środa, 10 sierpnia 2016

5. Zieleń Slytherinu

styczeń 1981

O ile wcześniej Hogwart wydawał się wielki, miałam wrażenie, jakby nagle skurczył się, jak pod wpływem magicznego zaklęcia. Wciąż widziałam te same twarze na korytarzach, te same słowa dźwięczały mi w uszach, potrawy straciły smak. Codziennie budziłam się o świcie, gwałtownie wyrywana ze snu, jakby ktoś mocno mną potrząsnął. Dni mijały, a ja powoli odliczałam czas do czternastego lutego. Wyjście do Hogsmeade dla mnie równało się ze spotkaniem z ojcem – w końcu nie mógł przegapić okazji na porozmawianie ze mną w cztery oczy, kiedy nie znajdowałam się w zamku. A ja nie byłam na to gotowa.
Wciąż nie dostałam odpowiedzi od Ophelie, co trochę mnie martwiło. Co prawda list wysłałam dopiero po kilku dniach zwłoki, a droga z Hogwartu do Francji była długa i wyczerpująca, ale spodziewałam się, że już dawno powinna się odezwać. Każdego ranka czekałam na głupi kawałek pergaminu, który nie chciał przybyć. Obawiałam się, co mogło to oznaczać. Raczej nic poważnego nie mogło się stać – wtedy już bym o wszystkim wiedziała. Nie, przerażała mnie myśl o tym, do czego mogła posunąć się moja siostra, próbując znaleźć wyjaśnienie mojego zachowania. Bałam się, że mogłaby zacząć pytać, co było zbyt niebezpieczne. Nie wierzyłam, że mogłoby się jej coś stać, ojciec by do tego nie dopuścił, chociaż... Wspomnienie jego wzroku, kiedy powiedziałam mu o tym, że zaatakował mnie Zach, wciąż prześladowało mnie po nocach. Wiedziałam, że nie mógł mieszać się w sprawy Gauthierów, ale żeby nie stanął w mojej obronie...
Jedna tylko rzecz zmieniła się na plus – Simmons w końcu się odczepił. Nie wiedziałam, czy mnie unikał, czy wszechświat po prostu się nade mną zlitował, ale nie musząc widzieć jego twarzy na każdej przerwie, czułam się o niebo lepiej. Przysięgam, na widok jego sraczkowatej czupryny dostawałam mdłości. Tak, sraczkowatej. Ten kolor chyba najlepiej określał ten ohydny odcień ciemnego blondu, jaki gościł na jego głowie.
Czemu właściwie myślałam o jego włosach? Wzdrygnęłam się, a Bianka spojrzała na mnie zaskoczona.
– Zimno tu – skwitowałam. Nie skłamałam, lochy o tej porze roku zamieniały się w jedną wielką chłodnię. Brakowało tu tylko zwłok podwieszanych przy suficie i voilá.
Na przykład Simmonsa.
Okej, koniec z zabijaniem Krukona w myślach. Tak, miałam ochotę go ukatrupić, za każdym razem, jak przed oczami migotała mi ta jego uśmiechnięta twarzyczka i to nie ulegało wątpliwościom, jednak wyzywanie go we własnej głowie raczej nie mogło mi w tym pomóc.
– O czym tak rozmyślasz? – spytała Perkins. Wzruszyłam ramionami, zakładając opadające na oczy włosy za ucho i spojrzałam na nią przelotnie. Dziewczyna kończyła właśnie jeść bułkę, którą zwinęła ze śniadania.
– Jesteś brudna – stwierdziłam, jednak Ślizgonka nie przejęła się tym. Po prostu wytarła twarz wierzchem dłoni, a potem zmrużyła oczy.
– Nie odpowiedziałaś.
– O eliksirach – westchnęłam, udając, że odpuszczam. Bianka przyglądała mi się w skupieniu, marszcząc te swoje duże brwi w śmieszny sposób.
– Spoko, Slughorn pewnie już o tym wszystkim zapomniał. Kup mu paczkę słodyczy na walentynki i znowu będzie w tobie zakochany po uszy.
– To, że jedzenie rozwiązuje wszystkie twoje problemy, nie znaczy, że jest tak w wypadku każdego.
– Uwierz, że jest. Znam się na tym – zawołała dziewczyna, puszczając mi oczko, kiedy parsknęłam śmiechem.
– Typowa Bianka – skwitowałam, na co brunetka wyszczerzyła się szeroko. Przed nami wyłonił się korytarz wypełniony uczniami. Gdzieś po drugiej stronie mignęła mi postać Elizy, więc ruszyłam w tamtym kierunku, ciągnąc za sobą Perkins.
– Hejo.
Uśmiechnęłam się do Savannah, która stała oparta o zimną ścianę.
– Szybko uciekłyście ze śniadania – zauważyła Bianka, na co Lytton zaśmiała się.
– Rosier zapomniała...
– Cicho – przerwała jej Eliza, płonąc rumieńcem.
– ... Różdżki – dokończyła Macnair, za co oberwała w głowę od przyjaciółki. – No co, ciołku, przyznanie do własnej głupoty boli?
– Żebym ciebie coś zaraz nie zabolało!
– Uspokójcie się – warknął Evan, który stanął za plecami swojej siostry i zmierzył ją znudzonym spojrzeniem. Lytton spłonęła rumieńcem i zacisnęła usta, na co Eliza zachichotała wesoło.
– Jasne, braciszku – westchnęła, ciągnąc za sobą zmieszaną Ly. Z daleka widać było, że Ślizgon podobał się brunetce, jednak ona zaprzeczała temu z całych sił.
Savannah i Bianka ruszyły zaraz za nimi, prowadząc mnie za sobą. Evan uniósł lewą brew do góry, ale nic nie powiedział. Zamiast tego szepnął coś do Augusta Renoira, który pokiwał głową, po czym skinął na pozostałych Ślizgonów z siódmego rocznika.
Usiadłam na swoim miejscu i rozejrzałam się. Pomieszczenie wypełniał przyjemny w zapachu dym, a na każdym stole stały trzy kociołki. Bianka pochyliła się nad naszym i powąchała jego zawartość.
– Hm, nie poznaję tego eliksiru – mruknęła. Savannah, która jako jedyna była bez pary, położyła swoje rzeczy na stoliku obok i zaglądnęła mi przez ramię.
– Ja też nie.
– Lytton to nawet nie warto pytać, bo i tak nie będzie wiedzieć – westchnęła Eliza, siadając wygodnie i odchylając się do tyłu, na co stojąca obok niej brunetka fuknęła pod nosem.
– Nie, żebym coś insynuowała, ale nie powiem, kto ostatnio... – zaczęła Ly, związując swoje długie, czekoladowe włosy w wysokiego kucyka, jednak Eliza jej przerwała.
– Jeszcze jedno słowo, a wyrwę ci język.
– Chciałabym to zobaczyć.
Macnair usiadła na przeciwko mnie i uśmiechnęła się szyderczo, na co Eliza wygięła usta i zaczęła udawać, że ją naśladuje. Dopiero kiedy jej brat wraz z Renoirem zajęli ostatnie wolne miejsca, uspokoiła się i zanurzyła w lekturze jakiegoś opasłego tomiska.
– Witajcie! – Slughorn, który do tej pory nie zwracał na nas większej uwagi, podniósł się ze swojego miejsca i obrzucił klasę wesołym spojrzeniem. Tego dnia miał na sobie fioletową szatę w niebieskie gwiazdki, która opinała jego wielki brzuch tak ciasno, jakby miała zaraz pęknąć. – Czy ktoś powie mi, co tutaj mamy?
Wszyscy nachylili się nad swoimi kociołkami, jakby to miało im w czymś pomóc. Uniosłam brwi, na widok, Elizy, która jeszcze raz powąchała eliksir, po czym zakaszlała głośno.
– Nikt? – spytał mężczyzna, wyglądając na zawiedzionego. Lytton zawahała się, delikatnie podnosząc rękę do góry, ale po chwili opuściła ją z powrotem, ściągając brwi. – Szkoda. No cóż, na waszych stolikach stoją różne eliksiry. Ponieważ do egzaminów nie zostało dużo czasu, uważam, że przyda wam się jakieś większe wyzwanie. Dzisiejsze? Odkrycie, co to za eliksir kryję się w waszym kociołku, a następnie sporządzenie do niego antidotum. Macie na to półtorej godziny. Gotowe antidota chcę widzieć po tym czasie zakorkowane na moim biurku! I nie zapomnijcie ich podpisać!
Eliza jęknęła. Lytton przybrała zacięty wyraz twarzy, a Bianka spojrzała na mnie rozbawiona i złapała różdżkę.
– Szykuje się pracowite dziewięćdziesiąt minut – zaśmiała się, a potem pochyliła się nad kociołkiem.
Musiałam przyznać, że zabawne było obserwowanie Simmonsa, który po naszej ostatniej rozmowie wyraźnie mnie unikał. Przez całe eliksiry zachowywał się dziwniej od reszty swoich pokręconych znajomych, co chwila zerkając na mnie zza filaru, a kiedy go na tym przyłapywałam, natychmiast odwracając wzrok. Gdy podszedł do szafki ze składnikami w tym samym momencie co ja, zmieszał się i odsunął. 
Nie, żebym dalej nie miała ochoty go udusić.
Uśmiechnęłam się pod nosem, mijając go w drodze do swojego miejsca. Wszystko wracało do normy. W końcu mogłam w spokoju zająć się swoimi sprawami.
Usiadłam i spojrzałam na Biankę, która odmierzała właśnie trzy ćwiartki serc nietoperzy. Dziewczyna marszczyła śmiesznie swoje wielkie brwi, mrucząc coś pod nosem.
– Co się patrzysz? – spytała. – Pomogłabyś, a nie...
– Pomagam – odpowiedziałam, podając jej dwa żuki gnojowniki. Bianka uniosła wzrok i spojrzała na mnie uważnie, jak gdyby mówiąc "nie zauważyłam".
– Ta, tak jak Eliza – westchnęła Lytton, wskazując chochlą na swoją przyjaciółkę, która podpierała głowę na prawej ręce, drugą mażąc coś po książce. – Halo, ziemia do Rosier, obudź się!
– Czego? – wymamrotała Ślizgonka, przerzucając kartkę w podręczniku.
– Wzięłabyś się za robotę, co? To praca w parach. W parach!
– Po co, skoro ty odwalasz ją za mnie? – westchnęła cicho blondynka, teatralnie ziewając. Jej krótkie włosy napuszyły się od pary buchającej z ich kociołka przez co wyglądała tak, jakby nie czesała się z miesiąc.
– Chyba naprawdę chcesz oberwać.
– Evan, Lytton się pyta, czy chcesz oberwać – mruknęła Eliza, ponownie ziewając, a jej przyjaciółka natychmiast spłonęła rumieńcem.
– Za co? – spytał brunet, podnosząc głowę nad kociołek, by lepiej nas widzieć. August zaśmiał się, obrzucając siostrę swojego przyjaciela rozbawionym spojrzeniem, po czym poklepał chłopaka po plecach.
– Za nic – wycedziła Lytton. – A ty – zwróciła się do Elizy, machając jej chochlą przed twarzą – weź się do pracy. Mówię serio. Rosier! Bo na fiolce napiszę tylko swoje nazwisko!
– No dobra, co mam robić.
– Masz. I mieszaj. 
Minuty mijały, a atmosfera przy naszym stoliku coraz bardziej się zagęszczała. Razem z Bianką przyglądałyśmy się wykłócającej się Elizie, śmiejąc się pod nosem. Zostało kilka minut do końca, a dziewczyny zorientowały się, że nie wrzuciły jednego ze składników.
– To TWOJA wina! – warknęła Lytton, mieszając wściekle w kociołku. Eliza nabrała powietrza i obrzuciła ją oskarżycielskim spojrzeniem.
– Nie zwalaj tego na mnie! Wszyscy dobrze wiedzą, że ja nic nie zrobiłam!
– NO WŁAŚNIE!
– Typowe – westchnęła Bianka, przelewając nasze antidotum na eliksir wiecznych koszmarów do małej fiolki opatrzonej naszymi nazwiskami. Kiedy skończyła, wyciągnęłam rękę w jej kierunku.
– Daj, zaniosę.
– Idź i zmiękcz jego serce, Rieux – zachichotała brunetka, puszczając mi oczko. Spojrzałam na nią, unosząc jedną brew, na co dziewczyna zaśmiała się ciepło, a potem pogoniła mnie. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w kierunku katedry, za którą siedział Slughorn.
– Och, Yvesanne – powiedział, odbierając ode mnie fiolkę. Uniósł ją wysoko i zmrużył śmiesznie oczy, patrząc na nią pod światło. – Znakomicie. Widzę, że poradziłyście sobie z panną Perkins.
– Tak, szybko zorientowałyśmy się, co znajdowało się w naszym kociołku.
– Świetnie. Widzę, że znowu wróciłaś na dobre tory, Yvesanne. Cieszę się i mam nadzieję, że to był ostatni raz.
– Był, panie profesorze – zapewniłam, na co mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie. 
– Och, zawsze uważałem, że dobre wychowanie to klucz do sukcesu! To po prostu widać po człowieku. Wiedza, jak się zachować, to pierwszy krok do osiągnięcia czegoś wielkiego. A ty, Yvesanne, ty zdecydowanie wiesz o czym mówię. I wierzę, że zajdziesz daleko. No dobrze, a teraz wracaj już do ławki, nie tamuj kolejki, moja droga, nie tylko ty chciałabyś oddać dzisiaj pracę na zaliczenie!
Odwróciłam się i zacisnęłam usta, śmiejąc się w duchu. Łatwo poszło.
– Naucz mnie tego. – Evan zrównał się ze mną, wkładając ręce do kieszeni. Chociaż jego usta rozciągały się w uśmiechu, było coś w wyrazie jego twarzy, co wydawało się niepokojące.
– Czego?
– Nie wiem, tego co z nim zrobiłaś. Zjadłby ci z ręki, gdybyś tego chciała.
– Przesadzasz – westchnęłam, łapiąc swoją torbę. Rozległ się dźwięk dzwonka i wszyscy ruszyli w kierunku wyjścia.
– Nie przesadzam. A tak w ogóle, to dotarły do mnie słuchy o pewnym czwartoklasiście z Gryffindoru...
– Co z nim?
Evan uśmiechał się, chociaż jego oczy były zimne. To był ten sam uśmiech, który tak często gościł na twarzy jego siostry, ten sam, niepokojący, złośliwy uśmiech.
– Czym tak cię wkurzył, co, Rieux?
– Swoim jestestwem. – Wzruszyłam ramionami. Utrzymanie pokerowej twarzy dużo mnie kosztowało. Przez moment byłam pewna, że Evan zaraz zorientuje się, że coś jest nie tak. Może któryś z mięśni mojej twarzy drgnie nerwowo, albo wina wyświetli się w moich oczach, jak na wielkim telebimie. Ale ten moment minął, a chłopak pokiwał głową. Kupił to.
Kiedy otwierał usta, by coś powiedzieć, coś mocno uderzyło mnie w ramie, odpychając na ścianę. Spojrzałam w lewo w momencie, w którym burza blond loków minęła mnie niczym tornado, zagradzając mi przejście. Właścicielka włosów jedynie posłała mi wredne spojrzenie, a potem ruszyła za koleżankami.
– Eee, a PRZEPRASZAM? – zawołałam za nią, sprawiając, że się odwróciła.
– Za co mnie przepraszasz? – spytała, uśmiechając się wrednie. Na jej piersi widniało godło Godryka Gryffindora. Super, przeszło mi przez myśl. Kolejny Gryfon, któremu odwala.
– Słucham? Nie zapomniałaś się przypadkiem? – warknęłam. Bianka podeszła do mnie, a Lytton i Eliza zatrzymały się, spoglądając na nas zaskoczone.
– Nie, Rieux, nie zapomniałam się. 
– Swoją tępotą jedynie potwierdzasz stereotypy o blondynkach – warknęłam, po czym ruszyłam w kierunku wyjścia z lochów.
– To był mój brat – wysyczała dziewczyna, kiedy ją mijałam.
– Nie obchodzi mnie twój brat – powiedziałam, chociaż dobrze wiedziałam, o co jej chodzi. Ten czwartoklasista z korytarza, Gryfon, który mnie obraził... 
– A powinien.
– Czemu, jest takim samym idiotą jak jego siostra?
Ślizgoni zaśmiali się głośno. Kilka osób przystanęło, oglądając się przez ramię. Wśród nich zauważyłam Simmonsa.
– Chodźmy stąd, Yves – westchnęła Bianka, marszcząc brwi. Nigdy nie lubiła, kiedy wdawałam się w kłótnie.
– Wiesz, że Yves to męskie imię, co nie? – rzuciła Gryfonka, sprawiając, że znowu się zatrzymałam. Wyglądała na dość zdesperowaną, żeby mi dopiec. No tak, przemknęło mi przez głowę. Kiedy Gryfon nie wie co zrobić, bezmyślnie atakuje. Odwaga? Raczej głupota. – Pomyślałaś kiedyś, Rieux, że może twoja mamusia chciała mieć syna? Nieźle się musiała zdziwić, jak cię zobaczyła. Dodała "anne", żeby nie było ci przykro. Przyznaj się, po kim dostałaś to imię? Po dziadku? Wujku? Pierwszej miłości mamusi?
Zacisnęłam zęby, powoli odwracając się w kierunku blondynki. Evan stanął za nią, obserwując nas z zaciekawieniem, jak gdybyśmy były okazami w zoo. Nie mogłam okazać słabości, a ta wywłoka ewidentnie mnie prowokowała. Pewnie liczyła na to, że rzucę się na nią, kiedy z klasy lada moment mógł wyjść nauczyciel. Dostałabym szlaban, a ona mogłaby się szczycić tym, że mnie ukarała. Jej niedoczekanie.
– A ty po kim dostałaś imię, co? Po dziwce, z którą twój ojciec zdradzał twoją matkę? Masz rację Bianko – dodałam, odwracając się. – Chodźmy stąd.
Perkins zacisnęła palce na mojej ręce, uśmiechając się pod nosem, kiedy zza naszych pleców dobiegł nas okrzyk wściekłości. Ktoś musiał ją powstrzymać, bo nie rzuciła się za nami. I dobrze. Wcale nie miałam ochoty na kłótnie. Z obojętną miną minęłam Simmonsa, który przypatrywał mi się w skupieniu, a potem skierowałam się w stronę schodów. 
– Em... Czy to tylko ja, czy mam wrażenie, że coś jest nie tak? – spytała Bianka, kiedy wspinałyśmy się na pierwsze piętro. – No wiesz, Gryfon, który pluje jadem? A myślałam, że to Ślizgoni są "tymi złymi" – wyjaśniła, nakreślając w powietrzu cudzysłowy, kiedy wymawiała dwa ostatnie słowa.
– Lwica obsikiwała tylko terytorium.
Bianka wybuchła śmiechem, słysząc moją metaforę.
– Ale wiesz, że nie pochwalam czegoś takiego, nie?
Miałam ogromną ochotę powiedzieć, że ja też. Że wcale nie przyniosło mi to radości, że czuję się źle z myślą, jak się zachowałam, ale jedyne co mogłam zrobić to uśmiechnąć się słabo i iść dalej. Brzydziłam się ślizgońskimi wartościami, ale wiedziałam, że było to konieczne, żeby mi zaufali. Żeby w końcu uznali za jedną z nich.
Po kilku minutach marszu dogonił nas Evan, który wyprzedził nas, a potem obrócił się i zaczął iść tyłem.
– Robisz coś dzisiaj, Rieux?
– Nie, a czemu?
– Może wpadniecie do nas wieczorem? Eliza i Lytton już się zgodziły.
– Spoko – rzuciłam, uśmiechając się. Evan odwzajemnił uśmiech, chociaż jego był zimny i bezwzględny, a potem odwrócił się i odszedł. Będąc już na rogu, rzucił nam wesołe spojrzenie i zatrzymał się na moment.
– Wiesz, obrażanie ludzi z takim akcentem, jak twój, brzmi jakbyś rzucała na nich klątwę.
– No proszę, Rieux – zaśmiała się Bianka, szturchając mnie, kiedy chłopak znikł z naszych oczu. – Uważaj, bo jeszcze się zakocha.
– Niedoczekanie – zachichotałam. – To Evan Rosier, człowiek bez uczuć.
Wszystko układało się po mojej myśli.
A ta Gryfonka, jej brat, czy Simmons... To były tylko nic nieznaczące przeszkody.
Musiałam w to wierzyć, inaczej chyba postradałabym zmysły.

Spojrzałam na pomięty pergamin w mojej ręce. Pokreślone słowa przepowiedni były ledwo widoczne w półmroku panującym w dormitorium. Jedno z nich migotało przed moimi oczami, jakby było neonowym znakiem. Sukuri. Wąż.
Zacisnęłam dłoń w pięść, miażdżąc kartkę, po czym wrzuciłam ją do szuflady mojej szafki nocnej – tak głęboko, jak tylko się dało.
– Miłej zabawy.
Odwróciłam się i spojrzałam na Savannah, która siedziała na środkowym łóżku. Miała na sobie flanelową koszulę, a jej długie, blond włosy były związane na czubku głowy w wielkiego, rozczochranego koka.
– Tak właściwie, to czemu z nami nie idziesz?
– Mam jutro zaliczenie z ONMS. Została mi kupa materiału do powtórzenia.
– Bo jak zwykle zostawiłaś to na ostatnią chwilę. – Lytton podniosła na nas wzrok znad książki. Jej usta były pomalowane na czerwono, co według mnie było dosyć desperackim posunięciem. Evan już zwracał na nią uwagę. A jej dalsze ubieganie się o nią były po prostu żałosne.
– Wcześniej nie miałam czasu – westchnęła blondynka, przygryzając dolną wargę, która była dużo większa od górnej. Może to właśnie przez to, że tyle razy to robiła, była taka duża?
– A co właściwie takiego robiłaś, że nie miałaś czasu? – Eliza oparła się o drzwi. Miała na sobie czarne spodnie i bluzkę w tym samym kolorze, która odkrywała jej brzuch. Bianka uniosła brwi, na widok jej potarganych, krótkich włosów, które w tym świetle przybrały rudawe zabarwienie i zielonych oczu, podkreślonych czarną kredką.
– A ty co, zamieniasz się w czarownice?
– Ja jestem czarownicą, Ly.
Lytton pokręciła głową w geście "dobrze wiesz o co mi chodzi", po czym zamknęła książkę i podniosła się na łokciach. Miała na sobie niebieski sweter, który podkreślał kolor jej oczu i jasne dżinsy.
– Evan nie będzie zadowolony, jak cię zobaczy.
– Evan może mnie cmoknąć. Z resztą, jesteśmy po lekcjach. Mogę robić ze swoim wyglądem co chce.
– Przez ciebie zaczęłam kwestionować wybór tej koszulki – westchnęła Bianka, podnosząc się z łóżka. 
– Przecież masz na sobie biały t-shirt – stwierdziła Eliza, unosząc brwi do góry.
– No właśnie.
– Okej, idziemy? – spytała Lytton, podchodząc do drzwi. Zachichotałam pod nosem i ruszyłam za nią, kiedy Rosier wystawiła jej język.
Wąskim korytarzem dotarłyśmy do zatłoczonego Pokoju Wspólnego, w którym kilka pierwszoroczniaków przekrzykiwało się, stojąc na sofach. Macnair odłączyła się od nas i zbiegła schodami na niższy poziom, żeby dać im reprymendę, a Eliza oparła się o srebrną barierkę w kształcie wijącego się węża i z mściwym uśmieszkiem obserwowała, jak jej przyjaciółka krzyczy na jedenastolatków.
– Czasami myślę, że roczniki od czwartego w dół powinny mieć osobny Pokój Wspólny – westchnęła, a potem obróciła się i ruszyła drugim korytarzem, prowadzącym do męskiej części dormitoriów. Bianka przewróciła oczami, a potem spojrzała na mnie.
– Przypomnij mi, czemu tam idziemy?
– Bo kolejny wieczór w pokoju przypieczętuje twój status kujona.
– Przypomnij mi, czemu się z tobą koleguję? – zaśmiała się, kiedy popchnęłam ją w kierunku przejścia. – No dobra, idę już, idę.
Dziewczyna ruszyła za Elizą, uśmiechając się szeroko. Czasami naprawdę dziwiłam się, że Tiara przydzieliła ją do Slytherinu. W ogóle tam nie pasowała.
Rosier skręciła w lewo, a naszym oczom ukazały się czarne drzwi z klamką w kształcie głowy węża. Na ciemnym drewnie powieszona była tabliczka z kaligraficznym napisem "szósty rok".
– Czemu wydaje mi się, że nasze wejście jest jakieś... przyjemniejsze? – spytała Bianka. Eliza zachichotała, po czym złapała klamkę i bez pukania weszła do środka.
– To nie obora, tu się puka, Rosier. 
– Pukać to ty sobie możesz, co najwyżej, skarpetkę. Śmierdzi tu, tak w ogóle.
– Jaki brat, taka siostra – westchnął August, uśmiechając się wesoło. 
Rozglądnęłam się po owalnym pokoju, przyglądając się po kolei czterem łóżkom. Dwa pierwsze były puste i zasłane, a na ziemi pomiędzy nimi siedział Frank Rookwood i Evan. Brat Elizy przeczesywał sobie właśnie włosy ręką, przyglądając się Lytton. Jego koszula była rozpięta od góry, a niezawiązany krawat zwisał smętnie po obu stronach szyi.
– Błagam, nie porównuj mnie do tego pomiotu szatana – westchnął, obrzucając siostrę zniesmaczonym wzrokiem. – Co ty masz na sobie? Wszystkie twoje pozostałe worki na ziemniaki zostały w praniu? 
– Ha, ha, ha – warknęła Eliza, rzucając się na drugie łóżko, przy okazji czochrając czuprynę brata. August, siedzący na posłaniu obok, zaśmiał się głośno, widząc minę swojego przyjaciela. Ubrany był w białą koszulę, którą włożył w ciemne spodnie, a jego brązowe włosy były wilgotne, tak, jakby przed chwilą wyszedł spod prysznica.
– Nie ma mnie chwile, a nasze dormitorium zamienia się w zwierzyniec – rozległ się męski głos. Spojrzałam za siebie, gdzie w progu pokoju stanął Jordan Fry. Wciąż miał na sobie szatę Hogwartu, tak jakby dopiero skądś wrócił.
– Pomyśl, co my przeżywamy na co dzień – westchnęła Lytton, siadając na pierwszym łóżku. 
– Hej! – zawołała Eliza, na co Jordan zaśmiał się głośno. Miał całkiem przyjemny śmiech.
– Okej, ja wpadłem tylko po podręcznik, wrócę za parę godzin. Tylko nie rozwalcie nam sypialni, okej?
– Się robi, panie kapitanie – zasalutowała mu Eliza. Fry pokręcił głową z rozbrajającym uśmiechem, po czym zgarnął torbę z ostatniego łóżka i ruszył w stronę wyjścia.
– Hej, Yves – rzucił, mijając mnie. Uniosłam brwi, odwracając za nim głowę, kiedy mnie minął. 
– A ty co taka zdziwiona? 
– Myślałam, że wielki Jordan Fry, ścigający drużyny Slytherinu, nie kojarzy takiej marnej istoty, jak ja – mruknęłam ironicznie, na co Bianka roześmiała się głośno.
Usiadłam na łóżku Augusta i po raz kolejny zlustrowałam pokój wzrokiem. Wyglądał zupełnie tak jak nasz – no, może nie licząc różnych plakatów i ogólnego rozgardiaszu – i przez myśl przeszło mi, czy w innych domach również tak to wygląda. Kopie wspólnie zaprojektowanego pomieszczenia.
Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Puchonów w takim miejscu jak to. Zimne, kamienne ściany, meble wykonane z czarnego drewna i wszechobecna zieleń. Srebrne klamry na zasłonach i klamki w drzwiach mogłam jeszcze znieść, ale brakowało mi bieli i szarości, brakowało mi mojej sypialni z Mountrieul. Gdybym tylko mogła ją tu przenieść...
Nie, pomyślałam, każdy dom musiał mieć różne dormitoria. Na przykład te Slytherinu, wyglądały, jak owalne akwaria, w których hodowano nas, niczym okazy w sklepie zoologicznym. "Tylko dzisiaj, trójka maniaków czystej krwi w cenie dwójki!"
– Chcecie zagrać z nami?
– Jasne! Yve, grasz?
Spojrzałam na Elizę, która zabrała właśnie bratu talię zniszczonych kart, po czym pokiwałam głową. Dziewczyna uśmiechnęła się diabelsko, a potem zlustrowała mnie czujnym spojrzeniem. 
– Umiesz grać w pokera?
– Mniej więcej.
– To mniej, czy więcej?
– We Francji rozgrywaliśmy rodzinne turnieje.
– To dobrze. Brakuje nam wykwalifikowanych graczy – westchnęła Eliza, za co oberwała poduszką po głowie. – Evan!
– Jest tylko jedna zmiana zasad – mruknęła Lytton, siadając na ziemi. Spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczami, które nagle pociemniały, jak ocean podczas burzy, a potem uniosła jeden kącik ust do góry. – Walutą są tajemnice.
Coś w moim żołądku wykonało obrót o sto osiemdziesiąt stopni.
Tajemnice?
Zsunęłam się na ziemię, siadając pomiędzy Bianką i Augustem. Starałam zachować spokój, chociaż ledwo powstrzymywałam dłonie od drżenia. Tajemnice. Dokładnie to, czego nie wolno było mi zdradzać. Potarłam delikatnie prawy nadgarstek, oddychając głęboko. Musiałam się wyluzować.
Chociaż od roku starałam się zbliżyć do Ślizgonów, trudno było uznać nasze relacje za przyjacielskie. Trudno było w ogóle określić je jednym słowem. Ślizgoni byli nieufni jak mało kto – zdążyłam przekonać się o tym już nie raz. Nawet jeśli zdarzało mi się spędzać z nimi czas, to nigdy nie traktowali mnie, jako kogoś swojego. Nie byłam stąd. Nie pochodziłam z ich kręgu. Byłam całkiem obcą osobą, którą najpierw musieli w całości zaakceptować. Nawet między nimi więzy nie były zbyt mocne, a co dopiero kiedy w grę wchodził ktoś nowy. Dlatego teraz musiałam dać radę. Nie wolno było mi stchórzyć.
– Masz. – Eliza podała mi stosik pergaminów. Uniosłam brwi, odbierając je, na co August zaśmiał się cicho.
– Na każdym zapisujesz po jednym słowie twojej tajemnicy. Im więcej liter, tym słowo jest więcej warte. Możesz dzielić je na ile części zechcesz, dawać nawet pojedyncze literki. Każda spółgłoska to pięć knutów, a samogłoska warta jest trzy. Sama decydujesz ile chcesz postawić – wytłumaczył mi Renoir, przeczesując wilgotne włosy ręką. Miał ciepłe, jasno-brązowe oczy, którymi przyglądał mi się w zaciekawieniu.
– Więc gra kończy się, kiedy straci się wszystkie pergaminy?
– Nie do końca. Widzisz, później można grać o wymiany. Skolekcjonowanie całej tajemnicy jest cholernie trudne, dlatego można zawiązywać sojusze, otwarte albo tajne. Można na przykład postawić wszystkie litery z tajemnicy jednej osoby za takie, których ci mniej brakuje, ale nikt nie daje ci gwarancji, że to ty zgarniesz wygraną w kolejnej turze. To czysta gra o szczęście.
– Udało wam się w ogóle skolekcjonować jakąś tajemnicę w całości? – spytałam, z powątpiewaniem przyglądając się tasującej karty Elizie.
– Kilka razy. Zazwyczaj to gra na kilka tur. Aha, no i każde skolekcjonowane słowo jest warte galeon. Zdanie: to już zależy od tego, kto je zdobędzie, jako sprzedający ma prawo podnosić cenę do woli, albo zrezygnować ze sprzedaży. Mówię to, gdybyś chciała jednak odkupić swoją tajemnicę. Nie wszyscy chcą się dzielić sekretami.
August mierzył mnie dziwnym spojrzeniem, pod wpływem którego poczułam się jak małe dziecko. Coraz bardziej wątpiłam w słuszność swojej decyzji, ale nie miałam już wyboru. Wycofanie się teraz...
– Okej, spisujcie tajemnice.
– Jaką macie pewność, że ktoś nie skłamie? – spytałam, na co Evan uśmiechnął się. Coś w jego twarzy sprawiło, że wyglądał jak szaleniec. 
– Pergaminy są zaczarowane. Jeśli wykryją fałsz, zabarwią się na czerwono.
– A co, jeśli zabarwią się na zielono? – mruknęłam, patrząc, jak plik papieru w mojej ręce powoli zmienia barwę, jakbym zanurzała go w farbie.
– To znaczy, że twoja tajemnica będzie liczona podwójnie.
– Ale ja jeszcze żadnej nie napisałam – szepnęłam, czując, jak całe moje ciało ogarnia panika.
– Najwidoczniej wszystkie twoje tajemnice są dużo warte – wymruczała Eliza, a jej oczy zabłysły jak oczy szaleńca.
Zapowiadała się najdłuższa gra w moim życiu.



Cześć wszystkim! 
Na wstępie chciałabym przeprosić, za taką zwłokę. Czas uciekł mi jakoś między palcami i zanim się zorientowałam, był już sierpień. Gdzie, jak, co?
Tak czy siak, zmotywowałam się w końcu do dodania kolejnego rozdziału, i tu, i na SD, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi moją długą nieobecność.
Połowa wakacji już za nami, a ja praktycznie w ogóle nie pisałam. Żałuję i mam zamiar to zmienić, mam wielką nadzieję, że moje plany wypalą i rozdziały będą się ukazywać co dwa tygodnie, ale póki co niczego nie mogę obiecać. Od września zaczynam naukę do poprawy matury (akurat z tych dwóch przedmiotów, na których mi najbardziej zależało, nie jestem zadowolona z wyników, a ponieważ nie interesuje mnie żaden inny kierunek, oprócz medycyny, to zostało mi tylko zabrać się za poprawę. Ubolewam nad tym, ale decyzja już zapadła) więc ogromnie liczę na to, że uda mi się to jakoś pogodzić z w miarę systematycznym pisaniem.
Tak, czy siak, oddaję rozdział do Waszych rąk. Wprowadziłam w nim nową, ważną rzecz dla fabuły i jestem bardzo ciekawa, co o niej sądzicie :D
Tymczasem zmykam, pracować nad kolejnymi tekstami. Kiedyś trzeba się wziąć za siebie, prawda?
Całuję i przesyłam moc uścisków, Ati

6 komentarzy:

  1. Hejcia naklejcia ;* Drugie miejsce!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czwarta i pozdrawia z labiryntu :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Czesc. Rozdział niby spokojny, ale nie do konca. Po pierwsze ciekawi mnie zachowanie Simona. Dlaczego nagle przestał chodzic za narratorka, to z powodu tego Węża? A moze siostra mu zabroniła? Hm... Pp drugie poker na tajemnice.... Niezły pomysł. Ciekawe, jak Yves z tego wybrnie../ ale moze dowie się czegos ciekawego? Zastanawiam sie swoją droga, jak kiedyś się zachowywała wobec Slizgonow, skoro podkreśla,ze teraz wreszcie musi zdobyć ich zaufanie? Męczyłoby mnie takie zycie, to udawanie itd... Mysle,ze Bianka swoje wie i dlatego ja lubi. Mam małe zastrzeżenie, przez tak duża ilośc slozgonkich bohaterow dosyc sie oni myla. Jest lepiej, ale jako ze niekorzy nie zostali wystarczająco zakreśleni, czasem cieżko jest podążyć za dialogiem. Ale ogolnie wiesz, jak zaciekawić czytelnika. Czekam na ciąg dalszy i zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na świeżo dodaną nowosc :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O rety jakie długie.
    Wiesz, że czytałam rozdział dosłoownie pół godziny?
    Normalnie kocham cię za to.
    Uwielbiam długie i treściwe rozdziały, a Twoje właśnie takie są.
    Powoli wprowadzasz czytelnika w arkana bohaterów i swojego scenariusza.
    Ogólnie bardzo polubiłam świat jaki pokazałaś.
    Uwielbiam Pottera a takiej historii nie miałam jeszcze okazji poznać.
    Szczególnie zaintrygowały mnie relacji Ślizgonów i Gryfonów.
    Jak zawsze są treściwe i złożone.
    I jeszcze Yves... idealne imię dla wspaniałej bohaterki.
    Oddającej jej charakter.
    Mi osobiście się podoba.
    Naprawdę jestem zachwycona i nie żałuje, że tu weszłam.
    Oby było więcej takich historii jak Twoja.
    pozostaje mi życzyć weny.

    [www.pokochac-lotra.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń