styczeń 1981
O ile wcześniej Hogwart wydawał się
wielki, miałam wrażenie, jakby nagle skurczył się, jak pod wpływem magicznego
zaklęcia. Wciąż widziałam te same twarze na korytarzach, te same słowa
dźwięczały mi w uszach, potrawy straciły smak. Codziennie budziłam się o
świcie, gwałtownie wyrywana ze snu, jakby ktoś mocno mną potrząsnął. Dni
mijały, a ja powoli odliczałam czas do czternastego lutego. Wyjście do
Hogsmeade dla mnie równało się ze spotkaniem z ojcem – w końcu
nie mógł przegapić okazji na porozmawianie ze mną w cztery oczy, kiedy nie
znajdowałam się w zamku. A ja nie byłam na to gotowa.
Wciąż nie dostałam odpowiedzi od
Ophelie, co trochę mnie martwiło. Co prawda list wysłałam dopiero po kilku
dniach zwłoki, a droga z Hogwartu do Francji była długa i wyczerpująca, ale
spodziewałam się, że już dawno powinna się odezwać. Każdego ranka czekałam na
głupi kawałek pergaminu, który nie chciał przybyć. Obawiałam się, co mogło to
oznaczać. Raczej nic poważnego nie mogło się stać – wtedy już bym o
wszystkim wiedziała. Nie, przerażała mnie myśl o tym, do czego mogła posunąć
się moja siostra, próbując znaleźć wyjaśnienie mojego zachowania. Bałam się, że
mogłaby zacząć pytać, co było zbyt niebezpieczne. Nie wierzyłam, że mogłoby się
jej coś stać, ojciec by do tego nie dopuścił, chociaż... Wspomnienie jego
wzroku, kiedy powiedziałam mu o tym, że zaatakował mnie Zach, wciąż
prześladowało mnie po nocach. Wiedziałam, że nie mógł mieszać się w sprawy
Gauthierów, ale żeby nie stanął w mojej obronie...
Jedna tylko rzecz zmieniła się na
plus – Simmons w końcu się odczepił. Nie wiedziałam, czy mnie
unikał, czy wszechświat po prostu się nade mną zlitował, ale nie musząc widzieć
jego twarzy na każdej przerwie, czułam się o niebo lepiej. Przysięgam, na widok
jego sraczkowatej czupryny dostawałam mdłości. Tak, sraczkowatej. Ten kolor
chyba najlepiej określał ten ohydny odcień ciemnego blondu, jaki gościł na jego
głowie.
Czemu właściwie myślałam o jego
włosach? Wzdrygnęłam się, a Bianka spojrzała na mnie zaskoczona.
– Zimno tu – skwitowałam. Nie
skłamałam, lochy o tej porze roku zamieniały się w jedną wielką chłodnię.
Brakowało tu tylko zwłok podwieszanych przy suficie i voilá.
Na przykład Simmonsa.
Okej, koniec z zabijaniem Krukona w
myślach. Tak, miałam ochotę go ukatrupić, za każdym razem, jak
przed oczami migotała mi ta jego uśmiechnięta twarzyczka i to nie ulegało
wątpliwościom, jednak wyzywanie go we własnej głowie raczej nie mogło mi w tym
pomóc.
– O czym tak rozmyślasz? – spytała
Perkins. Wzruszyłam ramionami, zakładając opadające na oczy włosy za ucho i
spojrzałam na nią przelotnie. Dziewczyna kończyła właśnie jeść bułkę, którą
zwinęła ze śniadania.
– Jesteś brudna – stwierdziłam,
jednak Ślizgonka nie przejęła się tym. Po prostu wytarła twarz wierzchem dłoni,
a potem zmrużyła oczy.
– Nie odpowiedziałaś.
– O eliksirach – westchnęłam,
udając, że odpuszczam. Bianka przyglądała mi się w skupieniu, marszcząc te
swoje duże brwi w śmieszny sposób.
– Spoko, Slughorn pewnie już o tym
wszystkim zapomniał. Kup mu paczkę słodyczy na walentynki i znowu będzie w
tobie zakochany po uszy.
– To, że jedzenie rozwiązuje
wszystkie twoje problemy, nie znaczy, że jest tak w wypadku
każdego.
– Uwierz, że jest. Znam się na tym
– zawołała dziewczyna, puszczając mi oczko, kiedy parsknęłam śmiechem.
– Typowa Bianka – skwitowałam,
na co brunetka wyszczerzyła się szeroko. Przed nami wyłonił się korytarz
wypełniony uczniami. Gdzieś po drugiej stronie mignęła mi postać Elizy, więc
ruszyłam w tamtym kierunku, ciągnąc za sobą Perkins.
– Hejo.
Uśmiechnęłam się do Savannah, która
stała oparta o zimną ścianę.
– Szybko uciekłyście ze
śniadania – zauważyła Bianka, na co Lytton zaśmiała się.
– Rosier zapomniała...
– Cicho – przerwała jej Eliza,
płonąc rumieńcem.
– ... Różdżki – dokończyła
Macnair, za co oberwała w głowę od przyjaciółki. – No co, ciołku,
przyznanie do własnej głupoty boli?
– Żebym ciebie coś zaraz nie
zabolało!
– Uspokójcie się – warknął
Evan, który stanął za plecami swojej siostry i zmierzył ją znudzonym
spojrzeniem. Lytton spłonęła rumieńcem i zacisnęła usta, na co Eliza
zachichotała wesoło.
– Jasne, braciszku –
westchnęła, ciągnąc za sobą zmieszaną Ly. Z daleka widać było, że Ślizgon
podobał się brunetce, jednak ona zaprzeczała temu z całych sił.
Savannah i Bianka ruszyły zaraz za
nimi, prowadząc mnie za sobą. Evan uniósł lewą brew do góry, ale nic nie
powiedział. Zamiast tego szepnął coś do Augusta Renoira, który pokiwał głową,
po czym skinął na pozostałych Ślizgonów z siódmego rocznika.
Usiadłam na swoim miejscu i
rozejrzałam się. Pomieszczenie wypełniał przyjemny w zapachu dym, a na każdym
stole stały trzy kociołki. Bianka pochyliła się nad naszym i powąchała jego
zawartość.
– Hm, nie poznaję tego eliksiru –
mruknęła. Savannah, która jako jedyna była bez pary, położyła swoje rzeczy na
stoliku obok i zaglądnęła mi przez ramię.
– Ja też nie.
– Lytton to nawet nie warto pytać,
bo i tak nie będzie wiedzieć – westchnęła Eliza, siadając wygodnie i odchylając
się do tyłu, na co stojąca obok niej brunetka fuknęła pod nosem.
– Nie, żebym coś insynuowała, ale
nie powiem, kto ostatnio... – zaczęła Ly, związując swoje długie, czekoladowe
włosy w wysokiego kucyka, jednak Eliza jej przerwała.
– Jeszcze jedno słowo, a wyrwę ci
język.
– Chciałabym to zobaczyć.
Macnair usiadła na przeciwko mnie i
uśmiechnęła się szyderczo, na co Eliza wygięła usta i zaczęła udawać, że ją
naśladuje. Dopiero kiedy jej brat wraz z Renoirem zajęli ostatnie wolne
miejsca, uspokoiła się i zanurzyła w lekturze jakiegoś opasłego tomiska.
– Witajcie! – Slughorn, który do
tej pory nie zwracał na nas większej uwagi, podniósł się ze swojego miejsca i
obrzucił klasę wesołym spojrzeniem. Tego dnia miał na sobie fioletową szatę w
niebieskie gwiazdki, która opinała jego wielki brzuch tak ciasno, jakby miała
zaraz pęknąć. – Czy ktoś powie mi, co tutaj mamy?
Wszyscy nachylili się nad swoimi
kociołkami, jakby to miało im w czymś pomóc. Uniosłam brwi, na widok, Elizy,
która jeszcze raz powąchała eliksir, po czym zakaszlała głośno.
– Nikt? – spytał mężczyzna,
wyglądając na zawiedzionego. Lytton zawahała się, delikatnie podnosząc rękę do
góry, ale po chwili opuściła ją z powrotem, ściągając brwi. – Szkoda. No cóż,
na waszych stolikach stoją różne eliksiry. Ponieważ do egzaminów nie zostało
dużo czasu, uważam, że przyda wam się jakieś większe wyzwanie. Dzisiejsze?
Odkrycie, co to za eliksir kryję się w waszym kociołku, a następnie
sporządzenie do niego antidotum. Macie na to półtorej godziny. Gotowe antidota
chcę widzieć po tym czasie zakorkowane na moim biurku! I nie zapomnijcie ich
podpisać!
Eliza jęknęła. Lytton przybrała
zacięty wyraz twarzy, a Bianka spojrzała na mnie rozbawiona i złapała różdżkę.
– Szykuje się pracowite
dziewięćdziesiąt minut – zaśmiała się, a potem pochyliła się nad kociołkiem.
Musiałam przyznać, że zabawne było
obserwowanie Simmonsa, który po naszej ostatniej rozmowie wyraźnie
mnie unikał. Przez całe eliksiry zachowywał się dziwniej od reszty swoich
pokręconych znajomych, co chwila zerkając na mnie zza filaru, a kiedy go na tym
przyłapywałam, natychmiast odwracając wzrok. Gdy podszedł do szafki ze
składnikami w tym samym momencie co ja, zmieszał się i odsunął.
Nie, żebym dalej nie miała ochoty
go udusić.
Uśmiechnęłam się pod nosem, mijając
go w drodze do swojego miejsca. Wszystko wracało do normy. W końcu mogłam w
spokoju zająć się swoimi sprawami.
Usiadłam i spojrzałam na Biankę,
która odmierzała właśnie trzy ćwiartki serc nietoperzy. Dziewczyna marszczyła
śmiesznie swoje wielkie brwi, mrucząc coś pod nosem.
– Co się patrzysz? – spytała. –
Pomogłabyś, a nie...
– Pomagam – odpowiedziałam, podając
jej dwa żuki gnojowniki. Bianka uniosła wzrok i spojrzała na mnie uważnie, jak
gdyby mówiąc "nie zauważyłam".
– Ta, tak jak Eliza – westchnęła
Lytton, wskazując chochlą na swoją przyjaciółkę, która podpierała głowę na
prawej ręce, drugą mażąc coś po książce. – Halo, ziemia do Rosier, obudź się!
– Czego? – wymamrotała Ślizgonka,
przerzucając kartkę w podręczniku.
– Wzięłabyś się za robotę, co? To
praca w parach. W parach!
– Po co, skoro ty odwalasz ją za
mnie? – westchnęła cicho blondynka, teatralnie ziewając. Jej krótkie włosy
napuszyły się od pary buchającej z ich kociołka przez co wyglądała tak, jakby
nie czesała się z miesiąc.
– Chyba naprawdę chcesz oberwać.
– Evan, Lytton się pyta, czy chcesz
oberwać – mruknęła Eliza, ponownie ziewając, a jej przyjaciółka natychmiast
spłonęła rumieńcem.
– Za co? – spytał brunet, podnosząc
głowę nad kociołek, by lepiej nas widzieć. August zaśmiał się, obrzucając
siostrę swojego przyjaciela rozbawionym spojrzeniem, po czym poklepał chłopaka
po plecach.
– Za nic – wycedziła Lytton. – A ty
– zwróciła się do Elizy, machając jej chochlą przed twarzą – weź się do pracy.
Mówię serio. Rosier! Bo na fiolce napiszę tylko swoje nazwisko!
– No dobra, co mam robić.
– Masz. I mieszaj.
Minuty mijały, a atmosfera przy
naszym stoliku coraz bardziej się zagęszczała. Razem z Bianką przyglądałyśmy
się wykłócającej się Elizie, śmiejąc się pod nosem. Zostało kilka minut do
końca, a dziewczyny zorientowały się, że nie wrzuciły jednego ze składników.
– To TWOJA wina! – warknęła Lytton,
mieszając wściekle w kociołku. Eliza nabrała powietrza i obrzuciła ją
oskarżycielskim spojrzeniem.
– Nie zwalaj tego na mnie! Wszyscy
dobrze wiedzą, że ja nic nie zrobiłam!
– NO WŁAŚNIE!
– Typowe – westchnęła Bianka,
przelewając nasze antidotum na eliksir wiecznych koszmarów do małej fiolki
opatrzonej naszymi nazwiskami. Kiedy skończyła, wyciągnęłam rękę w jej kierunku.
– Daj, zaniosę.
– Idź i zmiękcz jego serce, Rieux –
zachichotała brunetka, puszczając mi oczko. Spojrzałam na nią, unosząc jedną
brew, na co dziewczyna zaśmiała się ciepło, a potem pogoniła mnie. Wzięłam
głęboki oddech i ruszyłam w kierunku katedry, za którą siedział Slughorn.
– Och, Yvesanne – powiedział,
odbierając ode mnie fiolkę. Uniósł ją wysoko i zmrużył śmiesznie oczy, patrząc
na nią pod światło. – Znakomicie. Widzę, że poradziłyście sobie z panną Perkins.
– Tak, szybko zorientowałyśmy się,
co znajdowało się w naszym kociołku.
– Świetnie. Widzę, że znowu
wróciłaś na dobre tory, Yvesanne. Cieszę się i mam nadzieję, że to był ostatni
raz.
– Był, panie profesorze –
zapewniłam, na co mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie.
– Och, zawsze uważałem, że dobre
wychowanie to klucz do sukcesu! To po prostu widać po człowieku. Wiedza, jak
się zachować, to pierwszy krok do osiągnięcia czegoś wielkiego. A ty, Yvesanne,
ty zdecydowanie wiesz o czym mówię. I wierzę, że zajdziesz daleko. No dobrze, a
teraz wracaj już do ławki, nie tamuj kolejki, moja droga, nie tylko ty
chciałabyś oddać dzisiaj pracę na zaliczenie!
Odwróciłam się i zacisnęłam usta,
śmiejąc się w duchu. Łatwo poszło.
– Naucz mnie tego. – Evan zrównał
się ze mną, wkładając ręce do kieszeni. Chociaż jego usta rozciągały się w
uśmiechu, było coś w wyrazie jego twarzy, co wydawało się niepokojące.
– Czego?
– Nie wiem, tego co z nim zrobiłaś.
Zjadłby ci z ręki, gdybyś tego chciała.
– Przesadzasz – westchnęłam, łapiąc
swoją torbę. Rozległ się dźwięk dzwonka i wszyscy ruszyli w kierunku wyjścia.
– Nie przesadzam. A tak w ogóle, to
dotarły do mnie słuchy o pewnym czwartoklasiście z Gryffindoru...
– Co z nim?
Evan uśmiechał się, chociaż jego
oczy były zimne. To był ten sam uśmiech, który tak często gościł na twarzy jego
siostry, ten sam, niepokojący, złośliwy uśmiech.
– Czym tak cię wkurzył, co, Rieux?
– Swoim jestestwem. – Wzruszyłam
ramionami. Utrzymanie pokerowej twarzy dużo mnie kosztowało. Przez moment byłam
pewna, że Evan zaraz zorientuje się, że coś jest nie tak. Może któryś z mięśni
mojej twarzy drgnie nerwowo, albo wina wyświetli się w moich oczach, jak na
wielkim telebimie. Ale ten moment minął, a chłopak pokiwał głową. Kupił
to.
Kiedy otwierał usta, by coś
powiedzieć, coś mocno uderzyło mnie w ramie, odpychając na ścianę. Spojrzałam w
lewo w momencie, w którym burza blond loków minęła mnie niczym tornado,
zagradzając mi przejście. Właścicielka włosów jedynie posłała mi wredne
spojrzenie, a potem ruszyła za koleżankami.
– Eee, a PRZEPRASZAM? – zawołałam
za nią, sprawiając, że się odwróciła.
– Za co mnie przepraszasz? –
spytała, uśmiechając się wrednie. Na jej piersi widniało godło Godryka
Gryffindora. Super, przeszło mi przez myśl. Kolejny Gryfon, któremu
odwala.
– Słucham? Nie
zapomniałaś się przypadkiem? – warknęłam. Bianka podeszła do mnie, a Lytton i
Eliza zatrzymały się, spoglądając na nas zaskoczone.
– Nie, Rieux, nie
zapomniałam się.
– Swoją tępotą jedynie potwierdzasz
stereotypy o blondynkach – warknęłam, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia z
lochów.
– To był mój brat –
wysyczała dziewczyna, kiedy ją mijałam.
– Nie obchodzi mnie twój brat –
powiedziałam, chociaż dobrze wiedziałam, o co jej chodzi. Ten czwartoklasista z
korytarza, Gryfon, który mnie obraził...
– A powinien.
– Czemu, jest takim samym idiotą
jak jego siostra?
Ślizgoni zaśmiali się głośno. Kilka
osób przystanęło, oglądając się przez ramię. Wśród nich zauważyłam Simmonsa.
– Chodźmy stąd, Yves – westchnęła
Bianka, marszcząc brwi. Nigdy nie lubiła, kiedy wdawałam się w kłótnie.
– Wiesz, że Yves to męskie imię, co
nie? – rzuciła Gryfonka, sprawiając, że znowu się zatrzymałam. Wyglądała na
dość zdesperowaną, żeby mi dopiec. No tak, przemknęło mi przez
głowę. Kiedy Gryfon nie wie co zrobić, bezmyślnie atakuje. Odwaga?
Raczej głupota. – Pomyślałaś kiedyś, Rieux, że może twoja mamusia
chciała mieć syna? Nieźle się musiała zdziwić, jak cię zobaczyła. Dodała
"anne", żeby nie było ci przykro. Przyznaj się, po kim dostałaś to
imię? Po dziadku? Wujku? Pierwszej miłości mamusi?
Zacisnęłam zęby, powoli odwracając
się w kierunku blondynki. Evan stanął za nią, obserwując nas z zaciekawieniem,
jak gdybyśmy były okazami w zoo. Nie mogłam okazać słabości, a ta wywłoka
ewidentnie mnie prowokowała. Pewnie liczyła na to, że rzucę się na nią, kiedy z
klasy lada moment mógł wyjść nauczyciel. Dostałabym szlaban, a ona mogłaby się
szczycić tym, że mnie ukarała. Jej niedoczekanie.
– A ty po kim dostałaś imię, co? Po
dziwce, z którą twój ojciec zdradzał twoją matkę? Masz rację Bianko – dodałam,
odwracając się. – Chodźmy stąd.
Perkins zacisnęła palce na mojej
ręce, uśmiechając się pod nosem, kiedy zza naszych pleców dobiegł nas okrzyk
wściekłości. Ktoś musiał ją powstrzymać, bo nie rzuciła się za nami. I dobrze.
Wcale nie miałam ochoty na kłótnie. Z obojętną miną minęłam Simmonsa, który
przypatrywał mi się w skupieniu, a potem skierowałam się w stronę
schodów.
– Em... Czy to tylko ja, czy mam
wrażenie, że coś jest nie tak? – spytała Bianka, kiedy wspinałyśmy się na
pierwsze piętro. – No wiesz, Gryfon, który pluje jadem? A myślałam,
że to Ślizgoni są "tymi złymi" – wyjaśniła, nakreślając w
powietrzu cudzysłowy, kiedy wymawiała dwa ostatnie słowa.
– Lwica obsikiwała tylko
terytorium.
Bianka wybuchła śmiechem, słysząc
moją metaforę.
– Ale wiesz, że nie pochwalam
czegoś takiego, nie?
Miałam ogromną ochotę powiedzieć,
że ja też. Że wcale nie przyniosło mi to radości, że czuję się źle z myślą, jak
się zachowałam, ale jedyne co mogłam zrobić to uśmiechnąć się słabo i iść
dalej. Brzydziłam się ślizgońskimi wartościami, ale wiedziałam, że było to
konieczne, żeby mi zaufali. Żeby w końcu uznali za jedną z nich.
Po kilku minutach marszu dogonił
nas Evan, który wyprzedził nas, a potem obrócił się i zaczął iść tyłem.
– Robisz coś dzisiaj, Rieux?
– Nie, a czemu?
– Może wpadniecie do nas wieczorem?
Eliza i Lytton już się zgodziły.
– Spoko – rzuciłam, uśmiechając
się. Evan odwzajemnił uśmiech, chociaż jego był zimny i bezwzględny, a potem
odwrócił się i odszedł. Będąc już na rogu, rzucił nam wesołe spojrzenie i
zatrzymał się na moment.
– Wiesz, obrażanie ludzi z takim akcentem, jak twój,
brzmi jakbyś rzucała na nich klątwę.
– No proszę, Rieux –
zaśmiała się Bianka, szturchając mnie, kiedy chłopak znikł z naszych
oczu. – Uważaj, bo jeszcze się zakocha.
– Niedoczekanie –
zachichotałam. – To Evan Rosier, człowiek bez uczuć.
Wszystko układało się po mojej myśli.
A ta Gryfonka, jej brat, czy Simmons...
To były tylko nic nieznaczące przeszkody.
Musiałam w to wierzyć, inaczej
chyba postradałabym zmysły.
Spojrzałam na pomięty pergamin w
mojej ręce. Pokreślone słowa przepowiedni były ledwo widoczne w półmroku
panującym w dormitorium. Jedno z nich migotało przed moimi oczami, jakby było
neonowym znakiem. Sukuri. Wąż.
Zacisnęłam dłoń w pięść, miażdżąc
kartkę, po czym wrzuciłam ją do szuflady mojej szafki nocnej – tak
głęboko, jak tylko się dało.
– Miłej zabawy.
Odwróciłam się i spojrzałam na
Savannah, która siedziała na środkowym łóżku. Miała na sobie flanelową koszulę,
a jej długie, blond włosy były związane na czubku głowy w wielkiego,
rozczochranego koka.
– Tak właściwie, to czemu z nami
nie idziesz?
– Mam jutro zaliczenie z ONMS.
Została mi kupa materiału do powtórzenia.
– Bo jak zwykle zostawiłaś to na
ostatnią chwilę. – Lytton podniosła na nas wzrok znad książki. Jej usta
były pomalowane na czerwono, co według mnie było dosyć desperackim posunięciem.
Evan już zwracał na nią uwagę. A jej dalsze ubieganie się o
nią były po prostu żałosne.
– Wcześniej nie miałam czasu –
westchnęła blondynka, przygryzając dolną wargę, która była dużo większa od
górnej. Może to właśnie przez to, że tyle razy to robiła, była taka duża?
– A co właściwie takiego robiłaś,
że nie miałaś czasu? – Eliza oparła się o drzwi. Miała na sobie czarne
spodnie i bluzkę w tym samym kolorze, która odkrywała jej brzuch. Bianka
uniosła brwi, na widok jej potarganych, krótkich włosów, które w tym świetle
przybrały rudawe zabarwienie i zielonych oczu, podkreślonych czarną kredką.
– A ty co, zamieniasz się w
czarownice?
– Ja jestem czarownicą,
Ly.
Lytton pokręciła głową w geście
"dobrze wiesz o co mi chodzi", po czym zamknęła książkę i podniosła
się na łokciach. Miała na sobie niebieski sweter, który podkreślał kolor jej
oczu i jasne dżinsy.
– Evan nie będzie zadowolony, jak
cię zobaczy.
– Evan może mnie cmoknąć. Z resztą,
jesteśmy po lekcjach. Mogę robić ze swoim wyglądem co chce.
– Przez ciebie zaczęłam
kwestionować wybór tej koszulki – westchnęła Bianka, podnosząc się z
łóżka.
– Przecież masz na sobie biały
t-shirt – stwierdziła Eliza, unosząc brwi do góry.
– No właśnie.
– Okej, idziemy? – spytała
Lytton, podchodząc do drzwi. Zachichotałam pod nosem i ruszyłam za nią, kiedy
Rosier wystawiła jej język.
Wąskim korytarzem dotarłyśmy do
zatłoczonego Pokoju Wspólnego, w którym kilka pierwszoroczniaków przekrzykiwało
się, stojąc na sofach. Macnair odłączyła się od nas i zbiegła schodami na
niższy poziom, żeby dać im reprymendę, a Eliza oparła się o srebrną barierkę w
kształcie wijącego się węża i z mściwym uśmieszkiem obserwowała, jak jej
przyjaciółka krzyczy na jedenastolatków.
– Czasami myślę, że roczniki od
czwartego w dół powinny mieć osobny Pokój Wspólny – westchnęła, a potem
obróciła się i ruszyła drugim korytarzem, prowadzącym do męskiej części
dormitoriów. Bianka przewróciła oczami, a potem spojrzała na mnie.
– Przypomnij mi, czemu tam idziemy?
– Bo kolejny wieczór w pokoju
przypieczętuje twój status kujona.
– Przypomnij mi, czemu się z tobą
koleguję? – zaśmiała się, kiedy popchnęłam ją w kierunku przejścia. –
No dobra, idę już, idę.
Dziewczyna ruszyła za Elizą,
uśmiechając się szeroko. Czasami naprawdę dziwiłam się, że Tiara przydzieliła
ją do Slytherinu. W ogóle tam nie pasowała.
Rosier skręciła w lewo, a naszym
oczom ukazały się czarne drzwi z klamką w kształcie głowy węża. Na ciemnym
drewnie powieszona była tabliczka z kaligraficznym napisem "szósty
rok".
– Czemu wydaje mi się, że nasze
wejście jest jakieś... przyjemniejsze? – spytała Bianka. Eliza zachichotała, po
czym złapała klamkę i bez pukania weszła do środka.
– To nie obora, tu się puka,
Rosier.
– Pukać to ty sobie możesz, co
najwyżej, skarpetkę. Śmierdzi tu, tak w ogóle.
– Jaki brat, taka siostra –
westchnął August, uśmiechając się wesoło.
Rozglądnęłam się po owalnym pokoju,
przyglądając się po kolei czterem łóżkom. Dwa pierwsze były puste i zasłane, a
na ziemi pomiędzy nimi siedział Frank Rookwood i Evan. Brat Elizy przeczesywał
sobie właśnie włosy ręką, przyglądając się Lytton. Jego koszula była rozpięta
od góry, a niezawiązany krawat zwisał smętnie po obu stronach szyi.
– Błagam, nie porównuj mnie do tego
pomiotu szatana – westchnął, obrzucając siostrę zniesmaczonym wzrokiem. – Co ty
masz na sobie? Wszystkie twoje pozostałe worki na ziemniaki zostały w praniu?
– Ha, ha, ha – warknęła Eliza,
rzucając się na drugie łóżko, przy okazji czochrając czuprynę brata. August,
siedzący na posłaniu obok, zaśmiał się głośno, widząc minę swojego przyjaciela.
Ubrany był w białą koszulę, którą włożył w ciemne spodnie, a jego brązowe włosy
były wilgotne, tak, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica.
– Nie ma mnie chwile, a nasze
dormitorium zamienia się w zwierzyniec – rozległ się męski głos.
Spojrzałam za siebie, gdzie w progu pokoju stanął Jordan Fry. Wciąż miał na
sobie szatę Hogwartu, tak jakby dopiero skądś wrócił.
– Pomyśl, co my przeżywamy na co
dzień – westchnęła Lytton, siadając na pierwszym łóżku.
– Hej! – zawołała Eliza, na co
Jordan zaśmiał się głośno. Miał całkiem przyjemny śmiech.
– Okej, ja wpadłem tylko po
podręcznik, wrócę za parę godzin. Tylko nie rozwalcie nam sypialni, okej?
– Się robi, panie kapitanie –
zasalutowała mu Eliza. Fry pokręcił głową z rozbrajającym uśmiechem, po czym
zgarnął torbę z ostatniego łóżka i ruszył w stronę wyjścia.
– Hej, Yves – rzucił, mijając
mnie. Uniosłam brwi, odwracając za nim głowę, kiedy mnie minął.
– A ty co taka zdziwiona?
– Myślałam, że wielki Jordan Fry,
ścigający drużyny Slytherinu, nie kojarzy takiej marnej istoty, jak ja –
mruknęłam ironicznie, na co Bianka roześmiała się głośno.
Usiadłam na łóżku Augusta i po raz
kolejny zlustrowałam pokój wzrokiem. Wyglądał zupełnie tak jak nasz – no,
może nie licząc różnych plakatów i ogólnego rozgardiaszu – i przez
myśl przeszło mi, czy w innych domach również tak to wygląda. Kopie
wspólnie zaprojektowanego pomieszczenia.
Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić
Puchonów w takim miejscu jak to. Zimne, kamienne ściany, meble wykonane z
czarnego drewna i wszechobecna zieleń. Srebrne klamry na zasłonach i klamki w
drzwiach mogłam jeszcze znieść, ale brakowało mi bieli i szarości, brakowało mi
mojej sypialni z Mountrieul. Gdybym tylko mogła ją tu przenieść...
Nie, pomyślałam, każdy dom musiał mieć różne
dormitoria. Na przykład te Slytherinu, wyglądały, jak owalne akwaria, w których
hodowano nas, niczym okazy w sklepie zoologicznym. "Tylko dzisiaj,
trójka maniaków czystej krwi w cenie dwójki!"
– Chcecie zagrać z nami?
– Jasne! Yve, grasz?
Spojrzałam na Elizę, która zabrała
właśnie bratu talię zniszczonych kart, po czym pokiwałam głową. Dziewczyna
uśmiechnęła się diabelsko, a potem zlustrowała mnie czujnym spojrzeniem.
– Umiesz grać w pokera?
– Mniej więcej.
– To mniej, czy więcej?
– We Francji rozgrywaliśmy rodzinne
turnieje.
– To dobrze. Brakuje nam
wykwalifikowanych graczy – westchnęła Eliza, za co oberwała poduszką po
głowie. – Evan!
– Jest tylko jedna zmiana
zasad – mruknęła Lytton, siadając na ziemi. Spojrzała na mnie swoimi
niebieskimi oczami, które nagle pociemniały, jak ocean podczas burzy, a potem
uniosła jeden kącik ust do góry. – Walutą są tajemnice.
Coś w moim żołądku wykonało obrót o
sto osiemdziesiąt stopni.
Tajemnice?
Zsunęłam się na ziemię, siadając
pomiędzy Bianką i Augustem. Starałam zachować spokój, chociaż ledwo
powstrzymywałam dłonie od drżenia. Tajemnice. Dokładnie to, czego nie wolno
było mi zdradzać. Potarłam delikatnie prawy nadgarstek, oddychając głęboko. Musiałam
się wyluzować.
Chociaż od roku starałam się
zbliżyć do Ślizgonów, trudno było uznać nasze relacje za przyjacielskie. Trudno
było w ogóle określić je jednym słowem. Ślizgoni byli nieufni jak mało
kto – zdążyłam przekonać się o tym już nie raz. Nawet jeśli zdarzało
mi się spędzać z nimi czas, to nigdy nie traktowali mnie, jako kogoś swojego.
Nie byłam stąd. Nie pochodziłam z ich kręgu. Byłam całkiem obcą
osobą, którą najpierw musieli w całości zaakceptować. Nawet między nimi więzy
nie były zbyt mocne, a co dopiero kiedy w grę wchodził ktoś nowy. Dlatego teraz
musiałam dać radę. Nie wolno było mi stchórzyć.
– Masz. – Eliza podała mi
stosik pergaminów. Uniosłam brwi, odbierając je, na co August zaśmiał się cicho.
– Na każdym zapisujesz po jednym
słowie twojej tajemnicy. Im więcej liter, tym słowo jest więcej warte. Możesz
dzielić je na ile części zechcesz, dawać nawet pojedyncze literki. Każda
spółgłoska to pięć knutów, a samogłoska warta jest trzy. Sama decydujesz ile
chcesz postawić – wytłumaczył mi Renoir, przeczesując wilgotne włosy ręką.
Miał ciepłe, jasno-brązowe oczy, którymi przyglądał mi się w zaciekawieniu.
– Więc gra kończy się, kiedy straci
się wszystkie pergaminy?
– Nie do końca. Widzisz, później
można grać o wymiany. Skolekcjonowanie całej tajemnicy jest cholernie trudne,
dlatego można zawiązywać sojusze, otwarte albo tajne. Można na przykład
postawić wszystkie litery z tajemnicy jednej osoby za takie, których ci mniej
brakuje, ale nikt nie daje ci gwarancji, że to ty zgarniesz wygraną w kolejnej
turze. To czysta gra o szczęście.
– Udało wam się w ogóle
skolekcjonować jakąś tajemnicę w całości? – spytałam, z powątpiewaniem
przyglądając się tasującej karty Elizie.
– Kilka razy. Zazwyczaj to gra na
kilka tur. Aha, no i każde skolekcjonowane słowo jest warte galeon. Zdanie: to
już zależy od tego, kto je zdobędzie, jako sprzedający ma prawo podnosić cenę
do woli, albo zrezygnować ze sprzedaży. Mówię to, gdybyś chciała jednak odkupić
swoją tajemnicę. Nie wszyscy chcą się dzielić sekretami.
August mierzył mnie dziwnym
spojrzeniem, pod wpływem którego poczułam się jak małe dziecko. Coraz bardziej
wątpiłam w słuszność swojej decyzji, ale nie miałam już wyboru. Wycofanie się
teraz...
– Okej, spisujcie tajemnice.
– Jaką macie pewność, że ktoś nie
skłamie? – spytałam, na co Evan uśmiechnął się. Coś w jego twarzy
sprawiło, że wyglądał jak szaleniec.
– Pergaminy są zaczarowane. Jeśli
wykryją fałsz, zabarwią się na czerwono.
– A co, jeśli zabarwią się na
zielono? – mruknęłam, patrząc, jak plik papieru w mojej ręce powoli
zmienia barwę, jakbym zanurzała go w farbie.
– To znaczy, że twoja tajemnica
będzie liczona podwójnie.
– Ale ja jeszcze żadnej nie
napisałam – szepnęłam, czując, jak całe moje ciało ogarnia panika.
– Najwidoczniej wszystkie twoje
tajemnice są dużo warte – wymruczała Eliza, a jej oczy zabłysły jak oczy
szaleńca.
Zapowiadała się najdłuższa gra w
moim życiu.
Cześć wszystkim!
Na wstępie chciałabym przeprosić, za taką zwłokę. Czas uciekł mi jakoś między palcami i zanim się zorientowałam, był już sierpień. Gdzie, jak, co?
Tak czy siak, zmotywowałam się w końcu do dodania kolejnego rozdziału, i tu, i na SD, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi moją długą nieobecność.
Połowa wakacji już za nami, a ja praktycznie w ogóle nie pisałam. Żałuję i mam zamiar to zmienić, mam wielką nadzieję, że moje plany wypalą i rozdziały będą się ukazywać co dwa tygodnie, ale póki co niczego nie mogę obiecać. Od września zaczynam naukę do poprawy matury (akurat z tych dwóch przedmiotów, na których mi najbardziej zależało, nie jestem zadowolona z wyników, a ponieważ nie interesuje mnie żaden inny kierunek, oprócz medycyny, to zostało mi tylko zabrać się za poprawę. Ubolewam nad tym, ale decyzja już zapadła) więc ogromnie liczę na to, że uda mi się to jakoś pogodzić z w miarę systematycznym pisaniem.
Tak, czy siak, oddaję rozdział do Waszych rąk. Wprowadziłam w nim nową, ważną rzecz dla fabuły i jestem bardzo ciekawa, co o niej sądzicie :D
Tymczasem zmykam, pracować nad kolejnymi tekstami. Kiedyś trzeba się wziąć za siebie, prawda?
Całuję i przesyłam moc uścisków, Ati
!
OdpowiedzUsuńHejcia naklejcia ;* Drugie miejsce!
OdpowiedzUsuńTu bd kom!
OdpowiedzUsuńCzwarta i pozdrawia z labiryntu :')
OdpowiedzUsuńCzesc. Rozdział niby spokojny, ale nie do konca. Po pierwsze ciekawi mnie zachowanie Simona. Dlaczego nagle przestał chodzic za narratorka, to z powodu tego Węża? A moze siostra mu zabroniła? Hm... Pp drugie poker na tajemnice.... Niezły pomysł. Ciekawe, jak Yves z tego wybrnie../ ale moze dowie się czegos ciekawego? Zastanawiam sie swoją droga, jak kiedyś się zachowywała wobec Slizgonow, skoro podkreśla,ze teraz wreszcie musi zdobyć ich zaufanie? Męczyłoby mnie takie zycie, to udawanie itd... Mysle,ze Bianka swoje wie i dlatego ja lubi. Mam małe zastrzeżenie, przez tak duża ilośc slozgonkich bohaterow dosyc sie oni myla. Jest lepiej, ale jako ze niekorzy nie zostali wystarczająco zakreśleni, czasem cieżko jest podążyć za dialogiem. Ale ogolnie wiesz, jak zaciekawić czytelnika. Czekam na ciąg dalszy i zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na świeżo dodaną nowosc :)
OdpowiedzUsuńO rety jakie długie.
OdpowiedzUsuńWiesz, że czytałam rozdział dosłoownie pół godziny?
Normalnie kocham cię za to.
Uwielbiam długie i treściwe rozdziały, a Twoje właśnie takie są.
Powoli wprowadzasz czytelnika w arkana bohaterów i swojego scenariusza.
Ogólnie bardzo polubiłam świat jaki pokazałaś.
Uwielbiam Pottera a takiej historii nie miałam jeszcze okazji poznać.
Szczególnie zaintrygowały mnie relacji Ślizgonów i Gryfonów.
Jak zawsze są treściwe i złożone.
I jeszcze Yves... idealne imię dla wspaniałej bohaterki.
Oddającej jej charakter.
Mi osobiście się podoba.
Naprawdę jestem zachwycona i nie żałuje, że tu weszłam.
Oby było więcej takich historii jak Twoja.
pozostaje mi życzyć weny.
[www.pokochac-lotra.blogspot.com]