zignorowała ją i ciągnęła dalej. 
– Wygląda raczej na kogoś w stylu "kim jesteś, Yvesanne?".
– Aha – mruknęłam, odkładając tosta. Simmons naprawdę chciał oberwać. 
Powoli zerknęłam za siebie i spojrzałam na chłopaka, który przypatrywał mi się znad pucharu z sokiem. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Delikatnie pokręciłam głową i sięgnęłam po torbę. 
– Straciłam ochotę na kolacje. 
Bianka zacisnęła usta, powstrzymując się od powiedzenia czegoś, a potem skinęła mi głową. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, nie odrywając wzroku od drzwi.
To, że Simmons działał mi na nerwy nie było dla mnie zaskoczeniem, ale zazwyczaj udawało mi się podejść do tego bez emocji. Co się ze mną działo? Czemu zaczęłam tak reagować? 
Musiałam jak najszybciej uporać się ze sprawą przepowiedni. Miałam wrażenie, że niewiedza zaczynała wypruwać mi wnętrzności. Z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej poddenerwowana, powoli zamieniając się w chodzącą bombę.
A jej wybuch mógł być katastrofalny w skutkach. 
Nie wiedząc co ze sobą zrobić skierowałam swe kroki ku bibliotece. Ku jednemu miejscu, które dawało mi prawdziwy spokój. Miałam jeszcze dwie godziny do ciszy nocnej i zamierzałam je wykorzystać jak najlepiej. 
Ruszyłam do tego samego stolika co zwykle, ukrytego za regałem o roślinach strączkowych w zielarstwie i rozłożyłam wszystkie swoje notatki z eliksirów. 
– No, dalej, Yve, to nie powinno być takie trudne – mruknęłam sama do siebie, rozwijając pergamin z wypracowaniem. Oczywiście, właśnie takie się okazało. 
Czułam się wyprana. Kiedy bibliotekarka oznajmiła mi, że najwyższy czas, żebym wracała do swojego Pokoju Wspólnego, wciąż brakowało mi kilku cali i nie wierzyłam, że będę w stanie cokolwiek o tym napisać. W końcu dałam sobie spokój, obiecując, że dokończę rano.
Ruszyłam w kierunku wyjścia, zastanawiając się, o której będę musiała wstać, kiedy mój wzrok padł na zgarbioną postać w rogu. Simmons właśnie odkładał książkę i zbierał swoje rzeczy. Przyspieszyłam kroku, nie chcąc, żeby mnie zauważył, jednak właśnie w tamtym momencie Krukon odwrócił się i spojrzał na mnie zaskoczony. Przybrałam na twarz grymas i poprawiłam torbę. Naprawdę? Może niech jeszcze zmieni dom i zamieszka w moim dormitorium. Czy muszę wpadać na niego w każdym miejscu, do którego pójdę?
Chłopak zaczął otwierać usta, żeby coś powiedzieć, ale zanim zdążył, doskoczyłam do drzwi i dosłownie wybiegłam ze środka. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że głupio zrobiłam. To nie ja powinnam uciekać.
Co się ze mną działo?

Noc wydawała się niemiłosiernie długa. Kiedy w końcu wygramoliłam się z pościeli, czułam się bardziej zmęczona, niż kiedy kładłam się spać. Z grymasem zwlokłam się z łóżka i pomaszerowałam do damskiej łazienki. Dziękowałam Bogu, że Pokój Wspólny był pusty - nie miałam ochoty, żeby ktokolwiek oglądał mnie w takim stanie. Mozolnie zamknęłam za sobą drzwi, po czym podeszłam do umywalek i spojrzałam na swoje odbicie. W niebieskich tęczówkach odbijało się migoczące światło świec. Wyglądałam, jakbym nie przespała kilku nocy z rzędu.
– Może prysznic cię uratuje – mruknęłam do blondynki stojącej po drugiej stronie srebrnej tafli, po czym skierowałam się do jednej z kabin, które znajdowały się po prawej stronie niedużego pomieszczenia. W ciemnych płytkach odbijały się rzeźbione wizerunki węży, zdobiące umywalki. Czasami gra świateł sprawiała, że wyglądały jak żywe. Wzdrygnęłam się, odwracając wzrok. Miałam wrażenie, że cała Ślizgońska część zamku była odpychająca. Nawet łazienka różniła się od pozostałych, tak, jakby Salazar Slytherin uparł się, że zrobi wszystko po swojemu.
Może i mu się to udało, ale jak dla mnie widok tylu srebrnych węży, oplatających każdy możliwy element wnętrza, był odpychający.
– Kim jesteś i co zrobiłaś z Yvesanne – zawołała Bianka, kiedy wróciłam do pokoju. Eliza zaśmiała się, zapinając szatę, a Savannah spojrzała na mnie przelotnie, ścieląc łóżko.
– Wyglądasz strasznie – dodała Lytton zza książki od zaklęć. Jako jedyna była już gotowa.
– Dzięki – mruknęłam, podchodząc do łóżka i zbierając z niego swoje rzeczy. 
– Nie ma za co!
Jęknęłam, wkładając wszystko do torby. Zapowiadał się naprawdę długi dzień.
W czasie śniadania udało mi się naskrobać kilka ostatnich zdań do wypracowania z eliksirów, jednak czułam, że Slughorn raczej nie będzie zadowolony z efektu. Co tu dużo mówić, ten referat był tak słaby, że równie dobrze mogłam go w ogóle nie mieć. Z miną pokutnika ruszyłam w stronę lochów, starając się nie myśleć o minie nauczyciela, kiedy to przeczyta. Pozostawało mi jedynie mieć nadzieje, że moją pracę pominie.
Bycie na ostatnim roku w Hogwarcie miało swoje plusy i minusy. Zdecydowanym plusem była większa swoboda na zajęciach - w końcu chodziły na nie jedynie osoby, które zamierzały zdawać dany przedmiot na OWUTEMach. Minusem natomiast było to, że lekcje były dla wszystkich domów. A to oznaczało, że był to kolejny moment w ciągu dnia, kiedy wpadałam na Simmonsa.
Widząc go pod klasą poczułam się tak, jakby krew zagotowała się w moich żyłach. Natychmiast odwróciłam się w stronę Bianki, która była właśnie w trakcie monologu na temat wykorzystywania do nauki podręczników, które nie były podane w spisie na początku roku szkolnego, a później szybko przemknęłam do ławki.
– Dobrze się czujesz? – spytała Perkins, usadawiając się koło mnie, a ja pokiwałam głową.
– Tak, jasne.
– Witajcie! Tak jak mówiłem na ostatnich zajęciach, dzisiaj zajmiemy się przygotowywaniem tak zwanego Eliksiru Krętaczy. Wszystkie niezbędne informacje znajdziecie na tablicy za mną. Powodzenia! No i nie zapomnijcie, o złożeniu swoich prac na biurku! – Slughorn zaśmiał się pogodnie, a potem usiadł za katedrą. W klasie rozległ się odgłos odsuwanych krzeseł i kilka osób ruszyło w jego kierunku z pergaminami w dłoniach.
Nie mogłam się skupić. Wciąż spoglądałam na nauczyciela, który kreślił coś wielkim, orlim piórem. Oby to nie była moja praca, oby to nie była moja praca! Bianka przyglądała mi się z zaciekawieniem, kiedy kroiłam na drobne kawałki listki pelargonii, jednak nie odezwała się ani słowem.
Minuty ciągnęły się jak godziny. Kiedy w moim sercu zaświtała nadzieja, że profesor nie zdąży sprawdzić wszystkich prac przed upływem lekcji, ten podniósł głowę i rozglądnął się po klasie.
– Yvesanne? Mogłabyś zostać po lekcji?
No pięknie.
– Wiesz o co może mu chodzić? – spytała Bianka. Pokręciłam głową, mieszając eliksir, kiedy pozostałe Ślizgonki z siódmego rocznika spojrzały na mnie zaciekawione. Perkins nie wydawała się usatysfakcjonowana moją reakcją, jednak nie próbowała mnie wypytywać. Zgasiła płomień pod kociołkiem i zabrała się za przelewanie jego zawartości do małej fiolki.
Kiedy w klasie zabrzmiał dzwonek potulnie ruszyłam w kierunku katedry, próbując ułożyć w głowie wytłumaczenie. Co się ze mną, do cholery, działo? Nigdy nie miałam takiej sytuacji. Powinnam być chłodna i nie okazywać słabości, a teraz zawaliłam na całej linii. Czułam się tak, jakbym szła na ścięcie.
– Yvesanne, chciałbym porozmawiać o twojej pracy – mruknął Slughorn, spoglądając na mnie. Nie mogłam niczego wyczytać z jego spojrzenia. – Co się stało? Ten temat nie należał do trudnych, powinnaś dać sobie z nim radę.
– Panie profesorze – zaczęłam, przybierając najpokorniejszy wyraz twarzy, na jaki było mnie stać. – Ja naprawdę nie wiem, czemu poszło mi tak źle. Miałam ciężki tydzień i już zanim oddałam profesorowi wypracowanie, wiedziałam, że nie dałam z siebie wszystkiego. Bardzo przepraszam.
Slughorn wyglądał tak, jakby się nad czymś mocno zastanawiał. Uczniowie powoli opuszczali klasę, a ja miałam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy podsłuchiwać.
– No nie wiem...
– Gdyby dałby mi pan jeszcze jedną szansę, mogłabym poprawić swoją pracę. Tym razem dałabym z siebie wszystko, to była jednorazowa sytuacja...
– W porządku – westchnął w końcu mężczyzna, zgarniając papiery z biurka. – Ale tylko ze względu na to, że wiem, iż to nie jest wszystko, na co się stać. Na jutro, Yvesanne. Jeśli nie dostarczysz mi tego do czternastej, będę zmuszony nie zaliczyć ci tego zadania.
– Obiecuję, że się pan nie zawiedzie.
– W porządku, wierzę ci Yvesanne. I mam nadzieję, że to naprawdę był jednorazowy przypadek.
Pokiwałam głową i odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że będę musiała naprawdę się postarać.
Odwróciłam się i ruszyłam w kierunku wyjścia, poprawiając torbę na ramieniu. Klasa była już praktycznie pusta, jednak kiedy uniosłam głowę, ujrzałam Simmonsa, który przypatrywał mi się zaciekawiony. Obdarzyłam go najobrzydliwszym spojrzeniem na jakie się zebrałam i wyszłam, nie odwracając się za siebie.
Dzień z sekundy na sekundę stawał się coraz gorszy.
Po lekcjach zaszyłam się w bibliotece, zebrałam w sobie całą siłę, która mi została i wyciągnęłam nowy pergamin. Cały stolik wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Wszędzie walały się notatki i przewertowane księgi. Czas ciągnął się niemiłosiernie, a ja starałam się dać z siebie wszystko - tym razem nie mogłam zawieść. Wiedziałam, że takowa informacja dotarłaby do moich rodziców i nie chciałam się przekonać, jaka byłaby ich reakcja. Jaka byłaby reakcja ojca. Wiedziałam, że chciał dla mnie tego, co najlepsze i nie potrafiłam go za to winić. Zawsze starał się zapewnić mi godziwe warunki do życia, a moim zadaniem było po prostu to wykorzystać. A tamtymi czasami czułam, że właśnie na tym polu coraz częściej polegałam.
Nie zauważyłam nawet, kiedy na zewnątrz zrobiło się całkiem ciemno, a w całym pomieszczeniu zapłonęły świece. Czułam się wykończona, jednak do końca zostało mi jedynie kilka cali. Wypuściłam z płuc całe powietrze i odsunęłam od siebie pergamin. Potrzebowałam chwili odpoczynku. 
Nie wiedząc co mogę ze sobą zrobić złapałam czysty pergamin i powoli naskrobałam na nim słowa przepowiedni, które cały czas krążyły mi po głowie. Może dzisiaj chociaż to mi się uda? Odetchnęłam i przyjrzałam się jej jeszcze raz. Co mi umykało?
"Moc pokonania Czarnego Pana ma jeden z Sukuri" – kim jest Sukuri?
"Który oprzeć się mu nie będzie śmiał" – no i skoro nie będzie śmiał mu się oprzeć, to jak może go pokonać?
Z resztą, skoro to ja miałam pokonać Czarnego Pana, to co do tego miał jakiś Sukuri? Ja byłam Sukurim
– O co chodzi? – mruknęłam pod nosem, kręcąc delikatnie głową. Im więcej dopisków pojawiało się na kartce, tym większy zamęt miałam w głowie. Co to znaczy, że "w noc duchów umrze i śmierć"? Jak może umrzeć śmierć?
No i ostatni wers. "I tylko ty, mrok w czerwonej posoce." Poczułam, że wzdłuż mojego kręgosłupa przebiegły ciarki. Definitywnie miałam dość - to nie był odpowiedni czas na użeranie się z przepowiednią.
Zatrzasnęłam książkę, pozostawiając pergamin z zapiskami w środku. Dochodziła dwudziesta pierwsza, więc musiałam wziąć się za to głupie wypracowanie, jeśli chciałam je skończyć. Żałowałam, że znowu zaprzątałam sobie głowę zagadkami, kiedy czekały mnie inne obowiązki. Musiałam wziąć się w garść i rozdysponować sobie czas tak, żeby znaleźć go i na naukę i na zgadywanki. Spojrzałam przelotnie na stolik, a potem wstałam i ruszyłam w kierunku regału z księgami o eliksirach, czując, jak ogarnia mnie zmęczenie. Miałam nadzieje, że może uda mi się znaleźć tam coś, co przyda mi się podczas pisania zakończenia, bo jak na tamtą chwilę, nie miałam pojęcia od czego zacząć.
Zaczęłam przechadzać się po bibliotece, spoglądając na tytuły poszczególnych ksiąg. Właściwie to nie miałam pomysłu, co miałabym tam napisać. W końcu wybrałam kilka poszczególnych tomów, które wydawały się najbardziej odpowiednie i ruszyłam w kierunku stolika, a to, co tam zobaczyłam dosłownie mnie poraziło.
Simmons siedział na moim krześle, przeglądając jakąś książkę. Zagryzał dolną wargę, tak jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. Po chwili poprawił się, a potem położył nogi na stoliku. W oczy rzuciły mi się jego czerwone trampki popisane markerem. Przystanęłam przyglądając się mu, do momentu, aż zrozumiałam, którą książkę trzymał w rękach.
Krukon powoli wyciągnął spomiędzy kartek pomięty pergamin i zmarszczył brwi. O nie, przeszło mi przez myśl.
Szybkim krokiem podeszłam do niego i wyrwałam mu go z rąk. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony, a zaraz potem zacisnął usta, widząc moją minę.
– Co ty sobie, kurwa, wyobrażasz?! – krzyknęłam, odrzucając książkę na stolik. Blondyn zmieszał się, a potem ściągnął nogi ze stoliku.
– Ja... Yvesanne...
Popchnęłam go, czując, jak narasta we mnie wściekłość.
– Co ty sobie wyobrażasz?!
– Przepraszam – wydukał. 
– Przepraszam
– Yve, ja...
– Nie. Mów. Do. Mnie. Yve – warknęłam, zaciskając palce na pergaminie. – Wynoś się stąd.
– S-słucham? – spytał, patrząc na mnie zdziwiony.
– WYNOŚ SIĘ.
– Mógłbym ci pomóc...
– Nie słyszałeś, co powiedziałam? Wynoś się! Ty...
– Yvesanne...
– ZOSTAW MNIE! – Byłam wściekła. Miałam ochotę trzasnąć go jakimś zaklęciem. Całe moje ciało opanowało przerażenie. Co, jeśli przeczytał przepowiednie? Co, jeśli... Nie. Nie myśl o tym.
Chłopak wpatrywał się we mnie. Co chwila otwierał usta, a potem ja zamykał. Co on właściwie sobie wyobrażał? Że nie będę zła?
Powoli podniósł się z miejsca i rzucił mi przepraszające spojrzenie. Zacisnęłam pięści, próbując nie wybuchnąć. Morgano, myślałam, że zaraz wydrapię mu oczy. Spokojnie, westchnęłam w duchu, ten kretyn nie jest tego wart. Po chwili wahania, czy na pewno nie chcę go zabić, schyliłam się po torbę, a potem wrzuciłam wszystko do środka i nie odkładając książek ruszyłam w kierunku wyjścia.
– Poczekaj! – zawołał półgłosem, łapiąc mnie za rękę.
– Puść – warknęłam, spoglądając na niego z rządzą mordu.
– Mógłbym ci...
– Nie słyszałeś?! Daj mi spokój!
– Nie wiem o co chodzi, ale ja naprawdę mógłbym ci pomóc.
– Niby w czym? – spytałam cynicznie. Miałam dość. Posunął się za daleko. Nie przejmowałam się już nawet oburzonym wzrokiem bibliotekarki, oraz tym, że coraz więcej osób zaczęło zwracać na nas uwagę.
Odepchnęłam go i ruszyłam w kierunku wyjścia, czując, że zaraz wybuchnę.
– Sukuri.
Zatrzymałam się. W uszach dźwięczało mi wypowiedziane przez niego słowo.
– Co? – wycedziłam przez zęby, nie odwracając się. Bałam się, że mogłabym zrobić coś naprawdę głupiego.
– To wąż. Sukuri to wąż.
Spojrzałam na niego zdziwiona, a zaraz potem zacisnęłam zęby. 
– Nigdy więcej nie grzeb w moich rzeczach.
Dosłownie wybiegłam z biblioteki. Czułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie prosto w brzuch. Sukuri to wąż? 
W moim mózgu wybuchła gonitwa myśli. Slytherin. Dom węża. Może właśnie o to chodziło?
Dosłownie biegłam korytarzami, nie mogąc się uspokoić. Byłam wściekła, tak wściekła, że miałam ochotę rozwalić wszystko na swojej drodze, a jednocześnie wypełniała mnie ekscytacja. Jeśli to była prawda... Musiałam to sprawdzić. Musiałam być pewna. 
Skręciłam w lewo i o mało co nie wpadłam na jakiegoś chłopaka, który zatoczył się, rozsypując swoje książki. 
– Ej! 
W pierwszym odruchu chciałam go po prostu wyminąć, jednak widząc jego minę, zatrzymałam się. Chłopak spojrzał na mnie zły, a zaraz potem na jego twarzy wymalował się złośliwy uśmiech. Wyprostował się, wypinając pierś do przodu, gdzie widniało godło Gryffindoru.
– Typowe – powiedział. – Tacy jak wy nie powinni uczyć się w Hogwarcie.
– Co? 
– Pewnie nawet nie obchodziłoby cię, że na kogoś wpadłaś, gdyby sam nie zwrócił ci uwagi – wyrzucił z siebie Gryfon, obrzucając mnie zniesmaczonym wzrokiem. – Ślizgoni to skaza w populacji czarodziejów. Wszyscy powinniście zostać usunięci ze szkoły. Aroganccy, złośliwi. Przecież to jasne, że popieracie jego – syknął, przybierając na twarz srogi wyraz. Poczułam, że wszystko się we mnie gotuje.
– Jak śmiesz – zaczęłam, jednak chłopak mi przerwał, śmiejąc się głośno.
– Ślizgoni to jakaś kpina. Powinni was wszystkich wyrzucić na zbity pysk, nikomu nie będzie was brakować.
Nie panowałam nad sobą. Zanim zdążył się zorientować, wyciągnęłam różdżkę i skierowałam w jego kierunku, a chłopak upadł.
– Tak? – spytałam, wkładając w jedno słowo tyle jadu, ile byłam w stanie. Skoro sam tego chciał, mogłam łatwo pokazać mu, że nie powinien z nami zadzierać. Przestało mnie obchodzić wszystko. Nie myślałam już nawet o tym, że w normalnych okolicznościach nigdy bym się do tego nie posunęła. Po tym, co zrobił Simmons... – W takim razie...
– YVESANNE!
Ktoś złapał mnie za ramiona, kiedy Gryfon krzyknął głośno. Zaczęłam się szamotać, jednak nie dałam rady się wyswobodzić. Chłopak podniósł się i zaczął biec w przeciwnym kierunku, a po korytarzu rozniósł się głośny krzyk. Mój krzyk.
– ZOSTAW MNIE!
– Uspokój się!
W końcu udało mi się wyrwać. Obróciłam się i spojrzałam w oczy Simmonsa, który patrzył na mnie zlękniony.
– Mogłaś mu zrobić krzywdę!
– Co ty w ogóle wiesz?! – wrzasnęłam.
– Wiem, że nie jesteś taka!
– Jaka? – warknęłam popychając go. Chłopak zatoczył się, a potem spojrzał na mnie ostro.
– Nie jesteś morderczynią. Nie jesteś zła. – Jego słowa obijały się o ściany mojej głowy. Próbowałam się uspokoić, jednak moje serce wciąż biło niebezpiecznie szybko.
– Nic o mnie nie wiesz – wysyczałam. A potem obróciłam się i odeszłam.
Miałam rację. Nic o mnie nie wiedział. Miałam rację.
Miałam, prawda?

* Ostatnio dużo zastanawiałam się nad położeniem łazienek w Hogwarcie. Przyjęło się, że każdy pokój miał własną, ale... no właśnie. Postawiłam sobie takie małe wyzwanie literackie. Bo czemu nie? Skoro to szkoła z internatem, to czemu łazienki nie miałyby być wspólne dla całego domu? Mam nadzieję, że mnie za to nie zjecie :D Zawsze to coś nowego w opowiadaniu ^^

Witajcie! Dzisiaj trochę krótko, bo i sam rozdział ma tylko jedenaście stron. Ale tak wyszło.
Nawet nie wiecie jakie to dziwne - niby od miesiąca mam już wakacje, a nagle czas zaczął tak uciekać... Nie wiem co ja robiłam przez te cztery tygodnie. Serio. Naprawdę dziwne uczucie, mam mniej czasu niż w roku szkolnym.
Staram się ruszać coś na blogach, ale słabo mi idzie. Dałam sobie takie ultimatum, że do przyszłego tygodnia wszystko ogarnę, ale  znów  słabo mi idzie. Mam jednak nadzieję, że wszystko jakoś ponadrabiam.
I to by było na tyle. Nie wiem kiedy ukaże się kolejny rozdział, stawiam, że wcześniej niż za trzy tygodnie na pewno nie, bo wyjeżdżam na wakacje ze znajomymi, ale na pewno dam Wam jeszcze znać.
Dajcie znać, jak Wam się podobało i do napisania!


12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jestem taka zakręcona, że zamiast napisać przy swoim terenie komentarz, to chciałam to zrobić gdzieś z tyłu XD

      Ale zacznijmy od powitania!

      Witaj, Słodziutka Ati *tylko z wierzchu*

      Hmmmm... Strasznie późno komentuję, nieprawdaż? Już mi nawet wypominałaś, że zaznaczyłam teren, ale komentarza, jak nie było tak nie ma. Teraz się poprawiam!

      Będzie szybko zwięźle i na temat XD Uwielbiam... em Simmonsa. Cholera jak on miał na imię? Znaczy się, ja to dobrze wiem, nie żebym nie wiedziała, czy cuś, hihi ;*

      Fuck! Wybiłam się z rytmu, bo pewna wiadomość tak mnie zszokowała, że aż ręce mi się trzęsą i dobrze nie umiem trafić w klawisze. Tak Kaśka, to było miłe i przyznaję to! Cholera!

      Przepraszam, że bez cenzury...

      Powracając, Yve ma trudny charakter... Simmons chce jej pomóc, przynajmniej tak mi się wydaje, ale Ty jesteś destrukcyjna i niczego nie można być pewnym. *wdech, wydech, wdech, wydech* Gdyby tylko go dopuściła mogłaby znacznie szybciej odgadnąć słowa i ich znaczenie. W końcu w grupie NIBY zawsze raźniej. Wgl cholernie ich szipuję!! Bardzooooooo <333

      Przepraszam, ale nic więcej nie uda mi się napisać... Zaraz wylecę w gwiazdy...

      Wenuśki Ati i buziaki <33

      Usuń
  2. Rozdział może i nie był za długi, ale za to jaki treściwy. W końcu Yvesanne posunęła się o jakiś malutki kroczek do przodu w rozwiązaniu znaczenia przepowiedni. Zn jednej strony ten Simmons jest denerwujący, ciągle się kręci przy Yve, ale z drugiej podrzucił jej jakieś rozwiązanie. Yvesanne zrobiła kompletną głupotę pisząc słowa przepowiedni i zostawiając je w książce na stoliku, do którego każdy miał dostęp... No ale czasu nie cofnie, więc nie ma co się teraz zastanawiać nad tym co by było gdyby. Ciekawe jak dużo przeczytał Simmons? Kim był ten Gryfon?
    Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam!
    Cathleen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że uważasz, że był treściwy, bo to chyba świadczy, że nie jest ze mną aż tak źle :D
      Tak, Simmons jest denerwujący, ale właśnie taki ma być. Może gdyby Yve miała inny charakter łatwiej byłoby im nawiązać jakąś relację, ale póki co, właśnie tak to ma wyglądać :D
      Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń
  3. Ha, teraz nie dam się już bloggerowi! skoro zauważyłam nowość, postanowiłam ją od razu przeczytać i skomentować, żeby nie było obsuwy xD.Nadal lubię Simonam, mogę częściowo zrozumieć, dlaczego Yve ten chłopak denerwuje, bo jednak dla jej sprawy takei zainteresowanie korzystnie nie jest. Wydaje mi się jednak, że dałoby jej sporo oddechu, gdyby przestała sie tak łatwo irytować. Myślałam, że go rozszarpie za to grzebanie w jej rzeczach. no cóż, z drugiej strony trudno się dziwić, ale czy on naprawdę domyśli się, o co chodziło z tymi zapiskami? Ciekawe, skąd Krukon wiedział, że S. to wąż. I czy to oznacza, że Yve jest węzousta? to byłoby cierkawe. Co do łazienek, ogólnie ten pomysł wydawałby mi się okej, ale... jakos nie sądzę, żeby ślizgońska arystokracja chciała mieć taki system toaletowy, ze się tak wyrażę. nawet jeśli puerwotnie by tak było, to na przestrzeni tylu lat rodzice chyba wywarliby presję na dyrekcji, żeby to zmienić. A i Blanka nadal pozostaje moją ulubioną żeńską postcią. Czekam z niecierpliwością na cd i zapraszam serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com Jestem ciekawa Twojej opinii

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, dziękuję za komentarz, droga Condawiramurs :) Mam nadzieję, że szybko Ci się odwdzięczę, nadrabiając jak najwięcej u Ciebie :D
      No cóż, Yve ma całkiem ciekawy charakter, inny od jakichkolwiek, które kiedykolwiek kreowałam, a co za tym idzie, sama czasami nie zgadzam się z jej wyborami. I też uważam, że Simmons mógłby jej dużo pomóc - ba, na pewno odegra w tej historii dużą rolę, ale, jak to bywa, panna Rieux nie złamie się tak szybko i nie zaufa komuś całkiem obcemu :D
      Hm, w sumie nigdy nie myślałam o tym, by była wężousta, także trochę mnie zbiłaś z pantałyku tym, ale nie powiem, byłoby ciekawie :D No i te łazienki, przyznam szczerze, że spodobała mi się wizja czegoś innego, więc, że tak powiem, skoczyłam trochę na głęboką wodę i zobaczymy co z tego wyniknie :D

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. No i miałam skomentować, ale oczywiście musiałam zapmnieć, ech :"
      Rozdział bardzo mi się podobał. Relacje między Ślizgonami bardzo mnie intrygują. A Evan... to chyba od dzisiaj moja ulubiona postać zaraz po Leosiu (to zdrobnienie jest słodkie *.*). Jego postać jest wspaniale wykreowana. A te sarkastyczne komentarze :D
      Przepowiednia coraz bardziej wciąga się w opowiadanie, a Leoś, jako Krukon jak zwykle wie wszystko xD
      Naprawdę fajnie (a miałam wyrzucić to słowo ze słownika -.-...) ciekawie, że Leonard pomaga Yves, ale boję się, że odbija się to na niej mocno...
      Pozdrawiam
      Nicolette

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń